Prowokacja i wrabianie w przestępstwo osób niewygodnych dla reżimu to codzienność w putinowskiej Rosji. Podrzuca się nie tylko narkotyki, ale też choćby pornografię dziecięcą. Na podstawie zmyślonych zarzutów ludzie, w tym coraz więcej dziennikarzy, trafiają do więzienia. Wszak policja, prokuratura i sądy działają na rozkaz władzy. Iwan Gołunow miał być kolejny. Coś jednak poszło nie tak. Dziennikarza zwolnili. Co się stało? Czy to początek zmiany w polityce Kremla?
Iwan Gołunow został zatrzymany 6 czerwca na jednej z moskiewskich ulic. Policja twierdziła, że znalazła przy nim narkotyki. Adwokaci dziennikarza zapewniali, że zostały mu one podrzucone. Ogłosili także, że po zatrzymaniu Gołunow był bity; policja temu zaprzeczała. Gołunow usłyszał zarzuty dotyczące próby obrotu narkotykami, grożące karą od 10 do 20 lat więzienia. Dziennikarz trafił do szpitala (jego obrona twierdzi, że to wynik pobicia przez policjantów), a stamtąd do sądu, który zadecydował o umieszczeniu go w areszcie domowym. W całej tej sprawie od samego początku policja i śledczy łamali chyba wszystkie możliwe procedury. Od zatrzymania, przez przesłuchanie, po rewizję w domu. Sprawa od początku była szyta tak grubymi nićmi, że środowisko dziennikarskie, ale też wielu zwykłych ludzi zareagowało z niezwykłą determinacją. Sprawa Gołunowa, zupełnie nieoczekiwanie dla ludzi, którzy dali zlecenie na dziennikarza oraz wykonawców tego zlecenia z jednej z wielu podobnych spraw stała się politycznym skandalem o zasięgu nie tylko krajowym, ale międzynarodowym. Akcja siłowików średniego szczebla przeciwko zagrażającemu im dziennikarzowi zagrażała wizerunkowi Kremla tuż przed Międzynarodowym Forum Ekonomicznym w Petersburgu. Dlatego nastąpił zwrot w akcji.
Oburzenie, protesty i dawno nie widziana solidarność środowiska dziennikarskiego oraz dużej części społeczeństwa osiągnęły taką skalę, że władza ustąpiła. MSW wycofało zarzuty wobec dziennikarza i ukarało funkcjonariuszy odpowiedzialnych za sprawę. Po rozmowie z Putinem minister spraw wewnętrznych Kołokolcew zdymisjonował dwóch generałów policji odpowiadających za ten rejon Moskwy, gdzie starano się pogrążyć Gołunowa. Ale przez pięć dni nad dziennikarzem wisiała groźba spędzenia za kratkami nawet 20 lat. Nieoczekiwanie – biorąc pod uwagę dotychczasową, coraz bardziej represyjną politykę reżimu – Gołunowowi się upiekło. Ale jeśli ktoś miał nadzieje, że coś się w ten sposób w Rosji zaczyna się zmieniać, że tracący na popularności Putin postanowił może nieco zliberalizować rządy – to grubo się mylił. Podobnie jak ci wszyscy zachodni dziennikarze z triumfem donoszący o tym, że ich rosyjski kolega pokonał samego Putina. Nic bardziej błędnego. I błyskawicznie się to potwierdziło.
Mimo zwolnienia Gołunowa zwolennicy wolności prasy nie zrezygnowali z demonstracji w centrum Moskwy. Nie mając oficjalnej zgody władz. Skończyło się to brutalnym atakiem policji – zatrzymano ponad pół tysiąca osób. Nie można mieć złudzeń, że zwolnienie Gołunowa to sygnał jakiejś zmiany w polityce władz. Świadczy o tym nie tylko brutalne rozbicie demonstracji 12 czerwca. Niedługo później w Dagestanie aresztowano innego dziennikarza, Abdulmumina Gadżijewa – i to pod poważniejszym niż handel narkotykami zarzutem: finansowania terroryzmu. Z kolei 20 czerwca, podczas telekonferencji z obywatelami, Putin wypowiedział się przeciwko liberalizacji artykułu kodeksu karnego, który był podstawą kilku głośnych spraw, w tym śledztwa wobec Gołunowa. Chodzi o artykuł dotyczący przechowywania narkotyków. To oznacza, że kolejni dziennikarze powinni strzec się podobnych prowokacji. W ostatnich latach na podstawie przepisów antynarkotykowych skazana została Taisija Osipowa, aktywistka ruchu Inna Rosja ze Smoleńska. Dostała 10 lat; wyszła na wolność przedterminowo. W areszcie znajduje się dwójka działaczy opozycyjnego ruchu Otwarta Rosja z Pskowa: Lija Miluszkina i jej mąż Artiom. Zostali zatrzymani w styczniu – śledczy ogłosili, że w ich domu znaleziono amfetaminę. Za posiadanie narkotyków został skazany obrońca praw człowieka Ojub Titijew, szef czeczeńskiego Stowarzyszenia Memoriał. Jego sprawa zyskała międzynarodowy rozgłos i Titijew został warunkowo zwolniony, jednak od początku uważano, że zarzuty są sfingowane, a ich celem jest dyskredytacja działacza. Sprawa Titijewa, tak jak i Gołunowa, pokazują, że tylko duży międzynarodowy rozgłos i silny ruch wsparcia w Rosji mogą w końcu zmusić władzę do ustępstw. Problem w tym, że nie zmienia to wcale ogólnego obrazu mediów w Rosji – te wolne zostały zepchnięte na margines, który staje się na dodatek coraz węższy. W szczególnie niebezpiecznych i niepokornych dziennikarzy uderza się tak jak w sprawie Gołunowa. Albo – i to jest nawet częstsze, zwłaszcza na prowincji – padają oni ofiarą ataku „nieznanych sprawców”. Nie raz taka sprawa kończyła się śmiercią dziennikarza, a sprawców oczywiście nigdy się nie wykrywa. Od zabójstwa Anny Politkowskiej minęło blisko trzynaście lat, a sytuacja jest coraz gorsza. Przy czym należy pamiętać, że władza ma wiele innych instrumentów nacisku czy wręcz dyscyplinowania mediów. To nie tylko coraz bardziej zaostrzane przepisy, które coraz częściej pozwalają wręcz zamykać jakieś media i karać grzywną za jakiekolwiek krytyczne słowo o władzy. Jest też kwestia własnościowa. Państwo rosyjskie kontroluje media państwowe, ale ma też – poprzez różne holdingi wielkich państwowych spółek (np. Gazprom Media) – udziały w mediach prywatnych. I z tego korzysta, naciskając na zwalnianie niewygodnych dziennikarzy, blokowanie trudnych tematów czy wręcz wymianę całego szefostwa redakcji, jak ostatnio w „Kommiersancie”.
Telewizja jest niemal w całości pod kontrolą Kremla. Większość prasy również. Ale jest Internet – mógłby ktoś powiedzieć. Problem w tym, że i tu wprowadza się cenzorskie przepisy oraz coraz skuteczniej wykorzystuje technologiczne rozwiązania pożyczone od Chińczyków. Władza zaszła już tak daleko, że kłopoty mają Facebook czy Google. A perspektywy są tylko gorsze – Putin traci popularność i wie, że jedyną gwarancją utrzymania rządów będzie brutalny zamordyzm. Co oznacza całkowite zakneblowanie mediów.
Grzegorz Kuczyński
- dyrektor programu Eurasia w Warsaw Institute. Ukończył historię na Uniwersytecie w Białymstoku i specjalistyczne studia wschodnie na Uniwersytecie Warszawskim. Ekspert ds. wschodnich, przez wiele lat pracował jako dziennikarz i analityk. Jest autorem wielu książek i publikacji dotyczących kuluarów rosyjskiej polityki.
The Warsaw Institute Foundation to pierwszy polski geopolityczny think tank w Stanach Zjednoczonych. Strategicznym celem tej organizacji jest wzmocnienie polskich interesów w USA przy jednoczesnym wspieraniu unikalnego sojuszu między dwoma narodami. Jej działalność koncentruje się na takich zagadnieniach jak geopolityka, porządek międzynarodowy, polityka historyczna, energetyka i bezpieczeństwo militarne. The Warsaw Institute Foundation została założona w 2018 roku i jest niezależną organizacją non-profit, inspirowaną bliźniaczą organizacją działającą w Polsce – Warsaw Institute.
The Warsaw Institute Foundation is Poland's first geopolitical think tank in the United States. The strategic goal of this organisation is to bolster Polish interests in the U.S. while supporting the unique alliance between the two nations. Its activity focuses on such issues as geopolitics, international order, historical policy, energy, and military security. Established in 2018, The Warsaw Institute Foundation is an independent, non-profit organization inspired the twin Poland-based Warsaw Institute.
Reklama