E Viva Estados Unidos! Latynosi wybrali amerykańskiego prezydenta...
Nim opadnie kurz bitewny i poziom adrenaliny po kampanii prezydenckiej w Ameryce, nieco refeleksji na bieżąco. Barck Obama pokonał Mitta Romneya i przez następne cztery lata będzie gościł ...
- 11/07/2012 06:30 PM
Nim opadnie kurz bitewny i poziom adrenaliny po kampanii prezydenckiej w Ameryce, nieco refeleksji na bieżąco. Barck Obama pokonał Mitta Romneya i przez następne cztery lata będzie gościł i gospodarzył w Białym Domu i Stanach Zjednoczonych.
Dla połowy Ameryki to powód do radości, dla drugiej - smutku. Jedni euforycznie krzyczą, że wygrała Ameryka, inni - jak miliarder Donald Trump - uważają, że świat się śmieje z takiej Ameryki.
Zdecydownie nie jest do śmiechu Romneyowi. Zaczyna chyba rozumieć swój strategiczny błąd, jaki kosztował go prezydenturę. Otóż, kiedy stało się jasne, że na kanydata wiceprezydenckiego musi wziąć katolika, aby równoważyć obecność u boku Obamy, katolickiego wiceprezydenat, Joe Bidena, zaczęło się intensywne poszukiwanie. Cały czas wydawało się, że największe szanse ma 40-letni senator Marco Rubio z Florydy. Syn kubańskich uciekinierów, świetnie wykształcony, błyskotliwy, zadeklarowny katolik. Wielka nadzieja Latynosów.
Ku zaskoczeniu latynoskiego elektoratu,wiceprezydencki wybór Romneya padł na...Paula Ryana z Wisconsin o rok starszego od Rubio, równie zdolnego i błyskotliwego ale... Anglosasa. Decyzja spotkała się na Florydzie z wielkim rozczarowaniem, a w Ameryce z zaskoczeniem. Był to zły sygnał dla elektoratu latynoskiego. W ogromnej części katolickiego i wyznającego podobne konserwatywne standardy moralne, jak Romney.
- Bóg opuścił Romneya, że nie wziął Rubio... –mówi ks. Juan Estavez z Miami.
Fakt, że Romney nie bierze Rubio obudził nadzieje innego kandydata wiceprezydenckiego 50-letniego Chrisa Christie, gubernatora New Jersey, też katolika. To postać o wyjątkowej energii i sprawności politycznej, bardzo lubiana w swoim stanie przez wszystkich niemal mieszkańców. Dobrze znana także w sąsiedniej Pensylwanii tradycyjnie „bujającej” w wyborach między Republikanami a Demokratami.
Pominięcie Christiego zostało naturalnie źle odebrane w New Jersey.
Być może przelało to jakoś czarę goryczy u samego gubernatora. Kiedy przyszedł huragan Sandy i Obama przyleciał do New Jersey, Christie chodził za nim krok w krok i publicznie chwalił prezydenckie zaangażowanie w walkę z żywiołem i jego skutkami. Republikanie przecierali oczy.
Mitt Romney pomijając Rubio i Christiego zignorował znaczenie czynnika etnicznego związanego z pochodzeniem pierwszego kandydata i geograficznego związanego ze strategicznym położeniem i znaczniem New Jersey, gdzie rządzi drugi. I gdzie mieszka wielu Latynosów.
I zapłacił za to. Na Obamę głosowało – według szacunków – 65-70 procent elektoratu hiszpańskojęzycznego. Bez tej mniejszości, która powoli wyrasta na większość, nie da się już rządzić Ameryką.
Sondaże pokazują, że Mitt Romney otrzymał głosy tylko 45-46 procent elektoratu kobiecego. Widać nie przekonał Amerykanek swoją wizją rodziny wyznającej tradycyjne wartości, a odrzucającej wariantowe np. małżeństwa tej samej płci czy dopuszczalność aborcji z powodów innych niż medyczne i kryminalne. Także krytykę „rodzin” mających dzieci, żyjących razem, ale bez ślubu (np. z powodów ekonomicznych - zasiłków dla rodziców samotnie wychowujących dzieci).
Romneyowi nie udało się także dotrzeć z atrakcyjnym przekazem do młodzieży studenckiej, która cztery lata temu poszła za Obamą jak w dym. Owszem jest ona rozczarowana brakiem pracy po studiach i obowiązkiem spłacanie kredytów zaciągniętych na naukę. Próbuje przeczekać do lepszych czasów wydłużając studiowanie.
Teraz Obamę poparło już znacząco mnie młodych, ale wciąż dwóch na trzech, którzy zagłosowali.
Grubo upraszczając można wyobrazić sobie, że Obama najbardziej podobał się dwudziestoparoletnim, katolickim studentkom latynoskiego pochodzenia bez klarownej wizji przyszłości. Zaś Romneya woleli biali mężczyźni w wieku średnim z klasy średniej.
Ale być może w 2016 roku nazwisko następnego prezydenta Estados Unidos de America będzie brzmiało Marco Rubio, albo bardzo podobnie...
Patryk Małecki, Boston
Reklama