Nasza kotka Lydia od dawna była kotem wyłącznie domowym. Kiedy otwieraliśmy drzwi wejściowe, zwykle po prostu siedziała w salonie i wąchała wpadające z zewnątrz powietrze. I tyle. Nigdy nie była zainteresowana wychodzeniem na zewnątrz.
Sytuacja zmieniła się jakieś pięć miesięcy temu. Kiedy pewnego jesiennego poranka moja żona Linda otworzyła drzwi, Lydia nie poprzestała na wąchaniu powietrza. Podskoczyła i raźno ruszyła w stronę drzwi. Linda i ja krzyknęliśmy, żeby wracała, ale nie posłuchała.
Przede wszystkim martwiliśmy się o zagrożenie ze strony dzikich zwierząt. Mieszkamy w zalesionej okolicy w Virginii, na południe od Pasma Błękitnego. Mnóstwo tu jeleni, kojotów, niedźwiedzi i psów. Nigdy co prawda nie widziałem z bliska niedźwiedzia, ale okoliczni mieszkańcy, w obawie przed dzikimi zwierzętami mają przy domach psy – duże, groźne, szczekające i zjadające koty psy. Kiedy więc Lydia zdecydowała się na ucieczkę z domu, przestraszyliśmy się, że pożre ją jakiś pies.
Tak się oczywiście nie stało. Kotka cała i zdrowa wróciła do domu po kwadransie. Wydawało się, że jest bezpieczna, w związku z czym zaczęliśmy ją wypuszczać po 3-4 razy dziennie. Wychodziła, robiła obchód ogrodu, pogoniła za własnym ogonem i wracała zwykle po pięciu minutach. Żadnych powodów do niepokoju.
Aż do zeszłej środy. Linda wypuściła kotkę na jej wieczorny spacer. Minęła godzina, potem kolejna, a Lydia nie wracała. Moja żona była pewna, że stało się coś złego. Próbowałem ją uspokoić, że kotka na pewno wróci. Obiecałem nawet, że wstanę kilka razy w nocy, żeby sprawdzić, czy nie czeka przed drzwiami. Ale nie czekała.
Czekaliśmy na nią przez dwa kolejne dni i noce, ale wyglądało na to, że Lydia nigdy nie wróci do domu. Jestem facetem i przyjąłem to wzruszeniem ramion. Ale mojej żonie prawie pękło serce. Zupełnie jakby to nasze dziecko zgubiło się w lasach Pasma Błękitnego. Linda czuła się winna, bo to przecież ona wypuściła kotkę na zewnątrz.
W ubiegłą sobotę wpadła do nas nasza córka Lilian z koszem pełnym ubrań do prania, bo zepsuła jej się pralka. Odłożyła kosz i powiedziała, że właśnie widziała coś dziwnego kilka domów od nas. „Jakaś kobieta leży na ulicy obok kratki ściekowej, a inna kobieta siedzi obok niej. Idę zobaczyć, co się tam dzieje” – powiedziała.
Kobieta leżąca na jezdni? Takie rzeczy dzieją się może w Chicago, ale nie u nas w Lynchburgu, więc Linda pobiegła za naszą córką. Zajęło mi chwilę, żeby je dogonić, bo zapodziałem gdzieś buty. Kiedy doszedłem do studzienki, kobieta wrzucała do kanału przekąski dla kotów, a moja żona i córka mówiły do kratki. Nie mogłem w to uwierzyć. Nasza kotka Lydia siedziała na dnie, 10 stóp pod powierzchnią ziemi i miauczała w ciemnościach.
Wiedziałem, co należy zrobić. Próbowałem podnieść kratkę, ale ważyła chyba ze 100 funtów, a dodatkowo była przykręcona do włazu. Powiedziałem do żony, żeby nie przestawała mówić do kota i nie pozwoliła Lydii wpaść głębiej do kanału, a ja wezwę pomoc. Wróciłem do domu i zacząłem dzwonić.
W soboty Lynchburg jest sennym południowym miasteczkiem, dokładnie takim, ja to wyobrażałem sobie jako chłopak dorastający w Chicago. Zadzwoniłem do Opieki nad Zwierzętami, ale byli zamknięci w weekend. Zadzwoniłem do działu kanałów i wodociągów, ale nikogo nie zastałem i nagrałem tylko wiadomość. Dodzwoniłem się na straż pożarną, ale przyjmowali wyłącznie zgłoszenia alarmowe dotyczące pożarów domów i stodół. W końcu zadzwoniłem na policję, ale osoba, która odebrała telefon, tylko podrapała się po głowie i powiedziała, że do mnie oddzwoni.
Kręcąc z niedowierzania głową pomyślałem, że najlepiej będzie, jeśli wrócę do żony i córki i przekażę im złe wieści – że nie ma ratunku dla Lydii, nie ma sposobu, by wyciągnąć ją z tego ciemnego ściekowego lochu.
Ale gdy tylko otworzyłem drzwi i wyszedłem przed dom, zobaczyłem policyjny radiowóz zaparkowany koło studzienki. Obok stały moja żona i córka. Pobiegłem w ich stronę. Kiedy pochyliłem się nad otwartym włazem zobaczyłem policjantkę wdrapującą się po drabince kanału. Lydia wczepiła się w jej rękaw, jakby nigdy nie zamierzała go puścić.
Okazało się, ży kiedy ja marnowałem w domu czas na dzwonienie, moja córka zadzwoniła do znajomej policjantki. Ta przyjechała, podniosła kratkę, weszła do kanału i uratowała naszą głupiutką kotkę.
Nie wiem, jaki morał może mieć ta historia. Wiem, że Lydia nigdy więcej nie wyjdzie na dwór bez smyczy.
Cat in the Sewer
Our cat Lydia was a stay at home cat for a long, long time. When we would open the door, she’d just sit there in the living room or at the back door and sniff the air. Nothing more than that. She would just sniff until the door closed. She didn’t seem interested in going out at all.
All that changed about 5 months ago.
When my wife Linda opened the door one morning last fall, Lydia didn’t just sniff the air. She hopped up and walked straight out into it. Linda and I shouted for her to come back, but she wouldn’t.
What we were worried about was the wildlife in the neighborhood. You see, we live in a wooded area in Virginia, just south of the Blue Ridge Mountains. This place is crawling with deer and bear and coyotes and dogs. Now I’ve never seen any of the bears, but I’ve seen all of the other animals in the neighborhood – especially the dogs. It’s like everybody in the area is afraid of the bears and coyotes and deer, so they keep dogs around -- big, mean, barking, cat-eating dogs.
And when Lydia ran out into the yard, we were afraid that some dog would chew her up.
It didn’t happen of course. About 15 minutes later, she came home and everything was fine. In fact, it was so fine we started letting her go out 3 or 4 times a day. She’d leave, sniff around, chase her tail and come back in about 5 minutes. No worries.
No worries, of course, until last week Wednesday.
Linda let Lydia the cat out for her usual late evening romp, but she didn’t come back. An hour went by and then another.
My wife was sure something had happened to Lydia. I tried to re-assure her that the cat would come back. I told her in fact I would get up out of bed periodically during the night and check to see if she was at the backdoor scratching.
She wasn’t.
We waited for two more nights for the cat, and it looked like she was never coming back.
The cat was clearly gone for good.
I’m a guy, and I took this news with a shrug, but my wife? It about broke her heart. It was like her baby had disappeared into the darkness of the Blue Ridge Mountains. And my wife blamed herself because she was the one who opened the door and let Lydia out that night when she disappeared.
Last Saturday, our daughter Lillian came over to do some laundry at our house because her washing machine was busted, and she walked in with a laundry basket full of dirty clothes. She set it down and said, “I just saw something weird a couple doors down. A woman was lying in the street next to the sewer grate. Another woman was sitting next to her. I’m going to see what’s going on.”
A woman lying in the street? Maybe this happens all the time in Chicago, but here in Lynchburg it doesn’t happen ever, so my wife followed Lillian out.
Took me a while to get to the street because I couldn’t find my shoes, but when I got to the sewer grate, one of the women was dropping cat treats from a back down into the sewer, and my wife Linda and Lillian were talking into it.
I couldn’t believe it.
Lydia the cat was down in the sewer, about 10 feet down, looking up out of the darkness and saying, “Meow… meow.”
I knew what I had to do. I tried to lift the sewer grate, but the thing wouldn’t budge. It must have weighed a 100 pounds. It just felt like it was bolted into place.
I turned to my wife and said, “Keep talking to Lydia, don’t let her slink deeper into the sewer. I’ll see if I can get somebody to help us get Lydia out of the sewer.”
I got back to the house and started calling.
Saturdays, Lynchburg is the sleepy southern town I imagined when I was a kid growing up in Chicago. I called Animal Rescue, and they were closed for the weekend. I called the water and sewage department and nobody was there, so left a voice message. I called the fire department, and they were only taking 911 calls related to houses and barns burning. Finally, I called the city police department, and the person who answered scratched his head and said, “Let me think about it, and I’ll get back to you.”
Shaking my head, I figured I better get back out to the street and the sewer, and tell my wife and daughter the bad news. There was no help for Lydia, no way to get her out of that sewer dungeon she was stuck in.
But as soon as I opened my front door and stepped outside, I saw a police car, and my wife and daughter were standing next to the sewer hole. I ran up to them and looked down into the hole. There was a woman police officer climbing up out of the sewer with Lydia clawing into her shoulder like she was never going to let go.
What happened was that while I was wasting my time on the phone, Lillian called a friend of hers, a woman cop, and she came right over, and she and Lillian and Linda lifted the sewer grate that I couldn’t budge, and the police officer climbed down and got that silly cat.
I don’t know what the moral of this story is, but I do know that Lydia is never going outside again without a lease around her throat.
John Guzlowski
amerykański pisarz i poeta polskiego pochodzenia. Publikował w wielu pismach literackich, zarówno w USA, jak i za granicą, m.in. w „Writer’s Almanac”, „Akcent”, „Ontario Review” i „North American Review”. Jego wiersze i eseje opisujące przeżycia jego rodziców – robotników przymusowych w nazistowskich Niemczech oraz uchodźców wojennych, którzy emigrowali do Chicago – ukazały się we wspomnieniowym tomie pt. „Echoes of Tattered Tongues”. W 2017 roku książka ta zdobyła nagrodę poetycką im. Benjamina Franklina oraz nagrodę literacką Erica Hoffera, za najbardziej prowokującą do myślenia książkę roku. Jest również autorem dwóch powieści kryminalnych o detektywie Hanku Purcellu oraz powieści wojennej pt. „Road of Bones”. John Guzlowski jest emerytowanym profesorem Eastern Illinois University.
—
John Guzlowski's writing has been featured in Garrison Keillor’s Writer’s Almanac, Akcent, Ontario Review, North American Review, and other journals here and abroad. His poems and personal essays about his Polish parents’ experiences as slave laborers in Nazi Germany and refugees in Chicago appear in his memoir Echoes of Tattered Tongues. Echoes received the 2017 Benjamin Franklin Poetry Award and the Eric Hoffer Foundation's Montaigne Award for most thought-provoking book of the year. He is also the author of two Hank Purcell mysteries and the war novel Road of Bones. Guzlowski is a Professor Emeritus at Eastern Illinois University.
fot.Pexels.com