Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 16 listopada 2024 20:28
Reklama KD Market

To nie makkartyzm!

Zwolennikiem lewicy nie byłem nigdy. Nigdy też tego faktu nie ukrywałem, bo ani się tego nie wstydzę (a nawet jestem dumny z tego niebycia), ani to nie miałoby sensu. Przecież o moich konserwatywnych przekonaniach, mam nadzieję, świadczą moje felietony. W skrócie: całe świadome politycznie życie – krytycznie o lewicy. Jednak to, co obserwuję od pewnego czasu, przechodzi moje największe obawy. Środowiska „postępowców”, kulturowych liberałów – młodych (choćby duchem), wykształconych (choćby to były tylko studia gender) i z wielkich ośrodków miejskich (choćby tylko przyjezdnie), coraz częściej utwierdzają mnie w przekonaniu, że lewica, którą tworzą, przechodzi sama siebie. Maksymalnie zniża swój lot, pozostając coraz bardziej otumaniona oparami absurdu i niedorzeczności. Nie jest to tylko problem polskiej czy szerzej europejskiej lewicy. Również po drugiej stronie Atlantyku z lewicą dzieje się coś daleko niepokojącego. Partia Demokratyczna skręca radykalnie w lewo, do tego stopnia, że jej obecne główne twarze na lewo od siebie mają już chyba tylko ścianę. No dobrze, ścianę i komunizm. Na amerykańskich uniwersytetach i uczelniach wyższych często, zdecydowanie zbyt często, do głosu dochodzą radykalni lewicowcy i socjaliści. W dzisiejszej Ameryce 51 proc. obywateli w wieku 18-29 lat postrzega socjalizm pozytywnie. Dla porównania o kapitalizmie równie przychylnie wypowiedziało się już tylko 45 proc. respondentów w tym samym przedziale wiekowym. To wyniki badania sondażowni Gallupa z 2018 roku. Bardzo niepokojące wyniki! Zdaję sobie sprawę, że dla niektórych mogę teraz brzmieć niczym słynny senator Joseph McCarthy. Coraz częściej jednak zaczynam utwierdzać się w przekonaniu, że polityk ten miał trochę racji. Odrobinę. Nie mówię, że jego teorie były w pełni prawdziwe. Nie twierdzę, że makkartyzm, czyli nagonka na każdego, kto miał choć trochę lewicowe poglądy, była słuszna. Co to, to nie! Jednak tylko ślepiec nie dostrzegłby dzisiejszej skali zinfiltrowania skrajnie lewicową ideologią środowiska profesorów, artystów i rzecz jasna aktorów z Hollywoodu – absolutnego epicentrum lewicy. Dinozaury pokroju uwielbianego przeze mnie Clinta Eastwooda są już tylko wspomnieniem dawnej chwały przemysłu filmowego. Jego ongiś patriotycznych i proamerykańskich wartości, które dzisiaj w tym środowisku zdają się odchodzić w niebyt. Jednocześnie myśl konserwatywna była na kampusach (choć nie tylko tam) wielokrotnie blokowana, dyskryminowana, wyrzucana z uniwersytetów. Wszak socjaliści i skrajna lewica, choć udają oazy tolerancji, w istocie nie mają z nią absolutnie nic wspólnego. Ich akceptacja odmienności i poszanowanie dla innego światopoglądu kończą się tam, gdzie zaczyna się konserwatyzm, choćby ten najbardziej centrowy. Nieważne! Wszystko, co nie jest radykalnie lewicowe, socjalistyczne, tęczowe czy wreszcie feministyczne, jest przez współczesnych kontynuatorów urojonych wizji Karola Marksa bezpardonowo tępione i atakowane. Obśmiewane i demonizowane. Dla nich jesteśmy tylko nędznymi, zacofanymi przedstawicielami ciemnogrodu. Jakże ja jestem dumny z bycia tym ciemnogrodem! Mając na uwadze tę patologię, z wielkim zadowoleniem należy przyjąć informację o podpisaniu przez prezydenta Trumpa dekretu, który ma bronić wolności słowa na amerykańskich uniwersytetach. Wolności, o której środowiska akademickie nazbyt często zupełnie zapominają. Pół biedy jeszcze, gdyby tylko nami gardzili i odrzucali nasze przekonania. Oni jednak nas perfidnie demonizują. Robią z prawicowców kogoś, kim nie są. Dokładnie tak jak pisał Witold Gombrowicz w swojej „Ferdydurke” – przyprawiają nam gębę. Jest to gęba wyjątkowo krzywdząca! Nie wiem, czy w medycznej terminologii istnieje choroba, której przejawem byłoby dopatrywanie się we wszystkim powrotu faszyzmu i nazizmu. Niemniej, gdyby takiej choroby jeszcze nikt nie odkrył, to może będę pierwszy. Bo oto „Gazeta Wyborcza”, w przypływie swojego niewątpliwego geniuszu, sprytnie przejrzała „nikczemne” plany jeszcze bardziej „nikczemnego” rządu PiS. Polska policja otrzyma nowe mundury w kolorze granatowym. O zgrozo! To zupełnie niewinne nawiązanie do uniformów funkcjonariuszy II Rzeczpospolitej. Nareszcie! – chciałoby się rzec. Jednak dziennikarze z ul. Czerskiej artykuł informujący o tych zmianach postanowili przyozdobić złowrogim tytułem, który pozwolę sobie tu zacytować: „„Granatowa Policja” wraca na polskie ulice. Bać się? Uciekać?” – doprawdy? „Gazeta Wyborcza” dopatruje się powrotu policji z czasów hitlerowskiej okupacji i powstałego w jej wyniku Generalnego Gubernatorstwa? Sugeruje brunatnienie Polski po kolorze mundurów naszych funkcjonariuszy? Granda! Lewica dominuje dzisiaj w przemyśle filmowym, dominuje w mediach, dominuje na uczelniach. Proporcje nie są zachowane! Myśl republikańska, konserwatywna, prawicowa nie ma odpowiednio proporcjonalnej pozycji na tych polach. Jesteśmy spychani na boczny tor, dyskryminowani! Znowu – to nie jest makkartyzm. To stwierdzenie faktów! Tomasz Winiarski Amerykanista, dziennikarz relacjonujący wydarzenia z USA, korespondent mediów krajowych i polonijnych. Publicysta i felietonista. Miłośnik i propagator amerykańskiego stylu życia. Jego artykuły, wywiady i komentarze publikowane są w ogólnopolskiej prasie drukowanej oraz internetowej m.in. w Tygodniku Katolickim „Niedziela”, „Gazecie Polskiej”, „Dzienniku Gazecie Prawnej”, miesięczniku „Gazeta Bankowa”.   Na zdjęciu: Joseph McCarthy fot.Wikipedia
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama