„(…) Wielka wartość bojowa husarzy wynikała przede wszystkim ze znakomitego wyszkolenia indywidualnego oraz zespołowego, wysokiego morale, niezłej dyscypliny, świetnego wyposażenia husarzy oraz z jakości ich dowodzenia” – opowiada w rozmowie z „Dziennikiem Związkowym” dr Radosław Sikora, jeden z najwybitniejszych znawców husarii, autor książki „Husaria. Duma polskiego oręża” oraz rekonstruktor tej formacji.
Tomasz Winiarski: – To już nie jest zwykła rekonstrukcja historyczna, to podtrzymywanie tradycji najpotężniejszej jazdy w dziejach świata! Coś więcej, niż tylko osobista pasja czy hobby. To dbałość o naszą spuściznę narodową. Dlaczego zainteresował się Pan tematyką polskiej husarii?
Radosław Sikora: –To jedno z najczęściej zadawanych pytań, na które wciąż nie potrafię udzielić odpowiedzi. To nie było tak, że pewnego dnia wstałem i zdecydowałem – od dzisiaj interesuję się husarią. Nie był to mój świadomy wybór. Coś nas po prostu pociąga lub nie. Mnie prawie 20 lat temu zafascynowała husaria. Zaczęło się od książeczki „Husaria”, którą kupiłem w antykwariacie w latach 90. Kilka lat później miałem już kilka zbroi, szabel, żupan itd. Mój debiut rekonstruktora husarii miał miejsce na pierwszym Vivat Vasa w Gniewie, czyli w 2002 roku.
Prawdziwi husarze byli zamożnymi obywatelami I Rzeczpospolitej – to szlachta i arystokracja. Ile pieniędzy potrzebuje współczesny husarz, by sfinansować zbroję, szyszak, skrzydła, kopię oraz koncerz lub szablę husarską? Już sam zakup i utrzymanie konia to niemały wydatek. O jakiej kwocie zatem rozmawiamy?
– Kwoty są zróżnicowane, bo i jakość wyposażenia jest różna. Można wystawić ubogiego husarza za około 10 tys. dolarów, a można - jak to zrobił mój znajomy rekonstruktor husarii - za jedną szablę zapłacić 18 tys. dolarów.
Dzisiaj mamy w Polsce około stu osób, które lepiej lub gorzej próbują odtwarzać husarię. Co ciekawe, takich rekonstruktorów można znaleźć także na świecie. Jednym z nich jest Cezary Zawadzinski, działacz Polonii amerykańskiej, współzałożyciel i namiestnik Chorągwi Husarskiej w Chicago. Należy do najlepiej wyekwipowanych husarzy, dzięki czemu jego fotografie trafiły do mojej najnowszej książki „Husaria. Duma polskiego oręża”.
W 1581 roku w bitwie pod Mohylewem 200 husarzy przez kilka godzin odpierało 30-tysięczne wojska tatarsko-rosyjskie. Co decydowało o tak ogromnej sile bojowej oraz skuteczności polskich husarzy? Wzorowane na nich jednostki „husarzy moskiewskich” z połowy XVII wieku już tak sprawne w boju nie były…
– Jeśli chodzi o bitwę pod Mohylewem w 1581 roku, to głównie zasługa tego, że przeciwnik, trzymając się na dystans (co rozsądne w starciu konnych łuczników z noszącymi zbroje kopijnikami), strzelał do husarzy z łuków. Okazało się to zupełnie nieskuteczną taktyką. Mimo tak wielkiej dysproporcji sił, żaden husarz nie zginął!
Ogólnie można jednak powiedzieć, że wielka wartość bojowa husarzy wynikała przede wszystkim ze znakomitego wyszkolenia indywidualnego oraz zespołowego, wysokiego morale, niezłej dyscypliny, świetnego wyposażenia husarzy oraz z jakości dowodzenia nimi. To ostatnie było ważne, choćby dlatego, by husarze mogli być wykorzystani w warunkach, w których sprawdzali się najlepiej, czyli w terenie pozbawionym naturalnych czy sztucznych przeszkód. Znakomity dowódca, jak na przykład hetman Jan Karol Chodkiewicz (1561-1621) pod Kircholmem w 1605 roku potrafił zwabić wroga na otwarty teren, gdzie mogła wykazać się husaria. Pod Kircholmem rozbiła trzykrotnie liczniejszą armię szwedzką, której trzon stanowili pikinierzy i muszkieterzy. Nie tylko zresztą tam. Tych zwycięstw nad pikinierami i muszkieterami było znacznie więcej. Warto je podkreślać, bo w zachodniej Europie w tym czasie królowało przekonanie, że uzbrojona w piki i muszkiety piechota jest odporna na ataki kawalerii.
Ale nie husarii…
– Husaria, dzięki dłuższym od pik kopiom, dzięki koniom, które potrafiono zmusić do szarży na piki i dzięki niewielkiej skuteczności ognia broni palnej (zdecydowana większość żołnierzy pudłowała), potrafiła rozbijać bloki piechoty zachodnioeuropejskiej. Czyniła tak niejednokrotnie, zyskując tym wielką sławę. Wrócę do Kircholmu – po zwycięskiej bitwie polskiego i litewskiego rycerstwa, do króla polskiego Zygmunta III Wazy dotarły gratulacje od różnych ówczesnych władców, nawet od tak odległych, jak szach perski.
„A kiedy gnuśność nami owładła, Husarya padła i Polska padła!” – ostatnia bitwa z udziałem Husarii rozegrała się pod Kliszowem w 1702 roku. Tego starcia skrzydlaci rycerze Rzeczpospolitej nie zdołali jednak zwyciężyć. Husaria nigdy już nie odzyskała dawnej chwały. Co legło u podstaw końca tej formacji?
– Z czasem przeciwnicy nauczyli się unikać starć z husarią na otwartym polu. Na przykład szwedzki król Gustaw Adolf (1594-1632), pomny porażki swego ojca pod wspomnianym już Kircholmem, jak ognia unikał konfrontacji z husarią w warunkach, które jej sprzyjały. Oczywiście dobrze to o nim świadczy, jako o dowódcy. Jednak nie jest prawdą rozpowszechniony i związany z jego osobą mit, że to skuteczność ognia broni palnej szwedzkich muszkieterów spowodowała upadek husarii. Ani za Gustawa Adolfa, ani też później. Piszę o tym od dawna. Także w mojej najnowszej książce.
Pod Kliszowem w 1702 roku (od razu sprostuję, że nie była to ostatnia bitwa z udziałem husarzy, gdyż walczyli i zwyciężali również później), mimo posiadania przez Szwedów szybkostrzelnych muszkietów skałkowych (zamiast lontowych, które były standardem w XVII w.), generał szwedzki zanotował, że szarżujący Polacy wytrzymali pierwszy ogień jego piechoty. Nie dodał jednak, co odnotowały z kolei polskie źródła, że po dotarciu do szyków szwedzkich, przed Polakami wyrosły przeszkody – kozły hiszpańskie. I to właśnie one spowodowały odwrót husarzy i pancernych, którzy tam szarżowali.Na upadek husarii wpływ miały także inne czynniki. Była to formacja bardzo kosztowna dla chcących w niej służyć rycerzy. Gdy w wyniku kłopotów ekonomicznych szlachty skurczyła się baza mobilizacyjna husarii, to i liczba husarzy spadała. Do tego doszło już w XVII w. Gwoździem do trumny był jednak wiek XVIII, kiedy upadło to, co najważniejsze – wyszkolenie i dyscyplina. A co nie mniej ważne, zabrakło wybitnych dowódców.
Dzisiaj pojawiają się pomysły wskrzeszenia husarii w formie wojsk reprezentacyjnych. Przyodziani w zbroje i husarskie skrzydła rycerze mieliby pełnić wartę honorową np. przed pałacem prezydenckim. Czy taki pomysł jest realny do wykonania?
– Bez zgody prezydenta – nie. O tę zgodę od siedmiu lat starają się pasjonaci husarii. Głowa państwa (i ta poprzednia, i obecna) nie jest jednak zainteresowana tym pomysłem.
Sam pomysł uważam za znakomity. Chodzi w nim o to, by husaria swym wyjątkowym wyglądem przyciągała uwagę kamer podczas wizyt zagranicznych dyplomatów u prezydenta RP. W ten sposób, za darmo, poszedłby w świat intrygujący obraz. Niektórzy widzowie mogliby wtedy poszukać w Internecie, co to za wojacy i poznać wspaniałą historię husarii. Tworzyłaby się więc marka Polski, jej znak firmowy. Pozytywny obraz zwycięskiej, szlachetnej, dumnej krainy. Kraju skrzydlatego rycerstwa.
Zdjęcia: archiwum dr. Radosława Sikory
Reklama