Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 27 września 2024 08:29
Reklama KD Market

W ramach retorsji

Królestwo Norwegii ostentacyjnie zakpiło sobie z godności i honoru polskiej służby dyplomatycznej. Dopuściło się także pogwałcenia międzynarodowych standardów. Za sumienne wypełnianie obowiązków służbowych, a więc m.in. pomaganie polskim obywatelom znajdującym się w tarapatach, władze tego kraju zwróciły się do polskiego rządu z wnioskiem o odwołanie naszego konsula. Przyczyna? Obrona polskich dzieci przed przymusowym odbieraniem ich rodzicom. Oczywiście oficjalnie norweski resort dyplomacji nie potwierdził, co było bezpośrednim powodem niechęci tamtejszych władz do polskiego konsula. Norweska bezczelność powinna doczekać się zdecydowanej odpowiedzi ze strony Warszawy! ….. Pomiędzy konserwatystami spod znaku amerykańskiej partii republikańskiej, nurtu wolnościowego oraz europejskich ruchów prawicowych, a “postępowymi”, “oświeconymi” i “nowoczesnymi” wyznawcami lewicowo-liberalnej ideologii, toczą się liczne spory i dysputy. Pośród wielu kwestii dzielących oba te światy, całkiem ważne miejsce zajmuje spór wokół roli, jaką powinno odgrywać państwo w wychowywaniu dzieci. Odpowiedź na fundamentalne w tej sprawie pytanie: do kogo należy dziecko – do rodziców, czy do państwa? – wcale nie jest tak oczywista. Jasne, nawet zdeklarowany lewicowiec odpowie raczej, że dziecko ,,należy” do swoich prawnych opiekunów. Problem zaczyna się jednak wtedy, gdy nieco bardziej zagłębimy się w tą problematykę. Bo oto przedstawiciele lewicowo-liberalnej koncepcji świata, w szczególności tej w wydaniu skandynawskim, są gotowi pozbawiać rodziców prawa do opieki nad dziećmi za najmniejsze nawet błędy, czy problemy wychowawcze. Ba, często pretekstem do odebrania Mamie i Tacie ich ukochanej córki lub syna, może być już sama ,,zła sytuacja finansowa”, czy ,,rażąca otyłość dziecka”. W krajach przywołanej tutaj Skandynawii nawet niewinny na pozór klaps potrafi ostatecznie zakończyć się odebraniem praw rodzicielskich. W Norwegii już samo podniesienie głosu na nieletniego będzie uznane za formę przemocy. Owszem są to przypadki ekstremalne, choć z drugiej strony wcale nie takie rzadkie. Pełna zgoda – przemoc wobec dzieci to rzecz potworna, będąca symbolem wychowawczej klęski rodziców. Nie popadajmy jednak w paranoję. Klapsa nie można zrównywać z typową przemocą fizyczną! Odebranie rodzicom praw do dziecka pod pretekstem jego ochrony przed owym klapsem wydaje się być czymś całkowicie irracjonalnym. Działaniem groteskowym, pozbawionym logiki i sensu. Jeżeli celem nadrzędnym jest tutaj dobro dziecka, to odseparowanie go od rodziców musi zostać uznane za radykalne tego celu przeciwieństwo. Oczywiście nie mówię o typowo patologicznych przypadkach, kiedy opiekunowie znęcają się nad dziećmi i wkroczenie państwa jest absolutnie i bezdyskusyjnie działaniem niezbędnym. “Znaj proporcje mocium Panie” – chciałoby się jednak rzec. …………. Instytucją, niezmiernie kontrowersyjną, która w Norwegii zajmuje się w teorii walką o prawa dzieci, a w praktyce odbieraniem ich rodzicom za najmniejszą nawet błahostkę, jest tzw. Barnevernet. To odpowiednik Jugendamtu, organizacji owianej podobnie złą sławą, czyli niemieckiego Urzędu ds. Zarządzania Młodzieżą. Dzisiaj jest on oskarżany nie tylko o bezpodstawne odbieranie dzieci, m.in. polskim imigrantom, lecz także o ich bezlitosną germanizację. Znane są przypadki, gdy niemieccy urzędnicy zabraniali mówić w ojczystym języku dzieciom z mieszanych małżeństw. I nie mam tutaj na myśli okresu nazistowskiego, a najnowszą historię! W czasach III Rzeszy instytucja ta ukradła ok. 200 tys. polskich dzieci, z czego udało się odnaleźć zaledwie ok. 10 proc. Niemcy w 1952 roku niszczyli ich akta osobowe, tak by nie dało się ponownie zwrócić tych dzieci polskim rodzicom. Według Marcina Galla, prezesa “Międzynarodowego Stowarzyszenia przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech”, metody działań niemieckiego Jugendamtu nie zmieniły się od czasów wcielania młodzieży do hitlerjugend. W rozmowie z ,,Expressem Bydgoskim”, Marcin Gall zaznaczył, że już domowa kłótnia, o której syn lub córka powiadomią wychowawców w szkole lub spacer z dzieckiem za rękę po godzinie 22:00, mogą doprowadzić do wkroczenia Jugendamtu i odebrania praw rodzicielskich. Jedna z polskich imigrantek mieszkająca w Niemczech utraciła prawa do swojego dziecka z powodu śmierci jej męża! Granda! To pokazuje, jak w tym kraju traktowana jest jednostka, której prawa, wolności i swobody, a nawet uczucia są dla władz trzeciorzędne. Naszą czujność i oburzenie powinien dodatkowo wzbudzać fakt, że niemieccy urzędnicy w szczególności przyglądają się rodzinom imigrantów oraz mieszanym małżeństwom. To oczywista forma dyskryminacji, choć rdzenni Niemcy także mają powody do obaw. Pogwałcenie przez państwo niemieckie podstawowych praw i swobód obywatelskich doprowadzało już w przeszłości do ucieczek przed prześladowaniami. Znowu – nie mówię tutaj o okresie nazistowskim, a wydarzeniach z ostatnich lat! W styczniu 2013 roku urzędnicy Jugendamtu porwali ze szkoły niemiecką dziewczynkę, której rodzice zostali wcześniej niesłusznie oskarżeni o agresję w rodzinie. Uczennica trafiła do ośrodka przypominającego więzienie, gdzie pozbawiono jej możliwości kontaktu z rodzicami, zastraszano i krzyczano na nią. Dziewczynka była nawet inwigilowana w trakcie pobytu w toalecie, a jej rzeczy osobiste wielokrotnie podlegały inspekcji. To praktyki przywodzące na myśl realia III Rzeszy! Szczęśliwie 13-letniej dziewczynce imieniem Antonya udało się zbiec z “więzienia” i dotrzeć do zrozpaczonych rodziców. Państwo Schandorff uciekli do Polski, gdzie otrzymali azyl. Brawo Ojczyzno! Podobna historia wydarzyła się w zeszłym roku. Polski rząd przyznał azyl Norweżce Silje Garmo, która rok temu wraz z 1,5-letnią córeczką uciekła do naszego kraju. W Norwegii groziła jej utrata dziecka, które chciał przejąć Barnevernet. Powodem miało być nadużywanie leków oraz rzekomo “chaotyczny styl życia”. Te oskarżenia okazały się być rezultatem bezpodstawnego donosu. Garmo otrzymała w naszym kraju azyl dzięki pomocy prawników z polskiego Instytutu Ordo Iuris. Dramaturgii całej sprawie dodaje fakt, że kobiecie zabrano już jedno dziecko – starszą 12-letnią córkę. Polskie władze raz jeszcze pokazały, że obrona wartości rodzinnych, a także walka o jedność tej fundamentalnej i podstawowej instytucji społecznej, jest nad Wisłą słusznie uznawana za świętość. No cóż, w naszym kraju skrajnej lewicy nie udało się na szczęście wykorzenić chrześcijańskich wartości, a biblijny fundament wciąż jest tutaj silny. Pod tym względem jesteśmy oazą nadziei na mapie Europy. Nie możemy ustawać w obronie praw Polaków mieszkających w Norwegii. Każdego roku podobne tragedie dotykają tam setek polskich rodzin. Tylko w 2012 roku norweski Barnevernet prowadził sprawy aż 259 obywateli naszego kraju. W wielu przypadkach dzieci były odbierane de facto bez uzasadnienia. Skandaliczne praktyki norweskich urzędników dostrzegają także organizacje i instytucje broniące praw człowieka. Zgromadzenie Parlamentarne Rady Europy przyjęło w zeszłym roku specjalny, krytyczny raport ws. działań Barnevernetu, czyli urzędu ds. dzieci. Europejski Trybunał Praw Człowieka uznał natomiast, że Norwegowie naruszają gwarancje życia rodzinnego, które chroni art. 8 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. Norwegowie nie wyrzucili oficjalnie polskiego konsula Sławomira Kowalskiego z kraju, ponieważ dyplomata nie został uznany za ,,persona non grata”. Tamtejsze MSZ ,,jedynie” wezwało polskie władze do odwołania swojego dyplomaty, dając nam na to trzy tygodnie. To sprytny zabieg, który pozbawiłby stronę polską możliwości zastosowania, tzw. retorsji, czyli środków odwetowych w dyplomacji. Niewykluczone, że o decyzji strony norweskiej przesądziło niedawne przyznanie przez Polskę azylu obywatelce tego kraju. Czyżby Norwegowie kierowali się w dyplomacji chęcią zemsty? Jeżeli myślą, że mogą “utrzeć nosa” polskiemu MSZ, to należy ich czym prędzej z tego błędu wyprowadzić. Szef polskiego MSZ Jacek Czaputowicz poinformował, że nie zamierza odwoływać swojego podwładnego. Kowalski zostaje zatem na stanowisku do czerwca br., czyli do końca swojej kadencji. Konsul pracuje w Norwegii od 2013 roku i przez ten czas zyskał sobie bardzo dobrą opinię, co poskutkowało otrzymaniem przez niego tytułu ,,Konsula Roku”. Warszawa powinna wyrazić zdecydowany sprzeciw i zagrozić poważnymi konsekwencjami dyplomatycznymi, gdyby Oslo ośmieliło się jednak wyrzucić polskiego konsula. W grę wchodziłoby oczywiście zastosowanie działań proporcjonalnych, czyli wydalenie konsula norweskiego. Byłaby to jednak reakcja niewystarczająca. Warszawa powinna rozpatrzyć nawet tak radykalny krok, jak wyrzucenie ambasadora Norwegii. Póki co wystarczy go jedynie wezwać na dywanik. Niech się tam uczą, że Polska to kraj, który się szanuje, a dobro polskiego obywatela jest dla naszego MSZ świętością. Bierzmy przykład z Ameryki, której dyplomaci zawsze walczą o swoich obywateli. Tomasz Winiarski Amerykanista, dziennikarz relacjonujący wydarzenia z USA, korespondent mediów krajowych i polonijnych. Publicysta i felietonista. Miłośnik i propagator amerykańskiego stylu życia. Jego artykuły, wywiady i komentarze publikowane są w ogólnopolskiej prasie drukowanej oraz internetowej m.in. w Tygodniku Katolickim „Niedziela”, „Gazecie Polskiej”, „Dzienniku Gazecie Prawnej”, miesięczniku „Gazeta Bankowa”.   fot.Pixabay.com

Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama