Wojciech Cejrowski spalił, i to aż dwukrotnie, flagę Unii Europejskiej. Uczynił to w trakcie nagrywania programu TVP Info „Minęła 20” u redaktora Michała Rachonia. Szok i niedowierzanie! Cóż to za skandal niesłychany! No bo jak to tak spalić flagę… No właśnie? Czego właściwie jest to flaga w myśl obowiązujących przepisów? Bo na pewno nie kraju. Jest to zatem zwykłe logo organizacji, które nie podlega szczególnej ochronie prawnej. W USA konstytucja gwarantuje obywatelom m.in. prawo do palenia dowolnej flagi, nawet państwowej. W Europie swoboda wyrażania swoich poglądów nie jest już tak wolnościowa. Lewicowe media w Polsce zaczęły rozpisywać się na temat rzekomego skandalu, do którego miało dojść w programie red. Rachonia. Pod płaszczykiem materiałów informacyjnych, między wierszami przemycano nie tylko krytykę samego Cejrowskiego, lecz także stacji TVP Info. Nie zważając zresztą zupełnie na fakt, że ostatecznie kontrowersyjny fragment palenia flag nie został wyemitowany na antenie Telewizji Polskiej (opublikował go dopiero Cejrowski na swoim kanale YouTube).
Spalenie flagi UE, o ile jest ona naszą własnością, nie powinno naruszać żadnych przepisów prawnych związanych z ochroną symboli narodowych. Unia Europejska, wbrew woli brukselskich federalistów, cały czas nie jest jeszcze państwem, a jedynie organizacją. I całe szczęście, bowiem federalnym zapędom w UE mówię stanowcze nie! Choć niestety trudno nie zauważyć, że współczesne lewicowe elity, trzymające prym władzy na unijnych salonach kroczą, powoli acz konsekwentnie, w kierunku utworzenia na Starym Kontynencie federacji europejskiej.
Marzy im się państwo, które sami określają mianem Stanów Zjednoczonych Europy. Oczywiście porównywanie krajów europejskich do stanów w USA jest głębokim nieporozumieniem i przejawem absolutnej ignorancji. Jednakowoż takie nieszczęsne rozumowanie jest w naszej rzeczywistości politycznej na porządku dziennym. Podpisany w 1992 roku w holenderskim Maastricht „Traktat o Unii Europejskiej” był daleko idącym krokiem ku większemu zjednoczeniu krajów członkowskich dotychczasowej Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej. Jednocześnie powołane wtedy instytucje nowej Unii Europejskiej nadały jej pewnych znamion państwa. Powstały wtedy parlament UE jest tego najlepszym przykładem. Jednak dopiero wprowadzony w życie w 2009 roku „Traktat Lizboński” nadał Unii Europejskiej status organizacji międzynarodowej. Zdaniem krytyków integracji europejskiej, szczególnie ten ostatni traktat, odebrał suwerenność krajom członkowskim i otworzył niebezpieczną drogę do przeobrażenia Unii Europejskiej w państwo o charakterze federacyjnym. Choć osobiście nie oceniam tych traktatów aż tak surowo, a nawet doceniam wynikające z nich korzyści, jestem również świadomy kierunku, w którym podąża obecny brukselski establishment. Ku mojemu zmartwieniu snuta przez jego przedstawicieli wizja Unii Europejskiej ma coraz mniej wspólnego z pierwotnymi koncepcjami Ojców Założycieli wspólnoty europejskiej. Zamiast pozostać zjednoczoną wspólnotą wolnych i suwerennych narodów, Unia zmierza w kierunku państwa federacyjnego zarządzającego podległymi mu terytoriami z brukselskiej centrali. Co gorsza, Komisja Europejska co rusz przedstawia kolejne dyrektywy, która w swej istocie są poważnym ograniczeniem swobód obywatelskich oraz suwerenności poszczególnych krajów członkowskich. Próby rozbrajania Europejczyków (słynna dyrektywa Bieńkowskiej), ograniczania wolności słowa i poglądów, próba cenzury i kontroli Internetu, dechrystianizacja Europy – to wszystko dzieje się już dzisiaj. Co będzie jutro?
Integracja i współpraca – tak. Jedno państwo – absolutnie nie! Dokładnie taką wizję mieli w swoich głowach twórcy zjednoczonej Europy: Konrad Adenauer, Robert Schuman, Alcide De Gasperi oraz Jean Monnet. Wszyscy oni byli chrześcijańskimi demokratami, dla których wartości biblijne stanowiły fundament, na którym powinna opierać się wspólnota europejska. Szkoda, że dzisiaj lewicowe elity UE zupełnie o tym fakcie zapominają.
Jednym z kluczowych kroków na drodze do przeobrażenia Unii Europejskiej w jedno państwo o charakterze federacyjnym są próby ustanowienia wspólnej europejskiej armii. Próby niesłychanie groźne, nierozsądne i zupełnie niepotrzebne. Popierane w równym stopniu przez Paryż i Berlin. Wspólne wojsko w celu obrony Europy? Od tego mamy przecież Sojusz Północnoatlantycki, na który większość krajów UE już teraz nie płaci tyle, ile powinna. Po co zatem tworzyć kolejną strukturę wojskową, skoro na już istniejącą rządy państw europejskich nie chcą łożyć pieniędzy? Obawiam się, że nie chodzi tutaj już tylko o federalizację Europy, lecz także o zmniejszenie roli Stanów Zjednoczonych w kwestii zapewniania bezpieczeństwa militarnego w tej części świata. Dla Polski byłaby to fatalna informacja zwiastująca zagrożenie naszej racji stanu. Czy naprawdę chcemy obudzić się w Europie, która w Ameryce nie widzi przyjaciela, lecz rywala? Takiego samego jak Rosja czy Chiny. W Europie, w której nad całym bezpieczeństwem militarnym kontrolę sprawuje Paryż i Berlin? My Polacy musimy stanowczo sprzeciwiać się takiej wizji.
Tomasz Winiarski
Amerykanista, dziennikarz relacjonujący wydarzenia z USA, korespondent mediów krajowych i polonijnych. Publicysta i felietonista. Miłośnik i propagator amerykańskiego stylu życia. Jego artykuły, wywiady i komentarze publikowane są w ogólnopolskiej prasie drukowanej oraz internetowej m.in. w Tygodniku Katolickim „Niedziela”, „Gazecie Polskiej”, „Dzienniku Gazecie Prawnej”, miesięczniku „Gazeta Bankowa”.
fot.LISI NIESNER/EPA-EFE/REX/Shutterstock
Reklama