O pierwszej wojnie światowej usłyszałem w roku 1951, kiedy wraz z rodzicami dotarłem do Ameryki. Byliśmy uchodźcami wojennymi, którzy wprowadzili się do piwnicy domu na Hamilton Street w Chicago.
Nasz gospodarz był weteranem pierwszej wojny światowej. Był Amerykaninem polskiego pochodzenia, nazywał się Pączek. Był też pijakiem, ale to nie było akurat niczym specjalnym ani wyjątkowym. Pijaków wkoło było wielu. Pączka wyróżniała stalowa płytka, którą nosił w czaszce. Jako świeży imigrant i młody chłopak został wcielony do wojska i wysłany na front do Francji, by zatrzymać Niemców, którzy chcieli rozedrzeć Francję na pół i zepchnąć ją do Atlantyku. Pączek wylądował we francuskim okopie, a pod koniec października 1917 roku niemiecka kula oderwała mu czubek głowy. Lekarze usunęli pogruchotane fragmenty czaszki, oczyścili ranę, a dziurę przykryli przyśrubowaną do kości stalową płytką.
Strasznie mnie to fascynowało, kiedy byłem dzieciakiem. Dużo myślałem o jego płytce i o tym, jakie to uczucie, mieć ją w głowie. Czy Pączek nieustannie czuł jej wagę? Czy czuł, jakby nieustannie nosił na głowie stalowy kapelusz? Albo hełm? Zastanawiałem się, czym lekarze przykryli tę płytkę. Skórą? A jeśli tak, to skąd ją wzięli? Jego skórą, czy czyjąś? Bardzo mnie to ciekawiło, ale bałem się zapytać.
Jak wielu weteranów, których znałem, Pączek napawał mnie strachem. Weterani kuśtykali. Ciągnęli za sobą nogi, jak Lon Chaney w horrorze o mumii. Skrzypieli drewnianymi nogami kiedy przechodzili obok mnie i moich kolegów, kiedy siedzieliśmy na schodach. Weterani nie mieli rąk, dłoni, brakowało im kilku palców albo uszu.
Mój ojciec, który stracił lewe oko w obozie koncentracyjnym, po tym jak niemiecki strażnik pobił go kijem, chodził do baru prowadzonego przez człowieka z czarną błyszczącą gumową ręką. Właściciel baru stracił dłoń podczas powstania warszawskiego, kiedy próbował wetknąć skonstruowany domowym sposobem granat w gąsienice niemieckiego czołgu. Jego gumowa dłoń wyglądała jak jakaś dziwna zabawka, czasem jak pięść, a czasem jak bilardowa kula z numerem osiem.
Przed barem często przesiadywał człowiek bez rąk i nóg. Przed sobą rozkładał szmacianą czapkę i sprzedawał ołówki. Siedział tam, uśmiechał się i rozmawiał z klientami baru. Jeśli dałeś mu pięć centów, mogłeś z czapki wziąć ołówek, ale mało kto je brał. Bo kto potrzebuje ołówka?
Weterani byli przerażający. Ci mężczyźni bili swoje dzieci, upijali się i mieli problemy z dotrwaniem do końca dnia. Także z dotrwaniem do rana. Obok nas mieszkały dwie dziewczynki, Patty i Cathy. Ich ojciec był weteranem wojny koreańskiej. Zawsze wracał do domu około północy. Jego żona i córeczki musiały być wtedy w piwnicy. Jeśli nie były, klął i bił je. Chodziły po ulicach do czasu, kiedy uspokoił się i zasnął. Ten weteran nienawidził zasypiać w domu, w którym przebywali inni ludzie. Wszyscy wiedzieli, że to wariat.
Pączek też był weteranem, a oprócz tego pijakiem i człowiekiem ze stalową płytką w głowie. Pewnego razu wraz z dwoma pijanymi kompanami zszedł do naszego mieszkania w piwnicy i domagał się od mojej mamy pieniędzy na whisky. Ojca nie było w domu, mama była sama z małymi dziećmi, mną i moją siostrą Danusią. Pijany Pączek stwierdził, że mama nie zapłaciła za wynajem i jeśli nie da mu pieniędzy, wyrzuci nas na ulicę. Jaki człowiek robi takie rzeczy?
Mama odepchnęła i kopnęła namolnego gospodarza, a potem obiła go i jego kompanów kijem od miotły. Moja mama też była weteranką; przetrwała dwa i pół roku w niemieckim obozie pracy.
Trzy albo cztery lata później całą rodziną odwiedziliśmy Pączka w szpitalu dla weteranów, na południu Chicago. Nie mieliśmy samochodu, a dojechanie kilkoma autobusami zabrało nam mnóstwo czasu. To był 1956 albo 1957 rok. Szpital był pełen weteranów wojen – pierwszej, drugiej i koreańskiej. Pączek umierał na raka żołądka i cierpiał straszne bóle. Przyjechaliśmy, żeby się z nim pożegnać. Leżał na łóżku ustawionym na szpitalnym korytarzu, bo nie było dla niego miejsca w sali.
Ucieszył się, że nas widzi. Rodzice przywieźli mu trochę papierosów. Ojciec odpalił jednego i podał mu. Patrzyliśmy z siostrą, jak nasi rodzice palą papierosy i rozmawiają z Pączkiem. Mówili o starych dobrych czasach, kiedy mieszkaliśmy wszyscy przy Hamilton Street. Ani słowem nie wspomnieli o jego stalowej płytce, pijaństwie ani szaleństwie.
Me and World War I
I first heard of World War I when we came to America as Displaced Persons in 1951. We were refugees after World War II, and we moved into a basement apartment on Hamilton Street in Chicago.
Our landlord was a veteran of the World War I. He was a Polish-American named Ponchek. He was also a drunk, but that wasn't anything special. There were a lot of drunks around. What made Ponchek special was that he had a steel plate in his head. As a kid and a recent immigrant to America, he was drafted and sent to France to stop the Germans who were trying to rip France apart and shove it into the Atlantic. He ended up in the trenches in France in late October of 1917 fighting the Germans, and a bullet took off the top of his head. The doctors cut away what bone they could, cleaned out the wound, and screwed a steel plate into the bone of his skull.
This fascinated me when I was a kid. I wondered a lot about that plate, and what it felt like. Did Ponchek always feel a weight pressing down on his head? Was it like wearing a steel hat? A steel helmet? And I wondered what they covered the plate with. Skin? And where did it come from? Was it his skin or someone else's? I never could ask.
Like a lot of the veterans I knew, he was frightening. He wasn't a guy you wanted to spend a lot of time talking to.
Veterans were men who limped. They dragged their legs behind them like Lon Chaney in the Mummy movie. They were men who had wooden legs that creaked when they walked past you and the other kids sitting on the stoop. These veterans had no arms or only one arm, or were missing fingers or hands, or ears.
My dad, a guy who lost his left eye when he was clubbed by a Nazi guard in a concentration camp, used to go to a bar where the owner had a black, shiny rubber hand. He lost his real hand during the Warsaw Uprising in 1944 when he shoved a homemade grenade into the steel treads of a German tank. The black rubber hand was like some kind of weird toy. Sometimes, it looked like a black fist, sometimes it looked like an eight ball.
A lot of times, a guy without arms or legs set in front of this bar. He had a cloth hat in front of him, and he sold pencils. He'd sit there smiling, making chit chat with the guys walking in and out of the bar. You'd toss him a nickel, and you could take a pencil, but most guys didn't. Who needed a pencil?
Veterans were frightening. They were men who beat their kids and got drunk and had trouble getting through the day. They had trouble getting through the night too. There were these two little girls who lived two doors away, Patty and Cathy. Their dad was a Korean War veteran, and he would come home from his job at about midnight. The kids and their mom had to be out of their basement apartment then. He would beat and curse all of them if they weren't. They'd have to walk around the neighborhood until he was safely in bed, asleep. This veteran didn't like to fall asleep with people in the house. Everyone knew he was crazy.
Ponchek was a veteran too, and -- like I said -- he was a drunk and a man with a steel plate in his head. One time he and his two buddies got so drunk that they all came down to our basement apartment and tried to force my mother into giving them money for whiskey. There she was alone in a house with her two little kid, me and my sister Danusha, and this drunk and his two drunk buddies came around trying to take money from her. Ponchek told my mom that she hadn't paid the rent, and that if she didn't paid him, he would throw her out on the street.
What kind of guy would do that?
My mom pushed Ponchek down and kicked him, and she took a broom and beat him and his friends as they tried to get away from her. My mom was a veteran too; she survived two and a half years in a slave labor camp.
Three or four years later, my mom and dad and my sister and me visited Ponchek in the big Veterans Administration hospital on the south side of Chicago. We didn't have a car, and so we had to take buses, and it seemed like it took forever to get to the hospital. This must have been about 1956 or 1957. The hospital was full of veterans, men from World War I and World War II and the Korean War.
Ponchek was dying of some kind of stomach cancer, and he was in a lot of pain. We came to say goodbye to him. We found him in a bed in the corridor because there were no available rooms.
He sure was happy to see us. My parents had brought him some cigarettes, and my dad gave him one, and lit it for him. My sister and I stood there watching my mom and dad and Ponchek smoke and talk. They talked about those days on Hamilton and the good times they had.
They didn't mention his steel plate and his drinking and his craziness.
John Guzlowski
amerykański pisarz i poeta polskiego pochodzenia. Publikował w wielu pismach literackich, zarówno w USA, jak i za granicą, m.in. w „Writer’s Almanac”, „Akcent”, „Ontario Review” i „North American Review”. Jego wiersze i eseje opisujące przeżycia jego rodziców – robotników przymusowych w nazistowskich Niemczech oraz uchodźców wojennych, którzy emigrowali do Chicago – ukazały się we wspomnieniowym tomie pt. „Echoes of Tattered Tongues”. W 2017 roku książka ta zdobyła nagrodę poetycką im. Benjamina Franklina oraz nagrodę literacką Erica Hoffera, za najbardziej prowokującą do myślenia książkę roku. Jest również autorem dwóch powieści kryminalnych o detektywie Hanku Purcellu oraz powieści wojennej pt. „Road of Bones”. John Guzlowski jest emerytowanym profesorem Eastern Illinois University.
—
John Guzlowski's writing has been featured in Garrison Keillor’s Writer’s Almanac, Akcent, Ontario Review, North American Review, and other journals here and abroad. His poems and personal essays about his Polish parents’ experiences as slave laborers in Nazi Germany and refugees in Chicago appear in his memoir Echoes of Tattered Tongues. Echoes received the 2017 Benjamin Franklin Poetry Award and the Eric Hoffer Foundation's Montaigne Award for most thought-provoking book of the year. He is also the author of two Hank Purcell mysteries and the war novel Road of Bones. Guzlowski is a Professor Emeritus at Eastern Illinois University.
Na zdjęciu/photo: Michigan Ave., 1951 r.
fot.The U.S. National Archives
Reklama