Nasi sąsiedzi zza Odry odczuwają wyjątkową potrzebę edukowania nas – Polaków na temat zasad praworządności, przestrzegania demokracji i wolności prasy. Z jakiegoś bliżej niepojętego powodu wydaje im się, że mają do tego moralne prawo. To dosyć niezrozumiałe podejście. Szczególnie dla osoby, która opanowała choćby podstawy historii XX wieku i zna ogrom niemieckich zbrodni przeciwko ludzkości. „Źdźbło w oku bliźniego widzisz, a belki w swoim nie dostrzegasz” – to wywodzące się z Biblii polskie powiedzenie doskonale opisuje sposób rozumowania niemieckich moralizatorów. Kiedy niemiecka policja pałuje manifestantów, kiedy to niemieckie siekiery rąbią drzewa w walce z kornikiem drukarzem, gdy niemieckie władze cenzurują media i wyrzucają dziennikarzy z konferencji prasowych, problemu nie ma. Wreszcie, gdy to na ulicach niemieckich miast dochodzi do dantejskich scen z płonącymi samochodami, komunistami oraz neonazistami w rolach głównych – o zagrożeniu demokracji i praworządności prawie nikt nie mówi. Doprawdy, pachnie tutaj zatrważającą hipokryzją.
Niemiecki kapitał, który obecnie znajduje się w posiadaniu lwiej części polskiej prasy, na łamach kontrolowanych przez siebie gazet i tygodników grzmiał o konieczności obrony wolności mediów w Polsce. Zagrożonej, zdaniem antypisowskiej opozycji, przez działania podejmowane ze strony rządu Prawa i Sprawiedliwości.
Dzisiaj wydawcy z Niemiec kontrolują ok. 75 proc. gazet, tygodników i innych czasopism ukazujących się na polskim rynku. To sytuacja absolutnie bezprecedensowa w skali europejskiej. Tymczasem niemieckie prawo jest bardzo nieprzychylne dla obecności zagranicznego kapitału w tamtejszych mediach. No, ale to nie pierwszy przecież przykład hipokryzji Berlina. Tzw. ustawa repolonizacyjna to jednak wciąż projekt niezrealizowany, który obecna władza czasowo odłożyła na półkę.
Pytanie brzmi, czyje interesy realizują redakcje kontrolowane przez niemiecki kapitał? I czy przypadkiem nie jest to interes Niemiec? Czy nie lansują, przynajmniej częściowo, dyskursu politycznego Berlina? Tak wiele z nich zaciekle walczy przecież z obecnym rządem, który mówiąc delikatnie nie cieszy się sympatią wśród polityków za Odrą.
Może narodowość kapitału nie jest tutaj czynnikiem pozostającym bez znaczenia? Wizytując nasz kraj w zeszłym roku, kanclerz Merkel mówiła, jak ważne są dla niej pluralistyczne społeczeństwa i niezależne media. Oczywiście ta wypowiedź miała wpisywać się w anty-pisowską retorykę uprawianą nie tylko przez Berlin, lecz również przez dużą część polskich mediów znajdujących się w rękach niemieckiego kapitału. Przypadek, że mówią tym samym głosem? Coraz trudniej w to uwierzyć. Niemcy nie powinni pouczać Polaków w kwestii wolności prasy i nie mam tutaj wcale na myśli ich nazistowskiej przeszłości. Przywołuję niemieckie grzechy z ostatnich dni. Grzechy stanowiące zaprzeczenie istoty wolności mediów i niezależnego dziennikarstwa. Pod koniec września w Berlinie goszczono prezydenta Turcji Recepa Erdoğana – człowieka, który uchodzi za podręcznikowe wręcz zaprzeczenie przywódcy miłującego wolność i demokrację. W istocie zbrodniarza i dyktatora. Na wspólnej konferencji prasowej Merkel i Erdoğana, strona niemiecka odmówiła prawa do zadawania pytań Canowi Dundarowi, dziennikarzowi znanemu z krytyki tureckiego polityka, byłemu redaktorowi naczelnemu gazety „Cumhuriyet”, który w 2016 roku uciekł do Niemiec z Turcji, gdzie władze skazały go na 6 lat więzienia. Prezydent Turcji określa go mianem kryminalisty i agenta, który ujawnił tajemnice państwowe. Zagroził, że odwoła swój udział w konferencji, jeżeli Dundar weźmie w niej udział. Dziennikarz ostatecznie zdecydował się nie pojawiać na miejscu. Demokratyczne władze Niemiec, kraju roszczącego sobie prawo do pouczania Polski, kneblują usta niewygodnemu dziennikarzowi? Doprawdy wspaniały to przykład praworządności w niemieckim wykonaniu. To jednak nie wszystko. Z tej samej konferencji prasowej, niemiecka ochrona siłą wyprowadziła Ertugrula Yiglita, przedstawiciela mediów, który ośmielił się pojawić na niej w koszulce z napisem wzywającym do wolności dla tureckich dziennikarzy. Wedle relacji świadków żurnalista nie zachowywał się źle – robił tylko zdjęcia. Złowrogi uśmiech na twarzy Erdoğana oraz zakłopotana mina kanclerz Merkel dopełniła spektaklu żenady. Jak widać władze w Berlinie nie respektują świętej dla demokracji zasady wolności prasy, przekonań oraz wypowiedzi. Natychmiast w Parlamencie Europejskim powinna się rozpocząć debata nad praworządnością w Niemczech. Tymczasem nic takiego się nie stanie. Niemcy są traktowane w UE niczym święta krowa. Proszę sobie wyobrazić skalę niemieckiego ataku na Warszawę, gdyby to polska ochrona wyrzuciła niemieckiego dziennikarza z konferencji prasowej organizowanej, dajmy na to, przez Jarosława Kaczyńskiego.
Tymczasem w polskich mediach kontrolowanych przez niemiecki kapitał brak jakiegokolwiek oburzenia wobec łamania wolności prasy przez niemieckie władze. Standard.
Tomasz Winiarski
Amerykanista, dziennikarz relacjonujący wydarzenia z USA, korespondent mediów krajowych i polonijnych. Publicysta i felietonista. Miłośnik i propagator amerykańskiego stylu życia. Jego artykuły, wywiady i komentarze publikowane są w ogólnopolskiej prasie drukowanej oraz internetowej m.in. w Tygodniku Katolickim „Niedziela”, „Gazecie Polskiej”, „Dzienniku Gazecie Prawnej”, miesięczniku „Gazeta Bankowa”.
fot.pxhere.com
Reklama