Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
czwartek, 17 października 2024 09:14
Reklama KD Market

Kwadratura koła. Skąd się wzięła przemoc w Chicago i co z nią zrobić

Z czym kojarzy się Chicago? Z drapaczami chmur w śródmieściu, słynną fasolką w Parku Milenijnym i wyśmienitą pizzą. Niestety, również z przemocą, strzelaninami i krwawymi porachunkami gangów. Kilka dzielnic, zamieszkałych przez Afroamerykanów, to praktycznie „strefy wojny”, gdzie codziennie słychać strzały i giną ludzie. Przyczyny takiego stanu rzeczy są złożone; rozwiązania – jeszcze bardziej. Przemoc w Chicago nie jest niczym nowym, towarzyszy miastu od początku jego istnienia. W ostatnich latach strzelaniny w południowych i zachodnich dzielnicach miasta nabrały dodatkowo wymiaru politycznego, a Chicago, przede wszystkim za sprawą prezydenta Donalda Trumpa, stało się synonimem chaosu i brutalnej przestępczości, jak również nieporadności lokalnych władz w jej zwalczaniu. Ostatni weekend był wyjątkowo krwawy – postrzelone zostały 74 osoby, z czego 12 śmiertelnie. W pięciu weekendowych strzelaninach ranne lub zabite zostały przynajmniej cztery osoby, a w jednej, najpoważniejszej – aż osiem. Innymi słowy, trzymając się terminologii kryminalistycznej, podczas ubiegłego weekendu w Chicago doszło do sześciu masowych strzelanin w ciągu zaledwie trzech dni. Poziom przemocy znalazł oczywiście odbicie w mediach, ale medialne zainteresowanie nie było absolutnie bliskie temu, jakie obserwujemy przy okazji masowych strzelanin, do których dochodzi regularnie choćby w amerykańskich szkołach. Nie widziałem, nie słyszałem, nie powiem Niskiemu zainteresowaniu mediów i opinii publicznej towarzyszy niska wykrywalność sprawców, związana bezpośrednio z powszechnym brakiem współpracy ze strony mieszkańców dzielnic, w których do strzelanin dochodzi. Najbardziej niebezpieczne są dzielnice zamieszkane głównie przez Afroamerykanów: Austin, Garfield Park, Englewood i North Lawndale. Latynoska dzielnica Humboldt Park figuruje na piątym miejscu tej listy, a za nią są kolejne dzielnice zamieszkane przez Afroamerykanów. Ich mieszkańcy nie współpracują z policją, bo boją się zemsty narkotykowych gangów i nie ufają stróżom prawa oraz władzom miasta. W rezultacie, w południowych i zachodnich dzielnicach miasta obowiązuje zasada „niczego nie widziałem, nic nie słyszałem, nic nie powiem”, zapewniająca bezkarność i swobodę działania przestępcom. Brak zaufania do policji nie powstał z dnia na dzień, a raczej jest efektem dekad zaniedbań i nadużyć policyjnych uprawnień. Policja postrzegana jest przez mieszkańców Afroamerykańskich dzielnic jako wróg i intruz, skłonny raczej zaszkodzić niż pomóc. Nie oznacza to, że członkowie gangów cieszą się w tym środowisku szacunkiem i powszechną estymą. Oni również traktowani są jako wrogowie zbiorowości, ale w odróżnieniu od policjantów, są „swoi”, należą do społeczności. Poprawienie relacji policji z afroamerykańską społecznością jest zatem zadaniem niełatwym i obie strony zdają sobie sprawę, że długofalowym. Ciężko bowiem mówić o odzyskaniu zaufania w sytuacji, kiedy zaufania do policji nigdy w tych społecznościach nie było. Chicagowska przemoc z użyciem broni palnej ma zatem twarz czarnoskórego młodego mężczyzny, najczęściej członka gangu, a w dodatku recydywisty, znanego wymiarowi sprawiedliwości i skazywanego w przeszłości za przestępstwa związane z narkotykami, posiadaniem i użyciem broni palnej oraz przemocą domową. Ofiary to w większości Afroamerykanie, młodzi mężczyźni w wieku 15-34 lat. Blisko 40 proc. z nich miało przeszłość kryminalną. Sprawcy i ofiary to najczęściej młodzi członkowie gangów – pochodzący z rozbitych rodzin, wychowani na popkulturowych wzorcach, głodni szybkiego zarobku i gangsterskiej sławy. Skąd się bierze przemoc? Czym różni się Chicago od innych wielkich amerykańskich miast i co stanowi główną przyczynę nieprzerwanej ulicznej przemocy? Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta. Tym bardziej, że przyczyny przestępczości w czarnych dzielnicach identyfikowane są często na podstawie mitów i przekonań związanych ze światopoglądem i poglądami politycznymi. Zdaniem liberałów za fatalną sytuację w Chicago odpowiada łagodne prawo regulujące dostępność broni palnej, segregacja rasowa, słaby poziom edukacji w etnicznych dzielnicach oraz panująca w nich bieda. Konserwatyści winą za chaos na chicagowskich ulicach obarczają zbyt łagodne taktyki policyjne, brak zaangażowania sił federalnych, kulturę gangsterską oraz ekonomię biednych dzielnic, opartą w dużej mierze na szarej strefie i handlu narkotykami. Także – rozpad struktury społecznej, a co za tym idzie, wartości cementujących społeczność, decydujących o poziomie bezpieczeństwa. Argumenty obydwu stron są tylko częściowo uzasadnione. Chicago ma bowiem jedne z najbardziej restrykcyjnych przepisów dotyczących posiadania broni palnej, a wydatki na edukację, również w etnicznych dzielnicach, od wielu lat utrzymują się na względnie stałym poziomie. Policyjne taktyki kontroli i zatrzymań nie są w Chicago wyjątkowo łagodne, a przykład Nowego Jorku, który w 2011 r. złagodził policyjne metody, pokazuje, że nie przełożyło się to na wzrost przestępczości. Prawdą jest jednak, że poziom segregacji rasowej jest w Chicago wśród najwyższych w USA, a zachodnie i południowe dzielnice miasta to siedliska skoncentrowanego ubóstwa. W Chicago poziom przestępczości jest wprost proporcjonalny do poziomu brutalnej przestępczości. Nie jest to bynajmniej zjawisko nowe. W wydanym po raz pierwszy w 1927 r. obszernym opracowaniu na temat chicagowskich gangów i ulicznej przemocy pt. „Gang, studium 1313 chicagowskich gangów”, socjolog z Uniwersytetu Chicagowskiego, Frederic M. Thrasher pisał: „Większość gangów w Chicago to gangi polskie, co łatwo wytłumaczyć faktem, że populacja Polaków w Chicago o 150 tys. przewyższa każdą, oprócz Niemców, grupę społeczną”. Thrasher opisywał polską społeczność jako chorobliwie nieufną, nie asymilującą się z amerykańskim społeczeństwem, pozostającą w społecznej i terytorialnej izolacji od reszty miasta. Ówczesne polskie dzielnice, takie jak słynne Polskie Śródmieście na północy miasta, Back of the Yards – przy dystrykcie mięsnym, czy The Bush – przy dystrykcie stalowym na południu – były najbiedniejszymi, a co za tym idzie – najbardziej niebezpiecznymi i pełnymi przemocy dzielnicami Chicago. Polskie gangi były najczęściej kilku lub kilkunastoosobowymi grupami chłopców lub młodych mężczyzn, zamieszkałych na tym samym kwartale ulic i rywalizującymi, często brutalnie i krwawo, z innymi grupami – o wpływy, pieniądze i specyficznie pojmowany honor. Brzmi znajomo, prawda? Sto lat później pozostające w społecznej i ekonomicznej izolacji części miasta zamieszkane są przez Afroamerykanów, ale związek pomiędzy biedą a przemocą pozostaje niemal identyczny. W dzielnicach wykluczonych ekonomicznie normami są patologie: alkoholizm i narkomania, życiowa bezradność idąca w parze z roszczeniową postawą wobec instytucji miejskich, stanowych i federalnych, brak wzorców modelowych w rozbitych rodzinach. Kultura gangsterska oferuje alternatywy – poczucie więzi i lojalność wewnątrz gangu oraz łatwy i szybki zarobek na handlu narkotykami i obrocie nielegalną bronią. Ceną są codzienne ofiary śmiertelne. W Chicago statystycznie co 2 godz. i 53 minuty postrzelony jest człowiek, a średnio co 14 godzin i 52 minuty ktoś ginie od kul. Chicagowski węzeł gordyjski Podobnie jak przyczyny, rozwiązania kwestii ulicznej przemocy są złożone. Zaostrzenie policyjnych taktyk przy jednoczesnym budowaniu relacji i zaufania pomiędzy policją a lokalnymi afroamerykańskimi społecznościami, stanowią pierwsze wyzwanie. Rozwiązaniem byłoby rekrutowanie policjantów wśród mieszkańców danej dzielnicy, ludzi, którzy znają problemy mieszkańców i ich samych, w związku z czym potrafią przełamać barierę strachu i nieufności. Kolejne wyzwanie to stworzenie bazy ekonomicznej, miejsc pracy i poprawa warunków bytowych Afroamerykanów, bo tylko to da młodym mieszkańcom wykluczonych dzielnic perspektywy i osłabi kulturę gangsterską. Tutaj przeszkód jest wiele: brak zainteresowania inwestorów, brak środków w budżecie na rewitalizację zaniedbanych dzielnic – z jednej strony; słaby poziom kompetencji zawodowych, niski kapitał społeczny i często występująca roszczeniowa postawa mieszkańców biednych dzielnic – z drugiej. Należy zmierzyć się z najistotniejszymi problemami społecznymi – uzależnieniami, brakiem poszanowania wspólnej własności i skutkami dezintegracji rodzin. Kluczowe jest surowe karanie recydywistów i ich długoletnia izolacja od społeczeństwa. Nie wspominając o skutecznej resocjalizacji więźniów, ale to temat na osobny artykuł. Wybierając policyjne taktyki wystarczy sięgnąć do rozwiązań zaimplementowanych przez inne miasta, które borykały się z problemem ulicznej przestępczości. Flagowym przykładem jest Nowy Jork, który w latach 90. ubiegłego wieku nie mógł poradzić sobie z problemem przestępczości i szalejącej przemocy. Ówczesny burmistrz Rudy Giuliani zwiększył kompetencje policjantów, ale równocześnie postawił na budowanie pozytywnych relacji pomiędzy policją a społecznością i, co bardzo ważne, zainwestował w rozwój ekonomiczny oraz poprawę jakości życia najbiedniejszych mieszkańców miasta, przeznaczając na odbudowę zdewastowanych dzielnic i tworzenie miejsc pracy miliard dolarów. Ktokolwiek w Chicago podąży śladami Giulianiego i rozwiąże problem ulicznej przemocy, przejdzie do historii. Niestety, nikogo takiego nie widać na chicagowskim politycznym i społecznym horyzoncie. Za nami wyjątkowo krwawy weekend, przed nami zapewne kolejne eskalacje przemocy, która tak bardzo wpisała się w codzienność miasta, że nikt nie wierzy już w jakiekolwiek skuteczne rozwiązania. Do wojny, która codziennie toczy się kilka lub kilkanaście mil od naszych bezpiecznych domów, zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Grzegorz Dziedzic [email protected] fot.Tannen Maury/EPA/REX/Shutterstock

Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama