Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
poniedziałek, 7 października 2024 02:25
Reklama KD Market

Łańcuszek niezgody. Czytelniczka rozżalona potraktowaniem przez polonijnego jubilera

Łańcuszek niezgody. Czytelniczka rozżalona potraktowaniem przez polonijnego jubilera
fot.gitanna/123RF
Do naszej redakcji zadzwoniła rozżalona Czytelniczka. W kwietniu zaniosła do zakładu jubilerskiego złoty łańcuszek do naprawy. – Nic wielkiego, był urwany – mówi. Sprawa istotnie nie byłaby duża, gdyby nie fakt, że włamano się do jubilera, łańcuszek zniknął bez śladu, a gdy klientka upomina się o swoją własność, staje się jasne, że naprawy wymaga nie tylko naszyjnik, lecz również poziom obsługi klienta w niektórych polonijnych biznesach. W łańcuszku, który otrzymała od swojej chrzestnej 35 lat wcześniej, pani Agata chodziła praktycznie cały czas, więc gdy tylko się urwał, zaniosła go do zakładu jubilerskiego w północno-zachodniej dzielnicy Chicago, z usług którego korzystała już wcześniej – i zawsze była zadowolona. Zostawiła go do naprawy i odeszła z pokwitowaniem. Gdy około tydzień później kobieta wróciła do jubilera, zobaczyła puste gabloty. Właściciel, rozkładając ręce, oznajmił, że w weekend doszło do włamania. Wziął numer telefonu i zapewnił, że po zakończeniu policyjnego śledztwa, będzie kontaktował się z klientami w sprawie rekompensat. „Ale to potrwa” – usłyszała. Na początku czerwca pani Agata zadzwoniła przypomnieć się jubilerowi. Tym razem właściciel okazał poirytowanie. – Powtórzył wersję o włamaniu, policyjnym dochodzeniu i odszkodowaniu. Dodał, że to nie jego wina, że on nic na to nie poradzi, że trzeba czekać. Minął kolejny miesiąc. W połowie lipca przy okazji zakupów pani Agata wstąpiła do zakładu. – Tym razem pan był już naprawdę niegrzeczny. Pokazał mi listę poszkodowanych, odszukał moje dane, a widząc, że dopominam się o zwykły łańcuszek, zadrwił, że dwa gramy złota to żadna wartość – relacjonuje nasza Czytelniczka. – Powiedział, że mi nie wypłaci, bo nie ma z czego. Mimo iż gabloty już miał zapełnione – dodaje. Nie chodzi już nawet o ten łańcuszek, choć był on pamiątką rodzinną – żali się pani Agata. – Ale sposób, w jaki jestem traktowana. Jak intruz. Zamiast przeprosić klienta, pan napada na mnie słownie, mówi, że „stracił więcej niż ja” i drwi z mojej więzi emocjonalnej z łańcuszkiem. Czy firma nie ma jakichś zabezpieczeń na wypadek włamań? Dlaczego gabloty są pełne, a poszkodowani klienci nie zostali wypłaceni? Zadzwoniliśmy więc do zakładu jubilerskiego. Kobieta, która odebrała telefon, przedstawiła się jako współwłaścicielka. Przyznała, że w sklepie doszło do włamania i zapewniła, że wszystkim klientom wypłacone zostaną rekompensaty po zakończeniu policyjnego dochodzenia. Na pytanie, jak długo potrwa śledztwo, odpowiedziała, że „tego nie wie nikt”, o czym „powinnam wiedzieć, skoro pracuję w gazecie”. Dodała również, że wszyscy poszkodowani klienci rozumieją sytuację, oprócz „tej pani”, która jest wyjątkowo „agresywna”… „nieprzyjemna” – poprawiła się współwłaścicielka. – Ja? Agresywna? – dziwi się pani Agata, która za radą naszą i poradni prawnej Amicus Poloniae we wtorek jeszcze raz wybrała się do złotnika – po kopię policyjnego raportu. Właściciel, pokazując raport, miał powiedzieć, że „sądu się nie boi, bo zawsze może ogłosić bankructwo”. Pani Agata celowo nie chce upubliczniać nazwy biznesu, ani swojego nazwiska (są one znane redakcji), gdyż nadal czeka na odzyskanie swojej własności lub satysfakcjonującą rekompensatę. Ma również nadzieję, że opisanie w „Dzienniku Związkowym” sprawy łańcuszka spowoduje reakcję łańcuchową i skłoni polonijne biznesy do zastanowienia się nad poziomem obsługi klienta. Joanna Marszałek [email protected] fot.gitanna/123RF

Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama