Ona ma siłę. Polonijne matki, które uciekły od przemocy w rodzinie
- 05/13/2018 07:00 PM
Nie uwierzyły, że nie są nic warte, że same są sobie winne, że sobie nie poradzą i wylądują na ulicy. Odeszły od swoich mężów oprawców – przede wszystkim dla dzieci oraz dla samych siebie. Nie poszły do domów samotnych matek, bo nie chciały litości i współczucia. Chcą tylko, by matki w podobnej sytuacji uwierzyły, że można żyć inaczej. I by nie czekały, aż będzie za późno.
Paulina
Po kolejnej awanturze, mimo nakazu ochrony, dopadł ją w łazience i powiedział, że ją zabije. I że zrobi to „tak, by nie było śladów”. Rzucił ją na łóżko, przygniótł, złapał za szyję i zaczął dusić. Pomyślała, że to już koniec. Całe życie przebiegło jej przed oczami. Wtedy w drzwiach stanął dwuletni Karolek, głośno się rozpłakał, podbiegł do niej, zaczął głaskać po głowie i wołać „mama”. To było jak w filmie. Choć mały wcześniej nieraz był świadkiem awantur, powiedziała sobie, że jeśli przeżyje, to mąż już nigdy jej nie dotknie, a dziecko nigdy więcej nie będzie oglądać takich scen. Pojawiła się również myśl „Nie pozwolę, aby mój syn kiedykolwiek tak traktował kobietę”.
Gdy nadszedł ten moment, miała tylko pięć godzin, zanim mąż wróci z pracy. Szybko spakowała rzeczy syna, obcych ludzi poprosiła o przewiezienie łóżeczka. Gdy zapłakana pchała wózek z dzieckiem i jego rzeczami w stronę miejskiego przytułku, dziwnym zrządzeniem losu spotkała koleżankę sprzed lat. Od słowa do słowa, znajoma wzięła ją i syna do siebie.
Ada
O zbrodni na ulicy Odell, gdzie Maciej Kotliński zabił swoją partnerkę Annę Kosińską i siedmioletnią córkę Victorię, zrobiło się głośno w 2014 r. Okoliczni mieszkańcy zorganizowali tam czuwanie, modlili się, palili świeczki. Znała przelotnie tamtą rodzinę, więc i ona postanowiła tam pojechać. Stała i patrzyła na dom, podobny do tego, w którym sama mieszkała. Wyobraziła sobie, co zaszło w środku. Przypomniało jej się ostatnie, najcięższe chyba pobicie przez męża. Bił i kopał ją nawet wtedy, gdy udało jej się sięgnąć po telefon, by wezwać pomoc. Przed oczami stanęła jej paroletnia córka krzycząca „tata, nie!”. Gdy patrzyła na scenę zbrodni dotarło do niej, że to mogła być ona i jej dzieci. Pojawiła się nieodparta myśl, że jeśli byłaby to ona, to kto wychowa jej troje dzieci? A chłopcy – czy wyrosną na takich samych jak ojciec? To był punkt zwrotny. Gdy tylko wróciła do domu, wzięła gazetę i zaczęła szukać mieszkań do wynajęcia.
Do ostatniej chwili bała się wyprowadzki. Wiedziała, że jeśli zostanie przyłapana, mąż pewnie zabiłby ją na miejscu. – Tego strachu nigdy nie zapomnę – wspomina. Nie wszyscy chcieli pomóc – znajomi nie chcieli się wtrącać. Wzięła ze sobą trójkę dzieci, starą kanapę i stary stół. Zostawiła samochody, meble i wspólny dorobek dwunastu lat. Gdy już zamknęła drzwi do nowego mieszkania, najpierw przyszedł potworny ból głowy, potem łzy, później uczucie ulgi.
"Za długo czekałam"
Trzy lata po tym, jak odeszła od męża, Ada z niepokojem myśli o swoich dzieciach, zwłaszcza synach. Teraz wie, że za długo zwlekała z decyzją o odejściu, przez co uodporniła je na dziejące się wokół nich zło i pielęgnowała w nich znieczulicę. Z żalem wspomina, jak sytuacja w domu stała się na tyle „normalna”, że gdy ojciec bił matkę, synowie oglądali telewizję. Najbardziej obawia się, że przemoc wobec kobiet w przyszłości nie będzie na nich robić wrażenia. Martwi się najbardziej o najstarszego, nastoletniego syna, który siłą rzeczy robi się coraz bardziej podobny do ojca. – Wyrządziłam im wielką krzywdę, trwając w tym pustym, pełnym przemocy związku. – Ciężko mi wybaczyć sobie to, że przez kilkanaście lat nic nie zrobiłam, że dom rodzinny pokazałam im od najgorszej strony, zamiast zapewnić dzieciom radość, spokój i opiekę, na jaką zasługują. Matki, które tkwią w takich związkach, muszą otrząsnąć się i pomyśleć nie tyle o sobie, co o swoich dzieciach.
Paulina do dziś boi się, jakie zmiany zaszły w mózgu jej syna, gdy jako dwulatek oglądał sceny przemocy ojca wobec matki. Boi się, że agresywne zachowania ojca w połączeniu z alkoholizmem dziadka, mogą dać się kiedyś we znaki. Czterolatek niedawno zaczął się jąkać, nie zawsze daje się przytulić. – Próbuję odbudować zaburzoną równowagę, rozmawiam z nim, na ile jego wiek pozwala, nigdy przy tym nie mówiąc złego słowa na ojca. To wszystko, co mogę teraz zrobić. Mam nadzieję, że gdy geny w przyszłości się odezwą, chociaż mój sposób wychowania go sprawi, że wybierze normalność.
Koniec czy początek
Odejście z domu, gdzie jest przemoc, to tak naprawdę dopiero początek drogi. Ada i Paulina nie chciały iść do domu samotnej matki – powstrzymywała je ambicja, że same sobie poradzą. – Człowiek dostaje takiej siły, że po prostu wie, że musi – mówi Ada, która przez pierwsze dwa lata po odejściu od męża pracowała dzień i noc. Powoli zaczęła regulować wszystkie sprawy, w tym finansowe, choć formalności prawne ciągną się do dziś. – O trzeciej nad ranem nieraz nie opłacało się już iść spać. Bo zaraz śniadanie, zawożenie dzieci do szkół, potem do pracy, zakupy w biegu, szybkie gotowanie, dalej po dzieci, pomoc w zadaniach, a potem… do drugiej pracy na nocki. – Nie wiem, jak ja to robiłam – wspomina.
W przypadku Pauliny stanięcie na nogi poprzedziła głęboka depresja. Nie mogła pracować, bo dziecko było małe. – Zdałam sobie sprawę, że nie mam nic ani nikogo, bo wcześniej mąż odizolował mnie od wszystkich – mówi. Odwrócili się znajomi. Pojawiły się myśli samobójcze. – Powstrzymywało mnie tylko pytanie, na kogo wyrośnie moje dziecko, jeśli mnie zabraknie. Czy on też będzie bił kobiety? Pozbierała się, gdy zbliżały się urodziny syna. Znalazła mieszkanie, wróciła do pracy w służbie zdrowia na część etatu, wzięła kredyt, by móc opłacić prawnika. Zapisała się na studia online, co zapewni jej w przyszłości wyższe zarobki.
Do wszystkich Paulin i Ad
Paulina i Ada są szczególnie wyczulone na los innych matek, ofiar przemocy domowej. Właśnie ta wrażliwość i solidarność z nimi skłoniła je do podzielenia się swoją historią. – Dziewczyny, uwierzcie mi, da się żyć inaczej. Nie ma się co załamywać – apeluje Ada do kobiet w podobnym położeniu. – Jeśli jesteście w takiej sytuacji, odkładajcie w miarę możliwości trochę pieniędzy na mieszkanie. To właśnie bezpieczny kąt, obok opieki dla dzieci, jest najważniejszy. A jeśli nie możecie sobie na to pozwolić – domy samotnych matek to żaden wstyd. Najważniejsze, żeby zrobić ten pierwszy krok.
– Gdzieś tam jest taka Paulina, która może boi się odejść. Może przeczyta to i się odważy. Może przykład, że wyszłam z tego żywa, pokaże innym, że da się to zrobić – dodaje Paulina. Sama przyznaje, że plan odejścia miała w głowie przez wiele miesięcy. – Odkładałam pieniądze, odcięłam męża od wspólnego konta, stopniowo gromadziłam i pakowałam rzeczy. Zawsze jednak miałam nadzieję, że on się zmieni. To oszukiwanie samej siebie.
Ada radzi też dziewczynom, które są w związkach z podejrzeniem przemocy, aby zabezpieczały się przed ciążą. – Proszę mnie źle nie zrozumieć. Kocham moje dzieci ponad wszystko, ale gdy gdzieś między jednym a drugim pobiciem dowiedziałam się o trzeciej ciąży, klęczałam w łazience płacząc i przepraszając to dziecko, że wprowadzam je na taki świat w takiej rodzinie.
Od kierowcy do mechanika
Samotne matki Ada i Paulina nie chcą, by ludzie ich żałowali. Nie potrzebują współczucia i litości. Grzecznie dziękują za stare, zniszczone ubrania i graty z garażu, którymi czasami chcą obdarować je „dobrzy ludzie”. Paulina usłyszała też kiedyś, że powinna być zadowolona, bo samotne matki imigrantki mają dużo pomocy z miasta. – Zarabiam na tyle dużo, że nie kwalifikuję się na dofinansowanie do przedszkola ani bony żywnościowe. Proszę pamiętać, że ojcowie naszych dzieci dodatkowo utrudniają nam życie, jak tylko mogą. Dotyczy to także płacenia alimentów.
Są zgodne co do tego, że największą pomocą dla kobiety w podobnej sytuacji jest zapewnienie jej mieszkania oraz pomoc w znalezieniu lub opłaceniu prawnika. – Nie wszyscy bezpłatni prawnicy chcą brać sprawy samotnych matek, czekanie na adwokata czasami trwa latami – mówi Paulina, a Ada dodaje: – Jeśli chcesz pomóc samotnej matce, zasponsoruj jej dzieciom zajęcia sportowe, plastyczne czy taneczne. Pomóż w dowożeniu ich na te zajęcia. One, tak jak dzieci z domów z obojgiem rodziców, chcą chodzić na różne zajęcia, pojechać na wakacje. Nie proponuj samotnej matce podrzucenia jej swoich dzieci, bo „i tak siedzi w domu”. Przypilnuj jej dzieci, by mogła pójść do pracy. I przede wszystkim – nie oceniaj.
Samotne matki przyznają, że część społeczeństwa patrzy na nie z góry. Gdzieś między pełnieniem roli matki, ojca, kierowcy, gosposi, lekarza, hydraulika i mechanika, zdarza im się usłyszeć, że „odeszła, to niech sobie radzi sama”. Nie przejmują się tym, bo – jak same mówią – ich sytuację zrozumieć mogą tylko kobiety, które to przeżyły. „Przeżyły” – w sensie dosłownym.
Imiona bohaterek na ich życzenie zostały zmienione.
Joanna Marszałek
[email protected]
fot.altanaka/123RF
Reklama