Tusk: nie było w planach wspólnej wizyty w Katyniu - mojej oraz L. Kaczyńskiego
- 04/23/2018 05:00 PM
Nie planowałem, i prezydent Lech Kaczyński też nie planował, wspólnej naszej wizyty w Katyniu w 2010 r., termin "rozdzielenie wizyty" to termin polityczny służący zdyskredytowaniu mnie - mówił Donald Tusk. W poniedziałek b. premier złożył zeznania w procesie Tomasza Arabskiego.
Proces Arabskiego i czterech innych urzędników - zainicjowany prywatnym aktem oskarżenia - rozpoczął się przed Sądem Okręgowym w Warszawie w marcu 2016 r. Oskarżeni to, poza byłym szefem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów z lat 2007-2013, dwoje urzędników kancelarii premiera - Monika B. i Miłosław K. oraz dwoje pracowników ambasady RP w Moskwie - Justyna G. i Grzegorz C. Grozi im do 3 lat więzienia.
Sprawa dotyczy organizacji wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu 10 kwietnia 2010 r. Śledztwo w sprawie tej organizacji umorzyła w listopadzie 2014 r. Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga. Decyzja prokuratury otworzyła drogę prywatnemu aktowi oskarżenia. Oskarżycielami prywatnymi są bliscy kilkunastu ofiar katastrofy - m.in. Anny Walentynowicz, Janusza Kochanowskiego, Andrzeja Przewoźnika, Władysława Stasiaka, Sławomira Skrzypka i Zbigniewa Wassermanna.
We wrześniu zeszłego roku - na wniosek oskarżycieli - sąd zdecydował się wezwać na świadka b. premiera. Jak już wówczas wskazywał sąd - Tusk to jeden z ostatnich świadków w tej sprawie.
"W kwestii organizacji wizyt - nie leży w kompetencji premiera zajmowanie się stroną logistyczną tego rodzaju przedsięwzięć i inicjatyw" - rozpoczął poniedziałkowe zeznania Tusk. Jak dodał jest "w stanie dość precyzyjnie opisać polityczny kontekst" swej wizyty 7 kwietnia w Katyniu, "w dużo mniejszym stopniu wizyty prezydenta L. Kaczyńskiego". "Politycznie nie odpowiadałem za projekt tej drugiej wizyty" - zaznaczył.
Znaczna część pytań oskarżycieli do ówczesnego premiera, a obecnego szefa Rady Europejskiej, dotyczyła kwestii przyczyn zorganizowania oddzielnych wizyt w Katyniu - premiera 7 kwietnia 2010 r. i prezydenta 10 kwietnia 2010 r.
Tusk pytany, czy pojawiła się możliwość wspólnej wizyty jego oraz prezydenta Kaczyńskiego odpowiedział, że nie miał "takiego sygnału od prezydenta". "Powiem otwarcie: też nie spodziewałem się, aby tego typu inicjatywa ze strony prezydenta miała miejsce, też z racji doświadczeń, jeśli chodzi o tę momentami dość trudną kohabitację, (...) niezależnie od bardzo dobrych osobistych relacji" - zaznaczył b. premier.
"W moich planach i, z tego co pamiętam, w planach prezydenta Kaczyńskiego, nie było wspólnej wizyty" - oświadczył Tusk.
Dopytywany o kwestię "rozdzielenia wizyt" jego i prezydenta powiedział, że "termin +rozdzielenie wizyt+ był terminem publicystycznym, czy politycznym". "Raczej służącym zdyskredytowanie akurat konkretnie mnie i mojego urzędu i dość skutecznie przez te lata pełni taką funkcję raczej propagandową, niż wyjaśniającą cokolwiek z tego, co zdarzyło się wówczas na początku 2010 r." - ocenił.
"Nie planowałem, i prezydent Kaczyński też nie planował, wspólnej wizyty prezydenta i premiera w Katyniu, więc też nie było jakby okoliczności, które by pozwalałyby używać w ogóle tego terminu, jak rozdzielenie tej potencjalnie wspólnej wizyty" - podkreślił.
Jak zaznaczył nie ma "w świadomości, żeby pojawił się jakikolwiek sygnał ze strony prezydenta lub jego ludzi, że są niezadowoleni z jakiegokolwiek aspektu, jeśli chodzi o tak, a nie inaczej wyglądające projekty mojej wizyty, a 10 kwietnia wizyty pana prezydenta".
Pytany o pismo prezydenckiego ministra Mariusza Handzlika z początku 2010 r., w którym Handzlik miał poinformować o tym, że prezydent Kaczyński zamierza wziąć udział w uroczystościach w kwietniu 2010 r. w Katyniu - odparł, że w styczniu 2010 r. pojawiła się taka sugestia ze strony prezydenta.
"Ta informacja, czy ta opinia, pojawiała się także w przestrzeni publicznej, że jest zainteresowany obchodami i być może weźmie w nich udział. W styczniu (2010 r. - PAP) do mnie nie dotarła informacja o dacie i o jednoznacznej decyzji prezydenta, że na pewno weźmie udział i w jakim momencie, jakiego dnia" - powiedział Tusk.
Jak wskazał "10 kwietnia prezydent Lech Kaczyński leciał na czele polskiej delegacji na polskie obchody uroczystości katyńskich. 7 kwietnia ja, jako premier polskiego rządu, leciałem z wizytą rządową, czy roboczą, aby w Katyniu, wspólnie z premierem Putinem, uczcić ofiary katyńskie, a następnie odbyć robocze rozmowy międzyrządowe".
W związku z tymi zeznaniami w poniedziałek w mediach przywoływano wypowiedź Lecha Kaczyńskiego z 4 marca 2010 r. "Ja myślę, że byłoby lepiej, żeby to była wspólna wyprawa prezydenta i premiera, ale jeżeli jest to niemożliwe, to ja jadę w dniu, w którym będą podstawowe uroczystości, a to jest 10 kwietnia" - powiedział wówczas dziennikarzom Lech Kaczyński. Dodał też, że "jest oczywistością, że prezydent musi tam być".
"Politycznie rzecz biorąc prezydent - na pewno dotyczy to prezydenta Lecha Kaczyńskiego - forsował bardzo samodzielną, moim zdaniem na granicy uprawnień konstytucyjnych aktywność zagraniczną. Podejmował decyzje polityczne - podkreślam, mogę tu mówić tylko o kontekście politycznym - często samodzielnie i bez jakichś szczególnych konsultacji z rządem" - mówił w poniedziałek Tusk.
Dodał, że według niego "było to niezgodne z duchem i literą konstytucji, chociaż oczywiście w naszym systemie politycznym nie jest tak łatwo rozdzielić kompetencje rządu i prezydenta". Oświadczył, że jako szef rządu odnosił czasami wrażenie, że samodzielność prezydenta "może przekraczać granice konstytucyjnego ładu".
Były szef rządu zauważył, że zgodnie z ładem konstytucyjnym to rząd polski jest uprawniony przez konstytucję do nakreślania zadań w zakresie polityki zagranicznej prezydentowi. "Nigdy odwrotnie" - podkreślił.
"Wszyscy jesteśmy ofiarami fałszywej narracji, która powstała wiele tygodni po katastrofie, z której miałoby wynikać, że to rząd w ramach także polityki zagranicznej podlegał i powinien wykonywać polecenia prezydenta, bo to jest po prostu nieprawda" - dodał b. premier.
Tusk zaznaczył, że organizacją jego wizyt zagranicznych zajmowało się dość liczne grono urzędników, zarówno z jego ówczesnej kancelarii, jak i MSZ, a jeśli była taka potrzeba - również z innych resortów, zarówno jeśli chodzi o przygotowanie merytoryczne, jak i czysto organizacyjne. "Ale nie jest rolą premiera zajmować się w żadnym wypadku detalami organizacyjnymi" - zastrzegł Tusk.
Oświadczył, że jego wizyta w Katyniu 7 kwietnia "była efektem, w sposób bezpośredni, zaproszenia przez ówczesnego premiera Federacji Rosyjskiej Władimira Putina". "A pośrednio była efektem polityki, jaką mój rząd przyjął w relacjach z Federacją Rosyjską, znacznie wcześniej zanim do tej wizyty doszło" - dodał.
Zapytany, czy przed swą wizytą w Katyniu miał świadomość w jakim stanie znajduje się lotnisko Siewiernyj w Smoleńsku Tusk odpowiedział, że nie miał wiedzy, żeby "to się wiązało z jakimkolwiek ryzykiem". "Miałem w pamięci fakty lądowania samolotu z polskimi delegacjami na tym lotnisku w przeszłości, włącznie z prezydentami Rzeczpospolitej" - zaznaczył.
"To, co w pamięci mi zostało, to tylko ta świadomość, że lotnisko, które na co dzień jest nieczynne, na tego typu okoliczności jest przygotowywane i że nie wiąże się to z żadnymi zagrożeniami" - podkreślił b. premier. Dodał, że "niezależnie od tego, jaka kultura polityczna panuje dzisiaj w Polsce na ten temat - nie jest i nie powinno być zadaniem premiera, czy prezydenta wpływanie na jakiekolwiek decyzje dot. miejsca lądowania, momentu lądowania, kierunku lotu, charakteru maszyny, doboru maszyny".
Tusk pytany, kto zdecydował o tym, że oba lądowania - 7 i 10 kwietnia - odbędą się na lotnisku Smoleńsk-Siewiernyj podkreślił, że odpowiedzialne za to są służby bezpośrednio związane z lotnictwem, a "w tym przypadku pułk".
Dopytywany, czy Rosjanie odradzali wówczas lądowanie na lotnisku Smoleńsk-Siewiernyj, Tusk odpowiedział, że do niego takie informacje nie docierały. "Nawet gdyby były (sugestie, żeby nie lądować na lotnisku w Smoleńsku - PAP), to ja i tak polegałbym na decyzjach z polskiej strony. (...) To przecież nie mogła być kwestia doradzania, czy sugerowania - albo można lądować i wtedy jest decyzja, że można, albo nie można i wtedy jest decyzja, że nie można. To nie podlega negocjacjom czy nie powinno podlegać naciskom o charakterze politycznym" - podkreślił Tusk.
"Bezpośrednio mogę ocenić, czy wydać opinię na temat pracy ministra Arabskiego. (...) Zarówno wtedy, jak i dzisiaj oceniam jego pracę jak najwyżej" - powiedział b. premier w kolejnym wątku swych zeznań zapytany, czy po katastrofie Arabski został w jakikolwiek sposób ukarany dyscyplinarnie za podejmowane wówczas decyzje.
Tusk dodał, że jest mało prawdopodobne, aby Arabski był wówczas ukarany, choć jak zaznaczył mogło to umknąć jego pamięci. "Ale wydaje mi się to mało prawdopodobne; a na pewno ja nie miałem krytycznej oceny i nie mam do dziś krytycznej oceny działań ministra Arabskiego" - powtórzył.
Tusk był też pytany o swoje spotkania z ówczesnym premierem Rosji Wladimirem Putinem poprzedzające katastrofę smoleńską z 2010 r. Jak podkreślił, miały miejsce trzy spotkania - w trakcie obchodów 70. rocznicy wybuchu II wojny światowej na Westerplatte, spotkanie formalne - międzyrządowe w Sopocie oraz spotkanie "w cztery oczy" na molo w Sopocie w 2009 r.
"To trzecie to tak często w mediach, które specjalizowały się w teorii o zamachu lub w tego typu interpretacjach katastrofy smoleńskiej spotkanie na molo w Sopocie, które odbyło się w cztery oczy" - mówił szef Rady Europejskiej.
Podkreślił, że spotkanie na molo trwało kilka minut, dotyczyło spraw "czysto kurtuazyjnych", a sama rozmowa była bardzo krótka. "Polegała na tym, że pokazywałem, gdzie jest plaża, po której biegam, gdzie mniej więcej jest mój dom, a premier Putin opowiadał o takim fragmencie życia prywatnego, że ma bardzo dużo ochrony, nawet w mieszkaniu i że bardzo z tego powodu cierpi i to mniej więcej wyczerpało cały temat naszej rozmowy" - relacjonował.
"Wiem, Wysoki Sądzie, że to nie jest satysfakcjonująca odpowiedź dla tych, którzy wierzą, że właśnie na molo spiskowcy ustalili ten tajny plan, ale ja nie odpowiadam za te interpretacje" - dodał Tusk.
Zeznał ponadto, że przed wizytą 7 kwietnia Arabski odbywał szereg spotkań dotyczących jej organizacji. Według niego tego typu spotkania miały miejsce zarówno w Moskwie, jak i w Warszawie. "Z mojego punktu widzenia ważne było, aby minister Arabski ustalił z odpowiednimi osobami przedmiot rozmów w Smoleńsku. Problem polegał na tym - i tego oczekiwałem od ministra Arabskiego - aby Rosjanie mieli świadomość, że nie będziemy rozmawiali przy okazji, czy w dniu, w którym uczcimy ofiary Katynia, o jakiś szczegółowych propozycjach rosyjskich, czy polskich w odniesieniu do gospodarki, energetyki, etc., chociaż wiadomo było, że obie strony mają tutaj jakieś swoje interesy, poglądy i kwestie do wyjaśnienia" - podkreślił b. premier.
Dodał, że intencją strony polskiej było, aby "spotkanie w Smoleńsku skoncentrowało się na efektach pracy Polsko-Rosyjskiej Grupy ds. Trudnych". "Chodziło tam o Centrum Dialogu, możliwe wspólne tezy edukacyjne do podręcznika etc." - wyjaśnił b. premier.
Jak dodał, takie właśnie stanowisko stronie rosyjskiej przekazał ówczesny szef KPRM. "Przekazał nasze intencje, że chcielibyśmy się w Smoleńsku raczej skoncentrować bardziej na tych kwestiach historyczno-edukacyjnych, a czas na rozmowy gospodarcze, jeśli pojawią się jakieś konkretne tematy, inny czas byłby stosowny" - zaznaczył b. premier.
Powiedział, że Rosjanie sugerowali możliwość spotkania z rosyjskimi i polskimi przedsiębiorcami, z udziałem jego i Putina, także w kwietniu 2010 roku, ale raczej pod koniec miesiąca. "Takie sygnały pojawiały się pod koniec 2009 roku. Z naszej strony było rzeczą bardzo ważną, że wpierw musimy uzyskać od Rosjan jednoznaczne sygnały, które potwierdzałyby, że są gotowi akceptować naszą narrację historyczną" - zaznaczył Tusk.
Podkreślił, że katastrofa w Smoleńsku "miała rzeczywiście niezwykle tragiczne skutki, jeśli chodzi także o bezpieczeństwo państwa polskiego ze względu na śmierć tak licznej grupy ludzi odpowiadających także za bezpieczeństwo". "Proszę mi wierzyć, że te dni i tygodnie po katastrofie, to była koncentracja na tych zadaniach, które wynikały jakby z faktu samej katastrofy. Nie mieliśmy czasu na dywagacje, czy rozważania, co by było gdyby, albo jak to wyglądało" - mówił.
"Z oczywistych względów wydawało mi się rzeczą najbardziej stosowną, aby w zakresie swoich kompetencji działały instytucje ustawowo niezależne od administracji rządowej, jak prokuratura, lub faktycznie niezależne choć umiejscowione w strukturze rządu, jak komisja, która badała przyczyny katastrofy" - powiedział Tusk.
Jak ocenił raport przygotowany przez państwową komisję, którą kierował Jerzy Miller, był "bardzo rzetelny, obiektywny i wolny od jakichkolwiek politycznych nacisków" i - zaznaczył - w związku z tym jako b. premier postępuje tak, żeby "w żaden sposób nie sugerować własnej interpretacji zdarzeń, innej lub uzupełniającej dokument wytworzony przez państwo polskie, przez komisję Millera".
Po ponad trzech godzinach zeznań Tuska jeden z pełnomocników oskarżycieli prywatnych mec. Stefan Hambura złożył wniosek o wyłączenie jawności dalszej części rozprawy. Jak argumentował mecenas, wynika to z konieczności odwołania się w pytaniach do tajnych materiałów tej sprawy. Chodzi - jak zaznaczył - m.in. o kwestie zawarte w aktach odnoszących się do b. wiceszefa BOR gen. Pawła Bielawnego.
Już wcześniej sąd uznał, że zeznania wszystkich świadków związanych z BOR były niejawne. Zdecydował tak ze względu na konieczność zachowania tajemnicy działań ochronnych BOR. W maju i czerwcu 2017 r. zeznania w tym procesie złożyli tam m.in. były szef BOR gen. Marian Janicki oraz gen. Bielawny. W kwietniu 2017 r. Sąd Apelacyjny w Warszawie w oddzielnym procesie podtrzymał orzeczenie I instancji skazujące gen. Bielawnego na 1,5 roku więzienia w zawieszeniu na 3 lata za nieprawidłowości przy ochronie wizyt premiera i prezydenta 7 i 10 kwietnia 2010 r.
Po wniosku mec. Hambury ostatnia godzina rozprawy odbyła się w specjalnej sali sądu przeznaczonej na posiedzenia niejawne. Po godz. 15 Tusk opuścił budynek sądu.
Obecnie proces Arabskiego i czworga innych urzędników wkracza już w końcową fazę - w styczniu sąd rozpoczął tzw. zaliczanie materiału dowodowego, co zazwyczaj jest to jedną z ostatnich czynności sądu. Kolejną rozprawę zaplanowano na 8 maja - przesłuchany ma zostać wówczas niemogący wcześniej zeznawać Paweł O., w 2010 r. oficer 36. specpułku. Konieczne okażą się zapewne jeszcze dodatkowe terminy na zakończenie zaliczania materiału dowodowego. (PAP)
Na zdjęciu: Donald Tusk przed sądem w Warszawie
fot.BARTLOMIEJ ZBOROWSKI/EPA-EFE/REX/Shutterstock
Reklama