I co z tego, że Chicago jest trzecim największym miastem w Stanach Zjednoczonych. Kto ma duszę farmera, smykałkę gospodarczą, wiejski sentyment wyniesiony z Polski lub upodobanie do zdrowej żywności, ten na tegoroczną Wielkanoc może mieć zdrowe, świeże jaja od swojskich, chicagowskich kur.
Pomarańczowe żółtko
Zygmunt Cieślak nie pamięta, kiedy ostatni raz kupował jajka w sklepie. Gdy ostatnio żona musiała dokupić do pieczenia, dopiero zobaczyli różnicę. – Jak się nasze jajko rozbije, to żółtko jest wręcz pomarańczowe. I ten smak! Pan Zygmunt o swoich kurach mówi „kurki” i karmi je tylko naturalnie: świeża trawka, robaczki, mieszanka dla ptaków i drobiu. Ostatnio kupił wór słonecznika, który dosypuje do ziarna – dopiero kurkom smakowało! Czasami dostają też namoczony chlebek, skórki z warzyw i owoców, nawet kość obdziubią.
Kury ma już od czterech lat. Decyzja była dość spontaniczna. „Tato, kupię ci kurczaków, będziesz trzymał?” – zapytał pewnego dnia syn. „OK!” – odpowiedział Zygmunt, który od 11 lat mieszka w Ingleside, nieinkorporowanym terenie w powiecie Lake. Malutkie, dwudniowe kurczaczki trzeba było wychować pod lampą – klatka, pasza, ogrzewanie. Gdy trochę podrosły, Zygmunt zespawał im kurnik, taki na kółkach. Codziennie podczepia pod kurnik traktorek i nawet do trzech razy dziennie przeciąga kurzy domek na świeżą trawę. A jest gdzie przemieszczać – na 2,2 akrach ziemi jest mnóstwo miejsca dla 25 kurek.
Kury z dala od kościoła
Wiele miejscowości w aglomeracji chicagowskiej zezwala na hodowlę drobiu dla własnych potrzeb. Założenie jest takie, że jeśli kodeks miejski nie zabrania posiadania kur, to znaczy, że są one dozwolone. W niektórych miejscowościach przepisy jasno określają hodowlę drobiu, w innych w ogóle nie wspomina się o kurach. Dlatego zanim zdecydujesz się na domową produkcję jajek, sprawdź najpierw lokalne przepisy dzwoniąc do urzędu miasta lub miejscowego ratusza.
Niektóre miejscowości zezwalają tylko na określoną liczbę kur, np. w Countryside można mieć najwyżej cztery, w Naperville osiem (kur lub kaczek), a w Joliet nie wymienia się żadnej liczby. Czasami można mieć więcej drobiu przy posiadaniu odpowiedniego zezwolenia. Dodatkowo przepisy na niektórych przedmieściach określają odległość kurnika od granic nieruchomości, np. w Countryside kury muszą trzymać się na 10 stóp z dala od granic parceli i 25 stóp od domu sąsiada. W Naperville kury mogą sobie beztrosko spacerować tylko 30 stóp od rezydencji sąsiada, zaś w Tinley Park drób musi trzymać się w odległości 100 stóp od szkoły, kościoła czy sąsiedniej rezydencji.
Ach, co to był za rosół!
Na terenach nieinkorporowanych, do których należy Ingleside, na ogół nie ma problemu z tego typu ograniczającymi przepisami. Czasami regulacje dotyczące kur lub też ich brak sprowadzają się do jednej prostej zasady – dbałości o dobre stosunki z sąsiadami. Osiągnąć to można podrzucając im raz na jakiś czas opakowanie świeżych jaj. Zadowolony sąsiad to bezpieczne kury. Kogut – nie zawsze.
Tak było w przypadku pana Zygmunta, któremu trafił się jeden piękny kogut. Na początku sprawował się dobrze – przychodzili sąsiedzi, przyprowadzali dzieci, żeby oglądać kurki. Potem kogut zaczął się panoszyć, głośno piać, jak to kogut, o piątej rano. Choć głos miał piękny, musiał iść na rosół. – Nie można ryzykować dobrych stosunków z amerykańskimi sąsiadami – mówi Zygmunt. Za to ach, co to był za rosół!
Jak jastrząb porwał koguta
U pana Zygmunta codziennie jest 25 świeżych jaj. Bo zadowolona kura znosi średnio jedno jajko dziennie. Czego potrzebuje kura do szczęścia? To nie są wymagające zwierzęta. Rano Zygmunt podjeżdża i przeciąga kurnik na nowe miejsce. Kurki dostają świeżą wodę i pokarm. Czasami sypnie im piasku, w którym sobie poleżą, wykąpią się. Za parę godzin trzeba przejść się, pozbierać jajeczka, zmienić wodę. To samo pod wieczór. Na noc kurki same wchodzą do domku, który jest zamykany, aby nie dopadła ich żadna dzika zwierzyna. A nie brakuje jej dookoła. Sąsiadowi nawet jastrząb porwał kiedyś koguta. Zimą Zygmunt ocieplił kurnik styropianem, sklejką i blachą, zainstalował światło. Raz na tydzień trzeba kurnik posprzątać.
Kurki to sama radość – głównie dla wnuków, które lubią pozbierać jajka albo przejechać się z dziadkiem Zygmuntem traktorkiem, by przeciągnąć wybieg na świeże miejsce. A dla rodziny – sam pożytek. Nie tylko mniej resztek się wyrzuca, ale ponad 150 jaj tygodniowo zaspokaja potrzeby najbliższej rodziny. Nadwyżkę rozdają znajomym, a czasem i nieznajomym.
Kurczątka w pralni
Własnych jaj na Wielkanoc spróbuje w tym roku po raz pierwszy także Sabina Furman z Lake Barrington. Jej kury mają dopiero rok – są wychowane od kurczątek, które w zeszłym roku mąż przyniósł do domu wraz z całym osprzętem – metalową balią, trocinami, lampą grzewczą, poidłem i pojemnikiem na jedzenie. Kurczątek było sześć, bo na tyle pozwalają przepisy w wiosce. Przez pierwsze miesiące kurczaczki mieszkały w pralni, potem przeprowadziły się do kurnika w ogródku, gdzie spacerują sobie między podwyższonymi grządkami.
Gdy kurczaki podrosły, okazało się, że jeden jest kogutem. Choć teoretycznie przepisy zabraniają kogutów z uwagi na hałas, butny samiec został, bo przecież ktoś musi pilnować kur. Jednak gdy Sabina idzie do kurnika, musi brać ze sobą łopatę lub grabie, bo kogut potrafi się postawić i ją zaczepiać. – Bez koguta kura da się pogłaskać, ale z kogutem – nigdy. No ale co z nim zrobić, on taki piękny... – śmieje się Sabina. Jego los leży tak naprawdę w rękach sąsiadów. – Jak na razie nie było skargi, a sąsiad zadowolony, że kogut budzi go do pracy. Latem potrafi zapiać o 4.30 rano, a potem znowu o 7...
Jaja kury zaczęły znosić dopiero po pół roku, a od grudnia do stycznia w ogóle nie znosiły. Trzeba też dbać o ich bezpieczeństwo, bo Sabina słyszała, że jak kura się przestraszy, to może nie znosić jajek nawet przez miesiąc. Teraz średnio jest pięć jaj dziennie, a to już wystarcza na pyszną jajecznicę, którą wychwalają goście i dzieciaki, które przychodzą nieraz na nocleg. Mała hodowla kur to żadna filozofia, jeżeli ma się trochę ziemi. Sabina ma jeden akr i zastanawia się, czy nie dokupić sobie białej i czarnej kury do obecnego zestawu brązowych, zwłaszcza że teraz w sklepach farmerskich jest sezon na kurczątka.
Hanka, Maryśka i Gośka
Z sezonu na kurczątka postanowiła skorzystać Kinga Wójcik z miejscowości Homer Glen, która niedawno kupiła pięć piskląt w sklepie farmerskim Big R. Wybrała różne rodzaje – poprosiła o kury spokojne i znoszące dużo jajek. Już jej powiedziano, że często dochodzi do pomyłek i aby nie zdziwiła się, gdy z kurczątka wyrośnie kogut. Kinga już cieszy się na myśl o własnych jajkach. – W Polsce mieliśmy kury. Tutaj wiadomo, sama chemia, a my próbujemy odżywiać się zdrowo i tak wychowywać nasze dzieci.
Na razie Hanka, Maryśka, Gośka, Gabi i Victoria grzeją się pod lampą, zajadają gotowane jajko ugniecione z owsianką i dotrzymują towarzystwa córce Kingi, Victorii. Z pewnością zapozują również do wielkanocnych zdjęć. A gdy podrosną, mąż sam zbuduje im kurnik na dworze i będą puszczane na ogród w zagrodzie.
Kury w Chicago?
A co jeśli nie masz akra działki, tylko standardowe chicagowskie podwórko? Jeżeli nie mieszkasz na przedmieściach, nie znaczy to wcale, że nie możesz mieć własnych kur. Wiele większych oraz mniejszych miast w całym kraju nie posiada przepisów zabraniających posiadania kilku kur. Podobnie jest w Chicago, gdzie hodowlę kur regulują jedynie ogólne przepisy kodeksu miejskiego dotyczące opieki i kontroli nad zwierzętami (sekcja 7-12-100).
Zatem posiadanie kur jako zwierząt domowych oraz dla jaj nie jest zabronione w dzielnicach rezydencyjnych, o ile ich „hodowla” nie narusza przepisów o humanitarnym traktowaniu zwierząt, hałasie i czystości. W ramach wspomnianych przepisów kodeksu zabroniony jest jedynie ubój zwierząt (nie ma mowy o kogucie na rosół), zakłócanie ciszy (pianie koguta) i okrucieństwo wobec zwierząt. Obowiązują również przepisy sanitarne, przy czym sprzątanie kurnika konieczne jest nie tylko dla nosa sąsiadów, lecz również dla zdrowia kur i jakości jajek.
Miejski drób
Chicagowscy miejscy farmerzy, zrzeszeni na internetowych forach, gdzie wymieniają się doświadczeniami, podpowiadają również, aby ograniczyć obszar przeznaczony do wypuszczania kur, a nawet ich czas przebywania na wolności. Dwie godziny beztroskiego dziubania w trawie tuż przed zmrokiem w zupełności wystarczą. Na małej przestrzeni – uwaga na ogródki. Kurki uwielbiają trawę, ale nie wzgardzą też twoją papryką, pomidorami i sałatą. Na noc drób powinien być zamykany, bo nawet na terenach zabudowanych na kury czyha niebezpieczeństwo, choćby w postaci psa sąsiada.
Z tych samych źródeł dowiaduję się, że opcji kurnika jest bardzo wiele – od zestawów do ręcznego budowania, zbijane z desek, spawane, przez gotowe namiociki, aż po prawdziwe kurze pałace z wbudowanym placem zabaw. Choć chicagowskie zimy mogą stanowić dla drobiu pewne wyzwanie, miejscy farmerzy uważają, że ogrzewanie w kurniku nie jest konieczne, jeśli odpowiednio go uszczelnisz i zabezpieczysz przed śniegiem i deszczem.
Niezłe jaja
Choć nie istnieją oficjalne dane dotyczące liczby kur w granicach Chicago, szacuje się, że setki właścicieli nieruchomości w Wietrznym Mieście ma podwórkowe kury. Sprzyja temu rosnące zainteresowanie zdrową żywnością, moda na miejskie ogródki, a skoro można mieć organiczne pomidory z własnego podwórka, to... dlaczego nie jaja?
Entuzjaści miejskich kurników określają posiadanie kur jako ciekawe doświadczenie niosące wiele korzyści przy minimalnym wysiłku. Kto ma kury, ten ma jajka, nawet bez koguta, zaś jedzenie swojskich jaj to ogromna satysfakcja. Korzyści z miejskich kur jest jeszcze więcej – skoszą trawnik lepiej niż kosiarka, wydziubią mrówki, pająki i termity, usuną chwasty, wytną wszystkie mlecze. Kurze odchody to w dobie mody na ekologię świetny nawóz... Czy potrzeba więcej argumentów? Smacznego jajka!
JoannaMarszałek
j.marszał[email protected]
Reklama