Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 29 września 2024 22:34
Reklama KD Market
Reklama

Ach, te seriale! Felieton kulturalny

Seriale, opery mydlane, telenowele – co je łączy? Wzrastająca popularność na całym świecie. O ile w latach osiemdziesiątych tych produkcji było niewiele, to już od 2000 roku wiele państw (w tym Polska) zaczęło znacznie zarabiać na ich produkowaniu i dystrybucji.

Pierwszy polski serial telewizyjny to „Barbara i Jan” zrealizowany został w roku 1964, ale dzisiaj najchętniej oglądanymi serialami są: „M jak miłość”, „Barwy szczęścia”, „Na dobre i na złe” „Ranczo” i „Ojciec Mateusz”. Wśród seriali zagranicznych wielką popularnością cieszyła się swojego czasu brazylijska telenowela „Niewolnica Isaura” (port. Escrava Isaura), chociaż przy dzisiejszej możliwości emisji stacji typu HBO czy Netflix wybór ulubionego serialu zagranicznego jest znacznie większy. Część z nich pokazywana jest bezpłatnie na witrynie internetowej YouTube.

Największym producentem seriali lub oper mydlanych były zawsze Stany Zjednoczone. Amerykańskie produkcje nie tylko zalewają stacje rodzime, ale także są pokazywane w innych krajach. Serie kryminalne, obyczajowe, komediowe tłumaczone na poszczególne języki mają wielu zagorzałych widzów, których liczba z roku na rok wzrasta. Są to przeważnie produkcje sztampowe, oparte na schemacie, który już się sprawdził.

Dopiero od niedawna ogólnodostępne stacje telewizyjne, takie jak FOX, ABC, CBS, NBC, FX, National Geografic czy History Channel pokusiły się, aby pokazywać bardziej ambitne serie dokumentalne i fabularne. Serie „American Crime Story”, „American Horror Story”, cykliczne programy podróżnicze oraz historyczne mają wielu zwolenników. Dlatego powstają nowi, rywalizujący ze sobą, twórcy seriali. Do nich należą płatne kanały kablowe: HBO, Showtime, Starz i od niedawna Netflix. Ale od początku XXI wieku Amerykanie mają mocną konkurencję w innych krajach. I tak od 2013 roku wielką popularnością cieszyły się seriale tureckie (np „Wspaniałe stulecie”), a obecnie prym wiodą seriale hiszpańskie.

Jaka ich jest recepta na sukces? Wydaje się, że przede wszystkim temperament latynoski – one nie są nudne. Łączą w sobie wszystkie trzy formuły dobrej serii. Po części – serialu, opery mydlanej i telenoweli. Poza tym łączą historię kraju z historiami życia poszczególnych bohaterów. Piękne historie miłosne, przepełnione erotyką i melodramatem. Intrygi, niespodziewane zwroty akcji, ale także chronologiczność i logika w opowiadanej fabule sprawiają, że widz z zapartym tchem śledzi rozwój akcji. Nie dziwne więc, że Netflix pokusił się o przejęcie produkcji wielu z nich. Pozwolę sobie polecić kilka, które obejrzałam niedawno.

Po pierwsze „El tiempo entre costuras”, znany w Polsce jako „Krawcowa z Madrytu”, nakręcony w 2013 roku na podstawie powieści Marii Duenas. Akcja dzieje się w Hiszpanii i Maroku przed i w czasie rządów generała Franco. Znakomicie zagrane role i akcja trzymająca w napięciu. A jeśli już o Maroku, to następny „Tiempos de guerra”, tytuł angielski „Morocco: Love in Times of War”. W 1920 roku królowa hiszpańska Wiktoria Eugenia wysyła na front wojny Rif grupę pielęgniarek Czerwonego Krzyża. Oprócz wojennych okrucieństw, serial pokazuje miłosne historie poszczególnych bohaterek, które to historie kończą się mniej lub bardziej tragicznie. Zresztą jak cała ta wojna. Lata 20. ubiegłego wieku. Kobiety z różnych środowisk zostają zatrudnione w kompanii telefonicznej. Ich losy przedstawia serial „Cable Girls” (po hiszpańsku: Las chicas del cable). Świetne role, kawał historii tamtych czasów.

Najbardziej przywołującym historyczne wydarzenia Hiszpanii jest serial „El Ministerio del Tiempo”, czyli „The Ministry of Time”. Niby z serii fantastyki naukowej, ale możliwości pokazania czy przypomnienia bogatej historii tego kraju jest w trzy sezonowej edycji niezliczona ilość. Te wybrane przeze mnie przykłady to tylko czubek lodowej góry. Bowiem równie interesujące są seriale kryminalne (np „La Casa de Papel“, ang. „Money Heist”, czy „Mar de plastico”), a także bardzo dobrze przyjęty serial fabularny „Velvet”. Lata 50. i 60. w kreacjach prezentowanych przez dom mody Velvet, i oczywiście perypetie miłosne bohaterów.

W konkluzji: moda na seriale rośnie. Te ambitne warto oglądać. Najlepiej po kilka odcinków na raz. Szczególnie gdy ma się dużo wolnego czasu. Ale to w Ameryce nie jest specjalnie możliwe.

Bożena Jankowska

fot.makamuki0/pixabay.com

Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama