Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
poniedziałek, 25 listopada 2024 01:23
Reklama KD Market

W Londynie bez śniegu


Joanna Podbilska i Paweł Olszański przez pięć lat mieszkali w Chicago. Kiedy zaczęły się kłopoty na rynku finansowym, spakowali walizki, zabrali dobytek i wyruszyli do Europy. Ostatecznie wylądowali w Londynie.

„Święta Bożego Narodzenia zawsze kojarzyć mi się będą z dzieciństwem, zapachem smakołyków przyrządzanych przez moją babcię już na kilka dni przed Wigilią, z choinką ukrytą za zamkniętymi na klucz drzwiami, przed którymi nieraz czatowałyśmy z siostrą, żeby złapać Mikołaja na gorącym uczynku. W tym roku będę obchodzić święta po raz trzydziesty dziewiąty, z Pawłem (mężem) i moimi dwoma synkami. Mam nadzieję, że jak co roku będzie wyjątkowo.

W Chicago mieszkaliśmy przez prawie 5 lat. Zdecydowaliśmy się na wyjazd w momencie, kiedy zaczął się “credit crunch”. Wiedzieliśmy, że będzie ciężko się zalegalizować i jeszcze ciężej utrzymać to, co mamy. Pracowaliśmy po 7 dni w tygodniu, zdarzało się, że tuż po wigilii Paweł wyjeżdżał na kontrakt, więc święta spędzałam przed ekranem komputera. Przez pierwsze lata pobytu w Chicago pracowałam w Wigilię, więc nie było czasu na lepienie pierogów czy pieczenie placków. W takich okolicznościach najlepiej sprawdzał się polski sklep. Na stole pojawiał się karp, czerwony barszcz z uszkami, pierogi i makowiec. We włoskiej restauracji, w której wówczas pracowałam, słuchaliśmy na okrągło Franka Sinatry i Deana Martina, śpiewających amerykańskie kolędy. Uwielbiałam je. W ten uroczysty dzień przychodzili tam tylko samotni ludzie. Wigilijny wieczór zazwyczaj spędzaliśmy we dwójkę z Pawłem. Ubieraliśmy drzewko, słuchaliśmy polskich kolęd i dzieliliśmy się opłatkiem. Później oglądaliśmy film na DVD, dzwoniliśmy do rodziny w Polsce. W Boże Narodzenie wpadaliśmy do przyjaciół. Raz udało nam się w święta wyjechać do Kolorado na narty.

W 2008 wyjechaliśmy z Chicago na stałe. Postanowiliśmy spróbować szczęścia w Anglii i przeprowadziliśmy się do mojej siostry w Northampton. Mieszkaliśmy tam kilka miesięcy i pierwsze ciężko zarobione kilkaset funtów wydaliśmy, żeby pojechać na święta do Polski. Wigilijny poranek spędziliśmy z rodziną Pawła, później pojechaliśmy do moich rodziców. Dwa tygodnie sielanki i spotkań z rodziną i przyjaciółmi. Dwa tygodnie opychania się zupą grzybową, bigosem, pierogami, sernikami i makowcami. Całe dwa tygodnie stąpania po trzeszczącym pod nogami śniegu i patrzenia w ogień palący się w kominku. Po wypiciu setki kaw i nie mniejszej ilości nalewek domowej roboty, wróciliśmy do Anglii nieco ciężsi, ale zadowoleni i pełni energii.

Pierwsze święta w Londynie były dla nas bardzo ważne. Mieszkaliśmy wtedy z trójką innych ludzi, którzy powyjeżdżali na święta do domu. Po raz pierwszy od czasu Stanów czuliśmy się u siebie, nie trzeba było czekać na naszą kolejkę w kuchni. Byłam wtedy w piątym miesiącu ciąży z Szymkiem. Pamiętam, że wigilia po raz pierwszy smakowała wyjątkowo domowo. Barszcz czerwony, żurek, pierogi, zupa grzybowa i placek migdałowy z brzoskwiniami. I kompot z suszek i pomarańczy. W pierwszy dzień świąt wybraliśmy się na długi spacer, który stał się tradycją. W Boże Narodzenie w Londynie wszystko jest zamknięte, nie jeżdżą autobusy, ani taksówki. Można albo zasiąść przed telewizorem, albo wybrać się na spacer po okolicy.

Teraz w Londynie co roku na naszym wigilijnym stole pojawia się żurek, czerwony barszcz, pierogi, kompot z suszek, sernik wiedeński i wielki gar kutii. A w Boże Narodzenie Paweł podaje indyka. Tę tradycję przywieźliśmy ze sobą z Ameryki. Przypomina nam to o Świecie Dziękczynienia, które zawsze spędzaliśmy w gronie najbliższych przyjaciół. W bożonarodzeniowy poranek, już o bladym świcie słuchać tupot małych nóżek, które sprawdzają, czy Mikołaj zostawił pod choinką prezenty i czy marchewka pozostawiona dla renifera zniknęła. W Anglii nie ma tradycji obdarowywania się prezentami 6 grudnia. Jest za to zatrzęsienie Mikołajów, których od końca listopada można zobaczyć w każdym większym sklepie czy londyńskiej atrakcji. Odkąd są dzieci, co roku pieczemy i zdobimy pierniczki, ubieramy razem choinkę i rozwieszamy dekoracje. Czasem ktoś przyjeżdża na święta. W wigilijny wieczór słuchamy polskiego radia - Trójki, powracamy do obrazów z dzieciństwa i wzruszamy się tym, co nam w danym roku przyniosło życie. Brakuje nam tylko śniegu i pierwszej gwiazdki ukrytej gdzieś w chmurach londyńskiego nieba”.

fot.z arch. Joanny Podbilskiej


Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama