Marek Malinowski (znany również jako Marcos Malinowsky), artysta plastyk, twórca znanej kiedyś galerii „Studio 702” w dzielnicy River North, przez 21 lat mieszkał w Chicago, później w Belize, Gwatemali, Hondurasie i Meksyku. Od 10 lat na stałe mieszka w Chiang Mai w Tajlandii, gdzie prowadzi sielskie życie na emeryturze, pracując na miano – jak sam mówi – „najbardziej leniwego artysty na świecie”.
„Od wielu lat nie obchodzę żadnych świąt o głębszym podłożu religijnym lub politycznym, co ograniczyło mnie do stosunkowo hucznych obchodów tylko czterech świąt w roku: nowego roku według kalendarza gregoriańskiego, chińskiego nowego roku, tajskiego nowego roku oraz swoich urodzin.
Chiang Mai, położone 600 km na północ od Bangkoku, jest w 95 proc. miastem buddyjskim. Chrześcijanie reprezentują tam nie więcej niż 1,5 proc. mieszkańców. W związku z tym okres świąteczny można zauważyć tu wyłącznie w większych skupiskach turystów. Niektóre restauracje, głównie w hotelach, organizują „Christmas dinners”, jak również dekorują choinki przy drzwiach frontowych. W moim odczuciu wygląda to czasem dość zabawnie, gdyż w związku z tutejszym klimatem prawie żaden przeciętny Tajlandczyk nie zobaczy w swoim życiu prawdziwej choinki. Takie możliwości mają tylko nieliczni zamożni obywatele, których stać zimową porą na wyjazd do Europy czy Ameryki. Jest też niewielka liczba sklepów, gdzie można kupić sztuczną choinkę, ale ceny, jak na kieszenie tubylców, są zadziwiająco wysokie. Czasami również na głównych placach publicznych wystawiane są choinki, które traktowane są bardziej jako dzieła sztuki niż synonim świąt. Świąteczną muzykę, która w Chicago jest grana od rana do nocy na co najmniej miesiąc przed świętami, tutaj słyszę na dzień lub dwa przed Bożym Narodzeniem w... supermarkecie.
Niedawno uczestniczyłem w przyjęciu świątecznym u mojego dobrego przyjaciela Anglika, który tak jak ja osiedlił się tu na stałe lata temu. W przeważającej większości spotkałem tam ekspatriantów. W związku z życzeniem organizatora impreza przypominała bardziej przyjęcie halloweenowe niż obchody świąt. Nie było rozmów o pieniądzach, bo każdy z nas jest dostatecznie zabezpieczony finansowo, ani o pogodzie, bo tutaj codziennie jest podobna, ani o bezpieczeństwie, bo taki problem tu nie istnieje, ani też o nieruchomościach, bo jako obcokrajowcy nie mamy prawa posiadać ziemi. Jak łatwo się zorientować, żyjemy na dwu różnych planetach.
Z czym kojarzą mi się święta w Chicago? Mleko, goździki, łyżeczka wanilii, cynamon, żółtka, cukier, gałka muszkatołowa i dużo rumu... czyli eggnog!"
fot.arch. Marka Malinowskiego
Reklama