Wiktor Brecher od 1996 roku mieszka w Moskwie, chociaż jak sam przyznaje, mieszka „trochę tu, trochę tam”. Mówiąc „tu” ma na myśli Chicago i jak sam zaraz dodaje, właśnie w Wietrznym Mieście spędza z rodziną święta. Zresztą, gdyby chciał zdążyć na te prawosławne do Moskwy, ciągle ma szansę na 7 stycznia.
„Trzeba pamiętać o tym, że Moskwa to nie Rosja, a Rosja to nie Moskwa. Podobnie jak u nas z Nowym Jorkiem. Ale jest coś, co łączy cały kraj. Przedtem tutaj niczego nie było; lata sowieckiego reżimu zrobiły swoje, a Rosjanie nie mieli nic, nawet choinki, tej ichniejszej jołki, która się pojawiła dopiero po śmierci Stalina, dlatego widać takie ogromne zmiany. One nastąpiły głównie po pierestrojce. Część ludzi zaczęła też obchodzić święta, ale trudno powiedzieć na ile z mody, a na ile z przekonania. Kiedy już pozwolono na jołkę, nie wolno było na niej zawieszać gwiazdy betlejemskiej, a tylko pięcioramienną.
Pamiętam, że kiedy po raz pierwszy przyleciałem do Moskwy – praktycznie nie było tu cerkwi. Dziś całe miasto jest nimi usiane. I pięknie to wygląda, te złote kopuły wtopione w tło miasta. Jest też kościół katolicki, z polską i hiszpańską mszą. Boże Narodzenie nie jest tu jednak najważniejszym świętem, zdecydowanie ważniejsza jest dla nich Wielkanoc.
Miasto oczywiście jest pięknie przystrojone, ale bardziej pod kątem Nowego Roku. Rosjanie, próbują się trochę wzorować w dekoracjach na styl niemiecki i amerykański.
Rzucają na centrum mnóstwo świateł. Moskwa, znów podobnie jak Nowy Jork, to miasto, które nie śpi. W aglomeracji mieszka 12-14 mln ludzi plus kilka milionów bez zameldowania, to ok. 4 mln samochodów, wieczne korki, wielkie odległości.
Przy placu Czerwonym stoi ogromna, rozświetlona choinka, rozwieszone są girlandy. Na samym placu Czerwonym jest już lodowisko, a obok kiermasz z narodowymi ozdobami.
Zostawiam jednak na kilkanaście dni Moskwę, bo jadę na polskie święta do Chicago”.
Reklama