Prasa w USA analizuje w poniedziałek wyzwania stojące przed przyszłą administracją Donalda Trumpa. Wśród dziedzin wymagających od przyszłego szefa państwa rozwagi i dalekowzroczności, gazety wskazują m.in. imigrację i politykę nuklearną.
"Washington Post" przestrzega Trumpa w komentarzu redakcyjnym pt. "Ameryka karząca?", by nie likwidował programu utworzonego przez Baracka Obamę, który umożliwił zalegalizowanie pobytu 750 tys. imigrantów, "głównie nastolatków i dwudziestokilkulatków, którzy dorastali i pokończyli szkoły średnie w USA", a teraz "w większości mają pracę, płacą podatki, pootwierali konta w bankach i prowadzą produktywne, praworządne życie".
Dziennik nazywa "ogromną stratą pieniędzy" głoszony przez Trumpa w kampanii pomysł wzniesienia muru na granicy USA z Meksykiem. "Projekt szacowany na 15-25 mld dolarów nie powstrzyma ludzi pozostających w USA po wygaśnięciu wizy, którzy stanowią jedną trzecią nieudokumentowanych imigrantów, i niewiele pomoże w kwestii nielegalnych przekroczeń granicy, które i tak są na najniższym od 40 lat poziomie" - podkreśla gazeta.
W osobnym komentarzu redakcja "WP" pisze, że Trump będzie musiał poważnie zastanowić się nad kształtem polityki nuklearnej swojej administracji, zwłaszcza w kontekście "nuklearnego odstraszania i cennych sojuszy wspieranych przez arsenał atomowy USA".
Dziennik przypomina, że Trump złagodził swe "nierozważne deklaracje z kampanii wyborczej", np. o pozbawieniu Korei Płd. i Japonii atomowego parasola ochronnego USA oraz wycofaniu z tych krajów amerykańskich żołnierzy. Według "WP" podobnego umiarkowania potrzeba w kwestii zaangażowania USA na rzecz NATO, które Trump zakwestionował w kampanii wyborczej.
"Odstraszanie pozostaje podstawą amerykańskiej potęgi i wpływów. Nie ma sensu sianie wątpliwości wśród sojuszników USA w czasie, gdy przed Trumpem rysują się bardzo realne i trudne problemy": jak powstrzymać Koreę Północną od rozwijania programu atomowego, co dalej z porozumieniem atomowym z Iranem, jak przeprowadzić kosztowną modernizację amerykańskiego arsenału nuklearnego - ocenia gazeta.
"Jeśli chodzi o Trumpa i broń nuklearną, największym znakiem zapytania pozostaje Rosja" - podkreśla "WP", zauważając, że "nie jest jasne, jak uprzejme komplementy wymieniane przez Trumpa i rosyjskiego prezydenta Władimira Putina przełożą się na napiętą sytuację (między USA i Rosją) w kwestii kontroli zbrojeń". "Po wzajemnie sprzecznych wypowiedziach o broni nuklearnej, Trump mądrze by zrobił (...), trzymając się tego, co działa" - konkluduje "Washington Post".
Poniedziałkowy "Wall Street Journal" w artykule redakcyjnym komentuje z kolei pierwsze nominacje w przyszłej prezydenckiej administracji. "Sukces Trumpa jako prezydenta będzie zależał od tego, czy będzie on potrafił połączyć populistyczne instynkty z planem reform wytyczonym przez Republikanów w Kongresie i utworzyć zjednoczony i skuteczny rząd. Wybór dwóch najważniejszych doradców w Białym Domu sugeruje, że obie te tendencje będą spierać się w administracji Trumpa, tak jak w jego kampanii" - podkreśla dziennik.
Szefem personelu Białego Domu został Reince Priebus - "działacz establishmentu", "blisko powiązany ze spikerem Izby Reprezentantów Paulem Ryanem i innymi Republikanami ze struktur krajowych, który do administracji Trumpa wniesie wiedzę o wewnętrznych mechanizmach Waszyngtonu (...)".
Stephen Bannon, mianowany na głównego stratega i czołowego doradcę, reprezentuje w otoczeniu Trumpa "rebelianckie siły, dzięki którym Trump uzyskał nominację Republikanów na prezydenta". Jego konserwatywny portal informacyjny Breitbart News "praktycznie stał się organem kampanii prezydenckiej (Trumpa) i atakował innych kandydatów, po drodze często wymyślając fakty" - podkreśla "WSJ", oceniając, że główne aspekty Breitbart to "wrogość wobec handlu i imigracji - poglądy, które (Bannon) najpewniej wniesie do debat w Białym Domu".
Według "WSJ" nie jest jasne, jak będzie układała się współpraca między Priebusem a Bannonem, tym bardziej że w komunikacie o ich nominacjach podkreślono, że mają być "równorzędnymi partnerami". "Żadna organizacja nie funkcjonuje sprawnie, jeśli ma konkurujących ze sobą szefów" - podkreśla gazeta.
"Znane w Waszyngtonie powiedzenie głosi, że wybór personelu to wybór linii politycznej. W przypadku Trumpa powiedzenie to może być trafniejsze niż w przypadku większości prezydentów, ponieważ propozycje, jakie przedstawił w kampanii wyborczej, były stosunkowo ogólne i ograniczone do wąskiej dziedziny" - podkreśla "Wall Street Journal".(PAP)
Reklama