Demokraci wybrali Trumpa – orzekł po nominacji Hillary Clinton na konwencji w Filadelfii jeden z portali internetowych od początku kibicujących Sandersowi. Z pozoru absurdalnej tezie nie można jednak odmówić logiki. Wyborcy Berniego Sandersa nie chcą i nie będą głosować na Hillary Clinton, zapewne nie pójdą więc do wyborów w ogóle. Za to na pewno stawi się przy urnach zdeterminowany elektorat, który chce wielkiej Ameryki. Ponownie wielkiej.
Co jeszcze musi powiedzieć Donald Trump, żeby jego zwolennicy przejrzeli na oczy? Na pewno nie zmieni ich determinacji zaproszenie hakerów obcego państwa do inwigilacji amerykańskich serwerów w celu znalezienia 30 tys. e-maili „zagubionych” przez Hillary Clinton. A pewnie. Niech szukają, niech grzebią w serwerach Departamentu Stanu, Pentagonu, Białego Domu, CIA, państwa Clintonów, ich córki i zięcia, a także braci Podesta. Na pewno coś ciekawego i przydatnego, poza Pokemonami, znajdą.
Zdeterminowani i ogłupieni demagogią demiurga wyborcy nie widzą, bo nie chcą, że u swojego boku Donald Trump ma dwa nazwiska bardzo niedobrze kojarzące się z Rosją: szefem kampanii jest Paul Manafort nazwany przez Center for Public Integrity (centrum na rzecz przyzwoitości w życiu publicznym) „lobbystą tyranów”. Manafort doradzał m.in. filipińskiemu prezydentowi Ferdinando Marcosowi, prezydentowi Konga Mobutu Sese Seko, a także prezydentowi Ukrainy Wiktorowi Janukowyczowi przygarniętemu przez Rosję po ucieczce z kraju. Manafort ma też świetne znajomości. Do kręgu jego biznesowych przyjaciół należy Rinat Achmetow, najpotężniejszy oligarcha z klanu donieckiego, który finansował kampanię wyborczą Wiktora Janukowycza, ambasador utrzymania zależności Ukrainy od Rosji. Dodajmy – z czysto biznesowych powodów.
Ale na tym nie koniec wyszkolonych na robieniu interesów z Rosjanami doradców Trumpa. W sprawach międzynarodowych swoją wiedzą dzieli się z kandydatem republikanów Carter Page, biznesmen, który przez kilka lat mieszkał w Moskwie i pracował dla rosyjskiego Gazpromu.
Przy takich nazwiskach przy Trumpie powiązania braci Podesta, przyjaciół domu Clintonów, są żadne. Ale by informacji stało się zadość: założona w 1998 r. roku przez Tony’ego Podestę Grupa Podesta (prowadzona wraz z bratem Johnem, byłym szefem sztabu prezydenta Billa Clintona, a potem doradcą Obamy) od marca jest lobbystą na rzecz Sbierbanku, największego banku w Federacji Rosyjskiej.
Jak więc widać, wszystkie drogi już nie prowadzą do Rzymu. Rosja skarcona przez UE jakimiś banalnymi sankcjami zapewne się z tego śmieje, bowiem rozgrywa zza kulis wielką partię i nie jest wcale figurą retoryczną stwierdzenie, że aktywnie wpływa na wybory w USA.
Oficjalne zaproszenie przez Donalda Trumpa do współpracy rosyjskich hakerów jest w zasadzie tylko upublicznieniem istniejącej kooperacji. Kolesie z grup hakerskich powiązanych z rosyjskim rządem od ponad roku inwigilowali serwery Krajowego Komitetu Partii Demokratycznej i dziwnym trafem na kilka dni przed konwencją demokratów uznali, że ujawnią, że są w posiadaniu e-maili, które partyjni działacze wymieniali w celu zdyskredytowania kampanii Berniego Sandersa.
Uderzenie się powiodło, a zaklinanie rzeczywistości w Filadelfii już średnio. Bo im bardziej Joe Biden, Michael Bloomberg i Barack Obama dyskredytują kandydata republikanów, tym bardziej rosną jego słupki sondażowe. A wyborcom Donalda Trumpa wcale nie przeszkadza, że „nawet nie wie, kim jest Putin”.
Małgorzata Błaszczuk
Reklama