Pierwszą polskojęzyczną grupę Anonimowych Narkomanów na południu Chicago założyło dwóch górali i ceper z Warszawy. Od czterech lat grupa New Life pomaga polskim narkomanom wrócić do życia. Zamiast haju oferuje bezwarunkową miłość i pełna akceptację.
Michał
Wychowywał się bez ojca. W rodzinnym Zakopanem zazdrościł kolegom pełnych rodzin, czuł się inny. Ojciec wrócił co prawda do domu po dziesięciu latach, ale nigdy nie złapali dobrego kontaktu. Michał zaczął pić w siódmej klasie podstawówki, niedługo później spróbował trawy. To było to! Pewnego dnia jego najlepszy kolega zaproponował heroinę do palenia. Zapalił, zwymiotował, ale palił dalej. W wieku 15 lat, pod koniec lat 90. Michał został dilerem, zaczął handlować heroiną. Szybko się uzależnił. – Do Stanów przyjechałem jako regularny narkoman. Było nas tu trzech najlepszych kolegów. Założyliśmy sobie, że będziemy mieć świetną osiemnastkę, a skończyło się tak, że na tę osiemnastkę kupiliśmy strzykawki i zaczęliśmy dawać sobie w żyłę – wspomina Michał.
Zaczął się staczać, kraść, kombinować. Do więzienia pierwszy raz trafił w 2002 roku za jazdę pod wpływem, dwa lata później znowu – za posiadanie heroiny. Miesiąc po wyjściu znowu siedział, tym razem za okradanie sklepów. Nie był w stanie przestać brać. – W 2010 roku już wiedziałem, że umieram. Chciałem umrzeć, dać sobie złoty strzał i po prostu to skończyć. Kiedyś spróbowałem, ale obudziłem się ze strzykawką w przedramieniu.
W 2011 Michał miał pójść na cztery lata do więzienia. Jego córka miała 6 lat a syn miał się urodzić za pół roku. Wtedy poczuł, że opuści rodzinę tak samo jak jego ojciec, choć zawsze sobie przysięgał, że nie będzie taki jak on. – Prosiłem Boga: zabierz mnie stąd albo coś zmień. I zmienił.
Sędzia zapytał Michała o jego nałóg i dał mu szansę: więzienie albo leczenie. 23 sierpnia 2011 roku Michał trafił na polski program do Haymarket Center. Tam zaczął się otwierać po raz pierwszy w życiu. Pawła poznał na mitingu po pół roku trzeźwości. Razem postanowili na południu założyć miting wspólnoty Anonimowych Narkomanów (NA). Grupę nazwali New Life, czyli Nowe Życie.
– Pomysł był dobry, ale ludzie nie przychodzili i po kilku miesiącach miting padł. Wtedy pojawił się Wiktor, ceper z Warszawy, którego nawet nie lubiłem – wspomina Michał.
Wiktor
– 25 października 2012 roku, nazajutrz po moich 34. urodzinach osiągnąłem swoje dno: fizyczne, psychiczne, duchowe, każde. Po raz pierwszy w życiu poczułem się totalnie sam. Dziesięć tysięcy kilometrów od domu, trzy listy gończe na dwóch kontynentach. Z rodziną kontaktu brak. Z dzieckiem kontaktu brak. Wszystko źle. Dwadzieścia lat picia i brania kokainy, wóda, żeby się sponiewierać i koks, żeby się otrzeźwić, tylko po to, by znowu pić. Pamiętam, że biegałem po bejzmencie, trzymałem się za głowę i wyłem. Nie płakałem, wyłem: „Panie Boże, ja już nie chcę tak żyć”. Nagle zadzwonił telefon. Michała, bo to on dzwonił, znałem trochę z jakichś imprez, ale nigdy się nie lubiliśmy, bo ja jestem z Warszawy, a on góral. On ćpał herę, a ja koks. Michał zapytał co u mnie słychać, to mu mówię, że dramat, że ćpam dalej i po co w ogóle dzwoni. A on: „może byś przyszedł na miting?”. Normalnie jasno mi się zrobiło przed oczami i przyszła myśl, że może jest ratunek. Odpowiedziałem, że przyjdę i na drugi dzień poszedłem do klubu Quo Vadis. Zszedłem do bejzmentu, usiadłem, powiedziałem głośno, że jestem narkomanem i rozpłakałem się. W tamtej chwili zeszło ze mnie wszystko, cały ciężar, opadły wszystkie maski. Wyszedłem z tego mitingu jako wolny człowiek, wiedziałem, że to koniec moich męczarni. To był początek mojej trzeźwości. Przez następne siedem miesięcy chodziłem na mitingi codziennie – opowiada Wiktor.
Początki grupy New Life nie były łatwe, bo przez pierwsze osiem miesięcy Wiktor z Michałem siedzieli w mitingowej sali sami. Z maniackim uporem, co tydzień, w piątek o 20.15 przychodzili do klubu Quo Vadis na dwuosobowy miting wspólnoty Anonimowych Narkomanów, pierwszy i jedyny polskojęzyczny na południu Chicago. Wiktor mówił do Michała: „Zobacz, tyle ćpunów dookoła, a my sami siedzimy. Kiedy oni w końcu przyjdą?”. A Michał odpowiadał: „Przyjdą, jak będziemy siedzieć, to w końcu przyjdą”.
Rzeczywiście, zaczęli przychodzić.
Wiktor: – Pamiętam jak kiedyś przyszedł chłopak, którego kilka lat wcześniej pobiłem. Zobaczył mnie i się spiął, oczy mu się zrobiły takie wilcze. Ale przywitałem go ciepło, rozluźnił się. I został.
Paweł
Góral, kokainista, 36 lat, czysty od pięciu lat. Jeden z założycieli grupy New Life: – Był taki czas, że nikt tam nie przychodził, bo zamiar był dobry, ale powstało dwuosobowe towarzystwo wzajemnej adoracji. Powiedziałem to kiedyś Michałowi prosto w oczy i przestałem chodzić na tą grupę. Zadzwonił za trzy miesiące i poprosił o pomoc, żeby ten miting ratować. Zgodziłem się pod warunkiem, że weźmiemy się poważnie do roboty – wspomina Paweł.
Na szczęście prochu nie trzeba było wymyślać, zasady działania grupy wsparcia określają Tradycje Anonimowych Narkomanów, a drogę do wyjścia z nałogu – 12 Kroków. Wystarczy je stosować, bez wyjątków, bez ściemniania, tak po prostu wprowadzać w życie. W grupie i poza nią – w życiu. – Wprowadziliśmy proste reguły: żadnego gadania między sobą po rozpoczęciu mitingu, ludzie mówią po kolei, nie szeleszczą papierkami od cukierków. Ustaliliśmy funkcje, kto prowadzi, kto jest skarbnikiem, kto reprezentuje grupę na zewnątrz. I stał się cud. Grupa zaczęła rosnąć.
Teraz wiele osób, które przychodzi na spotkanie New Life mówi, że czują miłość, jaka panuje w tej grupie. Czystą, bezinteresowną miłość. Żadnego oceniania.
Mieszkam na południu i wiem jak ogromne jest tutaj zapotrzebowanie na pomoc. Dzieciaków, które ćpają jest na kopy. Wyszedłem z tego środowiska kilka lat temu, ale pracuję na budowach i regularnie spotykam całe brygady góralskich budowlańców, gdzie wszyscy ćpają. Całe grupy biorą: parkieciarze, stolarze, malarze"
Zdaniem Pawła to właśnie w strachu przed oceną i niechęcią przed proszeniem o pomoc leży problem górali, mieszkających na południu Chicago. Ludzie się wstydzą prosić o pomoc, bo a nuż ktoś się dowie, ludzie zaczną gadać. – Mieszkam na południu i wiem jak ogromne jest tutaj zapotrzebowanie na pomoc. Dzieciaków, które ćpają jest na kopy. Wyszedłem z tego środowiska kilka lat temu, ale pracuję na budowach i regularnie spotykam całe brygady góralskich budowlańców, gdzie wszyscy ćpają. Całe grupy biorą: parkieciarze, stolarze, malarze. Z racji położenia w bliskości dzielnic, gdzie kwitnie narkotykowy biznes, dostępność narkotyków jest na południu ogromna.
New Life
Życie Michała stało się proste. – Wstaję rano, czytam medytację na kolejny dziań. Dzwonię do sponsora, rozmawiam z innymi trzeźwymi uzależnionymi. Uderzam na mitingi, służę we wspólnocie NA. Czasami odwiedzam mojego kuzyna, który siedzi w więzieniu. Przychodzę na wizytę, a potem mogę stamtąd wyjść. Świadomość tego daje mi niezwykle dużo, bo zawsze jak wchodziłem do więzienia, to żeby tam zostać. Mam rodzinę, świetne dzieciaki i kochającą żonę, której często powtarzam, że cały czas uczę się być ojcem i mężem.
Paweł mówi, że kiedy pomagamy innym, dobro mocno do nas wraca. – Poprzez trzeźwienie i niesienie posłania czujemy, że stajemy się znowu wartościową częścią społeczeństwa. Czujemy się potrzebni, a nasze historie i doświadczenia mogą pomóc innym.
Dlatego chodzą nieść posłanie NA do polonijnych szkół, do ośrodków leczenia uzależnień. Opowiadają swoje historie bez upiększania, po prostu mówią jak wygląda życie narkomana, to w ciągu i to w grupie New Life. Nikogo nie umoralniają, nikomu nie mówią, co robić. Wystarczy, że mówią prawdę, a uczniowie, którzy często mają już za sobą narkotykową inicjację, słuchają w ciszy. A potem zaczynają pytać.
– Sekret polega na tym, że chodzimy tam, żeby komuś pomóc, a to chodzenie tak naprawdę najbardziej pomaga nam – uśmiecha się Paweł.
W piwnicy trzeźwościowego klubu Quo Vadis grupa New Life spotyka się regularnie w poniedziałki i piątki. Za każdym razem na miting przychodzi ok. dziecięciu, czasem kilkanaście osób. Na spotkanie z okazji czterech lat istnienia grupy w piwnicy przy świecach usiadło w ciszy blisko pięćdziesiąt osób. Trzeźwi narkomani, alkoholicy, ich rodziny i przyjaciele. Po mitingu był poczęstunek, ciasto, dobra, mocna mitingowa kawa. Ktokolwiek wszedłby tego wieczoru do wnętrza klubu, zobaczyłby grono roześmianych pogodnych ludzi, z których większość teoretycznie powinna już nie żyć, ewentualnie gnić w więzieniu lub szpitalu dla psychicznie chorych. – W tej chwili najmłodszy członek New Life ma 23 lata i trzy miesiące trzeźwości. Żyje programem, chodzi na mitingi, ma sponsora, robi kroki. Być może nie będzie musiał przechodzić przez kolejne lata piekła – mówi Michał. – To, że działam w NA pozwala mi przeżyć kolejne 24 godziny. Służę swoim przyjaciołom. Lubię skromność, nie chcę już obrastać w piórka, już swoje w życiu nawywijałem. Kocham moje nowe życie.
Wiktor ożenił się i w styczniu 2015 r. wrócił do Polski. Liczył się z konsekwencjami, od których uciekał, w więzieniu odsiedział siedem miesięcy za sprawy sprzed lat. Kiedy wyszedł na wolność, jego syn miał dwa miesiące. Mieszka w Warszawie, prowadzi firmę budowlaną. W więzieniu napisał artykuł do trzeźwościowego pisma „Miting”. Oto jego fragment: „Najpiękniejsi ludzie, których znam, to ci, którzy znają smak porażki, poznali cierpienie, walkę, stratę, poznali swoją drogę na wyjście z otchłani. Ci ludzie mają wrażliwość i zrozumienie życia, które wypełnia ich współczuciem, łagodnością i głęboko kochającą troską. Piękni ludzie nie biorą się znikąd. Mam szczęście, że dane mi było ich poznać”.
Grzegorz Dziedzic
[email protected]