Opowieść o pasji Jerzego Jurkowskiego, to jak czytanie sensacyjnej historycznej książki. Adwokat z zawodu, z pasji kolekcjoner militariów z okresu międzywojennego zgromadził pokaźną kolekcję, w której nie ma przypadkowych eksponatów. Na co dzień mieszkaniec Chicago, częsty bywalec targów staroci i giełd antyków. To tam znajduje się perełki, negocjuje ceny, a co najważniejsze – wymienia się cennymi informacjami z innymi kolekcjonerami.
Andrzej Kazimierczak: Od kiedy zajmuje się Pan kolekcjonowaniem tego rodzaju pamiątek?
Jerzy Jurkowski: Moi przyjaciele twierdzą, że od zawsze. A tak naprawdę od dziewiątego roku życia. Wtedy wspólnie z kolegami na podwórku naszego bloku w Krakowie założyliśmy klub archeologiczny. Byliśmy z niego bardzo dumni. Już wtedy próbowaliśmy zbierać wszystko, co – naszym zdaniem – było stare i podejmować dyskusje na poważne tematy.
Czyli zaczęło się od podwórkowego klubu archeologicznego?
– Zaczęło się od dziadka, Jana Greli, u którego często jako dziecko przebywałem. Dziadek, ojciec mojej mamy, walczył w 16. Pułku Piechoty Ziemi Tarnowskiej i uczestniczył w wojnie polsko-bolszewickiej. To on mi o tej wojnie szeroko opowiadał i to w dużej części utkwiło w głowie młodego chłopaka. Tkwi do dzisiaj. Od dziecka zacząłem się interesować tymi działaniami, choć w tamtych czasach dotyczące tej wojny materiały były niezwykle trudno dostępne. Wtedy nie było praktycznie niczego, co by odnosiło się do interesującego mnie okresu. Odwiedziłem dziadka w Polsce ostatni raz, gdy miał już 94 lata i wtedy też wciąż opowiadał. A ja wciąż słuchałem i słuchałem, jakbym nigdy nie miał dość. I pewnie nigdy nie będę miał dość. Już nie słuchania, ale wracania do tamtych czasów i kolekcjonowania pamiątek z tego okresu.
Zaczął Pan zbierać pamiątki nie tylko o dziadku, ale i o jednostce, w której służył.
– Tak. Byłem tą jednostką zafascynowany, bo to wszystko było tam doskonale zorganizowane. Dziadek akurat służył w oddziale sanitarnym, ale później dopiero przekonałem się, jak działało np. zaopatrzenie. Polska była biedna. Brakowało materiału nawet na mundury, więc żołnierze byli ubrani w mundury trzech czy nawet czterech armii. Podobnie wyglądało uzbrojenie naszych żołnierzy. Polacy mieli na wyposażeniu nie tylko broń z każdej zaborczej armii, ale też kupowaną czy darowaną w tak odległych krajach jak Argentyna czy Brazylia. Najwięcej broni mieliśmy wówczas z Francji, bo kraj ten w latach 20. XX w. budował nowoczesną armię i pozbywał się uzbrojenia z okresu I wojny światowej. Dużo broni dostaliśmy od Francuzów za darmo, a za część nie zdążyliśmy nawet zapłacić, bo wybuchła wojna. Mieliśmy też broń z Włoch, Belgii, Czech, Rosji, a nawet z dalekiej Japonii. Najmniej zaś od naszego największego sojusznika – Stanów Zjednoczonych. Nawet Błękitna Armia była uzbrojona w broń francuską. Nietrudno więc sobie wyobrazić, że przy takiej różnorodności mundurów, uzbrojenia i odznaczeń pozostały tysiące pamiątek, które stanowią prawdziwe skarby dla każdego kolekcjonera zainteresowanego tym okresem.
Drobną część z tych pamiątek zgromadził Pan w swojej domowej kolekcji...
– Gromadzę głównie militaria, w przeważającej większości polskie z okresu obu wojen i dwudziestolecia międzywojennego. Wiadomo jednak, że przykładowo żołnierze uczestniczący w wojnie polsko-bolszewickiej walczyli też później w wojnie obronnej 1939 roku. Pozostałe po nich pamiątki dotyczą więc obu okresów. Choć trzeba pamiętać, że w mojej kolekcji nie znajduje się tylko i wyłącznie broń. Są orzełki, czapki, sznury, mundury, plakaty itd.
Jednak chyba broń, szczególnie broń biała, jest najtrudniejsza do znalezienia i kupienia?
– I tak, i nie. Szable są ogólnie dostępne na rynku i chętnie wystawiane na sprzedaż. Ale tylko te mniej cenne. Ze znajdującą się w moim posiadaniu szablą gen. Tadeusza Klimeckiego była długa historia. Warta chyba opowiedzenia. Klimecki był szefem sztabu gen. Władysława Sikorskiego. Obaj zginęli w katastrofie w Gibraltarze. Później obaj byli ekshumowani. Co jednak ciekawe, Tadeusz Klimecki był żołnierzem 16. Pułku Piechoty Ziemi Tarnowskiej, tego samego, w której służył mój dziadek. Za swój udział w bitwie polsko-bolszewickiej został odznaczony krzyżem Virtuti Militari, a w uznaniu swoich zasług gen. Klimecki otrzymał od swoich pułkowych towarzyszy broni na pamiątkę szablę. I tę szablę ja kupiłem, choć był to przypadek. Generalnie zamierzałem kupić dobrą szablę z lat 20., a tu trafiła się pamiątka po gen. Klimeckim, który służył w jednym oddziale z moim dziadkiem. Dodajmy, że kupiłem też po dość okazyjnej cenie. Czegóż jeszcze mógłbym sobie życzyć.
Była to szabla paradna, która różni się od szabel bojowych...
– Pamiątkowe są grawerowane, mają na głowni inkrustacje, często jakąś dedykację, gdy tymczasem szable bojowe były tych szczegółów pozbawione, bo i służyły do innego celu – do zabijania. Takie również chciałem mieć w swojej kolekcji i myślę, że zgromadziłem pokaźny zbiór i jednych, i drugich. Zbiór z całą pewnością wart pokazania szerszej publiczności.
Dużą część kolekcji stanowią pamiątkowe odznaczenia i ordery.
– Jeden z nich jest wyjątkowy. Mój dziadek został odznaczony orderem „Pomoc żołnierzowi frontu”. Miałem od dawna jego legitymację frontową, lecz brakowało odznaczenia. Pisałem więc do autorów książek na temat odznak wojskowych z tego okresu. Nikt nie był w stanie mi powiedzieć, jak taka odznaka wygląda. Znajomi i nie tylko znajomi kolekcjonerzy wiedzieli, że jej poszukuję. Choć dostałem od nich mnóstwo informacji, moje wysiłki zakończyły się sukcesem dopiero w ubiegłym roku. Po 18 latach starań. Wtedy zdałem sobie sprawę z dobrej opinii o naszym środowisku. Okazało się bowiem, że jesteśmy prawdziwymi kolekcjonerami, a nie handlarzami. Nie podkupujemy się nawzajem. Inny kolekcjoner wiedział, że ta odznaka jest dla mnie więcej warta niż jakakolwiek inna, a mimo to nie zażądał Bóg wie jakiej ceny. Emocjonalnie biorąc, to najcenniejszy order i zajmuje poczesne miejsce w mojej kolekcji. W kilka miesięcy później pojawiła się druga taka odznaka i nie mogłem sobie odmówić, żeby jej nie nabyć. W tym wypadku kwoty nie podam, ale niestety przepłaciłem za ten „kawałek blaszki”.
Przed śmiercią dziadek nie zdążył pokazać miejsca, gdzie zakopał wszystkie swoje odznaczenia. Moje przeszukanie ogrodu wokół domu nie przyniosło żadnych rezultatów i w ten sposób eksponaty, na których mi najbardziej zależy, leżą gdzieś w ziemi zamiast za szkłem w moim domu"
Czego nie udało się jeszcze zgromadzić, a co w Pana opinii powinno znaleźć się w kolekcji?
– Jednego niestety nigdy już nie nadrobię. Otóż mój dziadek otrzymał więcej odznaczeń niż to opisane powyżej. Dopiero, gdy miał 94 lata, przyznał, że kiedyś musiał je wszystkie zakopać. Wiedział, że gdy przyjdą Niemcy posiadanie polskich odznaczeń i orderów oznacza śmierć. Gdy przyjdą Rosjanie – za to samo grozi rozstrzelanie całej rodziny. Przed śmiercią dziadek nie zdążył pokazać miejsca, gdzie zakopał. Moje przeszukanie ogrodu wokół domu nie przyniosło żadnych rezultatów i w ten sposób eksponaty, na których mi najbardziej zależy, leżą gdzieś w ziemi zamiast za szkłem w moim domu. Chyba że ktoś już je wcześniej znalazł, ale tego pewnie nigdy się nie dowiem.
Czy cała kolekcja tak cennych pamiątek może się zmieścić w jednym domu?
– Oczywiście, że nie. To przecież, lekko licząc, kilkaset eksponatów. Pewną część trzymam w gablotach w domu, ale ta większa część kolekcji znajduje się w wynajmowanym magazynie. Mój szczególnie ulubiony segment to szable, paradne i bojowe, oraz bagnety legionowe, ale i one nie mieszczą się w domu. Schowane w magazynie są niestety ukryte przed oczami ludzi, którzy chcieliby je oglądać. Może kiedyś cała kolekcja ujrzy światło dzienne. Tego wszystkiego nie można tylko trzymać dla siebie. Nie mogę patrzeć na to tylko ja i moja rodzina. Niech ogląda każdy, kogo to interesuje.
Czy jest szansa, że będziemy mogli obejrzeć Pana zbiory w całej okazałości?
– Przygotowuję się intensywnie do wystawy. Zamówiłem specjalne gabloty do ekspozycji moich zbiorów. Będzie z tej okazji wydany specjalny dwujęzyczny album. Wszystko trzeba będzie sfotografować i opisać. To dość trudne zadanie, ale mam nadzieję, że do 2018 roku wszystko będzie wykonane na czas, a wystawa moich zbiorów okaże się sukcesem. Chciałbym, by odbyła się w chicagowskim Muzeum Polskim w Ameryce, jednak ta sprawa nie jest jeszcze przesądzona. Odpowiednie decyzje musi podjąć zarząd muzeum. Mam nadzieję, że zarząd uzna moje zbiory za atrakcyjne dla środowiska polonijnego w Ameryce. Choć trwa poszukiwanie sponsorów, to wiem, że muszę liczyć przede wszystkim na siebie. Jestem zdecydowany moje zamiary doprowadzić do skutecznego końca. Nawet nie śmiem marzyć o tym, by moje zbiory zawędrowały kiedyś do Nowego Jorku czy Waszyngtonu. Ale kto wie...
To chyba oczywiste, że może Pan liczyć w tej sprawie na hojność Polonii
– Tego nie wiem tak do końca. Dawna Polonia była patriotyczna, podczas gdy – moim zdaniem – ta obecna jest mniej zainteresowana piękną historią naszego kraju. Choć z drugiej strony otrzymuję z wielu stron sygnały, że nasza polska i polonijna młodzież zaczyna się patriotycznie odradzać. Obserwując niedawno liczny udział młodych ludzi w obchodach Dnia Żołnierzy Niezłomnych czy wcześniej na inscenizacji bitwy pod Arnhem, muszę przyznać, że serce mi rosło. Jestem niezmiernie zadowolony, że wyrosło nam młode pokolenie, które chce i będzie kultywować coś, co chyba wszyscy cenimy najbardziej – patriotyzm. I temu głównie miałaby służyć przyszła wystawa moich zbiorów.
"Dziennik Związkowy" chętnie obejmie ją patronatem.
Dziękuję za rozmowę.
Andrzej Kazimierczak
[email protected]