Harcerski Zespół Tańca Ludowego „Lechici" obchodzi swoje 50-lecie. Ten piękny jubileusz jest okazją do przypomnienia najstarszego i jedynego poza Polską harcerskiego zespołu tańca ludowego, który nierozłącznie jest związany z polonijnym harcerstwem w Chicago. O początkach Lechitów dziś rozmawiamy z jednym z pierwszych choreografów harcmistrzem Tadeuszem Więckiem.
W którym roku zacząłeś tańczyć w Lechitach?
– W 1966, miałem wówczas 11 lat. Powiedziały nam o Lechitach dziewczyny z drużyny Bałtyk, które poznaliśmy na obozie. I tak się zaczęło. Próby mieliśmy na starym polskim „trójkącie” w Sokolni.
Co to jest Sokolnia?
– Klub Sokołów. Były wtedy dwa miejsca w Chicago, gdzie oni się spotykali. Pozwalali nam korzystać z klubu na Ashland. Naszym pierwszym choreografem był rotmistrz Eugeniusz Raciborski. Pamiętam, że uczył nas poloneza, którego później tańczyliśmy w Muzeum Wiedzy i Przemysłu. Mieliśmy tylko jeden strój, kujawski. Chłopcy jakieś granatowe spodnie, białe koszule i pasy. Dziewczyny miały jednakowe sukienki, ale my wyglądaliśmy, no, troszkę inaczej... Bardzo miło wspominam występy na starym Navy Pier. Impreza nazywała się Holiday Folk Fair. Tańczyliśmy również na zabawach Koła Przyjaciół Harcerstwa i dobrze wspominam występy dla Związku Wsi Polskiej, gdzie tańczyliśmy na dożynkach. Za nasze występy dostawaliśmy donacje. Kwota dwudziestu czy pięćdziesięciu dolarów to było kiedyś dużo pieniędzy. Bywaliśmy również na weselach, po prostu byliśmy modni. W dobrym tonie było mieć na weselu jakiś polski element i wtedy pojawiali się Lechici.
A kiedy zaczęliście jeździć do Polski?
– Oh... Z tą Polską to nie było takie łatwe. Musieliśmy poczekać... W 1972 roku objąłem kierownictwo zespołu. Bardzo mi się to wszystko podobało. Harcerstwo i taniec szły w przysłowiowej parze. Działałem i tu, i tu. Miałem dużo energii. W 1976 roku szykował się Harcerski Zlot na Kaszubach. Nie tych Kaszubach w Polsce. Na Polskę musieliśmy jeszcze trochę zaczekać. Kaszuby to nazwa ośrodka harcerskiego w Kanadzie. Był to drugi światowy zlot i bardzo się do tego przygotowywaliśmy. Moja babcia szyła chłopcom kontusze bo bardzo chcieliśmy zatańczyć poloneza i mazura. Pamiętam, że do strojów opoczyńskich chłopcy mieli sukmany, ale dziewczyny musiały swoje stroje pożyczać. Cieszyły nas próby i lokalne występy. Podchodziliśmy do tego bardzo poważnie, mieliśmy do tańca fajne harcerki i lokalną publiczność. Nasze 25-lecie odbyło się z wielką pompą. Mieliśmy już wtedy dwie grupy, starszą i młodszą. W tym czasie powstał również zespół dziecięcy Orlęta, który prowadził pan Siemaszko. Na scenie wystąpiło 40 tancerzy i wtedy można powiedzieć, nastąpił punkt zwrotny.
Zespół pojechał do Polski!
– Nie! Jeszcze nie! Dowiedziałem się, że w Opolu organizowane są warsztaty dla kierowników zespołów. Wiedziałem, że jesteśmy oddzieleni od Polski z konkretnych powodów, ale sytuacja polityczna zaczęła się zmieniać i czułem, że nadszedł czas, żeby coś zmienić . Okazało się, że Fundacja Kościuszkowska myśli podobnie. Wraz z Olą Siemaszko pojechałem do Polski na te warsztaty i to był ten punkt zwrotny. Wtedy w pełni zdałem sobie sprawę, jak bardzo amatorskim zespołem jesteśmy i jak wiele jest do zrobienia. Przez miesiąc próbowaliśmy nauczyć się tego co opracowywały pokolenia. Nasi nauczyciele w Chicago, wszyscy przedwojenni, oddzieleni żelazną kurtyną od najnowszych badań, odkryć etnograficznych i korzeni. Byłem oszołomiony i szczęśliwy. Wróciłem do Chicago z nową energią i nowym kompletem strojów krakowskich. Oryginalnych! Pełnia szczęścia.
A kiedy cały zespół pojechał do Polski?
– Oh. Nasz pierwszy wyjazd to cała historia! Był rok '82, komuna jeszcze się nieźle trzymała. W Chicago akurat odbywał się Polish Festival, na który przyjechała znajoma choreograf z Polski. Po zakończeniu festiwalu podeszła do nas i podziękowała za zaproszenie. Ten chwilowy kontakt z młodzieżą został odczytany jako próba nakłonienia nas do współpracy z PRL. Ponieważ jesteśmy zespołem harcerskim zabroniono nam udziału w festiwalu ze względu na „próbę agitacji” ze strony bogu ducha winnej, nieszczęsnej pani choreograf. Zarząd Obwodu zabronił nam jechać i choć jestem harcerzem i dobrze rozumiałem, że jest to wbrew prawu harcerskiemu (Harcerz jest karny i posłuszny), postanowiłem się zbuntować. Pojechaliśmy do Polski pod pseudonimem. Ponieważ zespół powstał przy drużynie Bałtyk i chcieliśmy wystąpić z tańcami kaszubskimi, więc stwierdziliśmy, że będzie to odpowiedni dla nas pseudonim. W roku 1982 zespół Lechici/Bałtyk pojechał do Rzeszowa.
No i jak było?
– Tańce i występy wspominam bardzo ciepło. W '88 roku odbył się III Światowy Zlot Harcerski w Belgii i po tym zlocie zespół Lechici pojechał oficjalnie do Polski. To było niesamowite przeżycie. Wszystko było dla nas nowe, komuna upadła, spotkaliśmy się z ZHR, byliśmy zapraszani na wspólne ogniska. Bardzo nas zdziwiły komentarze, że my robimy wszystko tak jak przed wojną. Oglądali nasze mundury. Zostaliśmy zaproszeni na wspólną mszę, gdzie Konrad czytał modlitwę wiernych, a harcerki śpiewały w chórze. Byliśmy bardzo widoczni. Po odśpiewaniu modlitwy harcerskiej, starsi ludzie podchodzili do nas i płakali, mówiąc, że ostatnio słyszeli słowa modlitwy harcerskiej przed wojną. Było to niesamowite przeżycie. Ale na koniec chcę opowiedzieć pewną anegdotę. W latach 90-tych byliśmy w Rzeszowie na festiwalu. Na takich festiwalach wtedy były tzw. koncerty przeglądowe, na które często zespoły przychodziły oglądać się wzajemnie. Jury na takich przeglądach jest szczere do bólu i dobitnie, głośno ocenia kolejne zespoły, nie przebierając w słowach. Na koniec koncertu przewodnicząca jury do wszystkich uczestniczących w przeglądzie zespołów powiedziała: „ja wiem, że wszyscy chcecie naśladować Śląsk i Mazowsze. A ja Wam mówię, że powinniście uczyć się od Lechitów”.
Rozmawiała Iwona Kumpin
Reklama