Nadchodząca śnieżyca, potęgująca tylko emocje, nie przestraszyła mieszkańców stanu Iowa, którzy w miniony poniedziałek gremialnie wybierali swoich kandydatów na urząd prezydenta. W najbliższy wtorek przyjdzie kolej na New Hampshire.
Znamy już pierwszych zwycięzców i pierwszych przegranych. Po stronie republikanów powody do radości mogli mieć sen. Ted Cruz, miliarder Donald Trump (mimo dopiero drugiego miejsca w Iowa) oraz senator z Florydy Marco Rubio, który uzyskał nadspodziewanie dobry wynik. Po stronie demokratów o wielkim sukcesie może mówić senator Bernie Sanders, który przegrał z Hillary Clinton – dosłownie i w przenośni – o rzut monetą, choć jeszcze trzy miesiące temu tracił do niej w sondażach 30 punktów procentowych.
Porażki? Z dalszego prowadzenia kampanii zrezygnowali po stronie republikanów Mike Huckabee, Rand Paul i Rick Santorum. Po New Hampshire ofiar będzie jeszcze więcej, ponieważ wciąż o nominację bije się tam zbyt wielu kandydatów. U demokratów kwestia nominacji na pewno rozstrzygnie się między Clinton a Sandersem, ponieważ były gubernator Maryland Martin O’Malley nie odegrał w pierwszym starciu praktycznie żadnej roli i po ogłoszeniu wstępnych wyników zdecydował o wycofaniu się z wyścigu. A na rozstrzygnięcie prawyborczych zmagań możemy w tym rozdaniu czekać bardzo długo, być może nawet – co byłoby pierwszym od 60 lat precedensem – aż do lipcowych partyjnych konwencji.
Jak na polskich sejmikach
Podczas kampanii prezydenckich istnieje kilka dróg wyłaniania kandydata jednej z dwóch głównych partii. Z punktu widzenia Europejczyka najbardziej egzotyczne wydają się dziś „caucuses”, czyli tradycyjne lokalne zgromadzenia, podczas których wyborcy decydują, kogo poprą, i wskazują kandydatów na konwencje partyjne. Mimo że w dzisiejszych czasach taki sposób praktykowania demokracji wydaje się być przeżytkiem, ten obyczaj wyborczy jest głęboko zakorzeniony w tradycjach poszczególnych stanów. Przypomina też trochę głosowania na polskich sejmikach szlacheckich. Tak było właśnie w Iowa i trudno dziś sobie wyobrazić prezydencką kampanię wyborczą bez mocnego uderzenia w tym stanie. Dzięki temu trzymilionowy stan ma w ogóle szansę zaistnieć na politycznej mapie kraju, choć mieszkańcy tego stanu nie stanowią nawet 1 proc. ludności USA. (Podobnie jest z 1,3-milionowym New Hampshire). Trzeba nawet uszanować kuriozalny obyczaj, aby przy remisie o wyłonieniu zwycięzcy podczas lokalnego zgromadzenia decydował… rzut monetą. W tym roku w Iowa wyścig wyborczy między kandydatami Partii Demokratycznej był tak zacięty, że aż sześciokrotnie uciekano się do tej właśnie metody. Za każdym razem szczęście dopisywało byłej sekretarz stanu.
Komu caucus, komu prawybory?
Zebrania partii odbywają się także w innych stanach. Według Federal Election Commission partyjnych kandydatów na prezydenta wybiera się w ten sposób także w takich stanach jak Alaska, Kolorado, Hawaje, Kansas, Maine, Minnesota, Nevada, Dakota Północna i Wyoming, a także na Guam, Samoa Amerykańskich oraz Wyspach Dziewiczych.
Zebrania mogą być organizowane zarówno przez stany, jak i partie polityczne. Wszyscy chcący wziąć udział w wyborach muszą zgromadzić się w określonym miejscu i czasie. Wyjątkowość polega na tym, że uczestnicy otwarcie wyrażają poparcie na poszczególnych kandydatów. Głosowanie odbywa się często przez podniesienie rąk lub przez gromadzenie się zwolenników poszczególnych osób w różnych punktach sali. Wyniki głosowania na szczeblu lokalnym przekładają się na liczbę kandydatów na konwencje partyjne na szczeblu powiatowym, stanowym i wreszcie – ogólnokrajowym. Dlatego też najczęściej do udziału w sejmikach uprawnieni są tylko wyborcy zarejestrowani jako zwolennicy określonej partii.
W pozostałych stanach i w Portoryko kandydata na prezydenta wyłania się w drodze ogólnostanowych wyborów, które najczęściej odbywają się w tych samych lokalach co wybory powszechne. Są one tajne – obywatel podejmuje decyzję za kotarą. Tu także wyniki decydują o liczbie delegatów na konwencję krajową, jaką zdobywają kandydaci na prezydenta. Wybory najczęściej odbywają się we wtorki – tak jak większość głosowań powszechnych w USA, co także jest już uświęconą tradycją.
To kuriozalny, ale tradycyjny obyczaj, aby przy remisie o wyłonieniu zwycięzcy podczas lokalnego zgromadzenia decydował… rzut monetą. W tym roku w Iowa wyścig wyborczy między kandydatami Partii Demokratycznej był tak zacięty, że aż sześciokrotnie uciekano się do tej właśnie metody. Za każdym razem szczęście dopisywało byłej sekretarz stanu."
Otwarte, zamknięte, hybrydowe…
Ale prawybory prawyborom nierówne. Systemów głosowania jest tyle, ile jest stanów. Generalnie jednak istnieją dwa modele organizacji prawyborów – otwarty i zamknięty. I oczywiście są próby znalezienia czegoś pośrodku, czyli modelu hybrydowego.
W prawyborach otwartych (Alabama, Arkansas, Georgia, Hawaje, Michigan, Minnesota, Missouri, Montana, Dakota Północna, Vermont, Wisconsin) wszyscy zarejestrowani wyborcy mogą poprzeć swojego kandydata, niezależnie od zadeklarowanej afiliacji politycznej. I tak zarejestrowany demokrata może poprzeć republikanina lub odwrotnie. Wyborcy niezależni mogą wziąć udział w prawyborach dowolnej partii.
W zamkniętym systemie prawyborczym (Delaware, Maine, Nowy Jork, Floryda, Nevada, Pensylwania, Kansas, New Jersey, Wyoming, Kentucky, Nowy Meksyk) zagłosować można jedynie na kandydata tej partii, której jest się zarejestrowanym zwolennikiem. Wyborcy niezależni najczęściej nie mają tu prawa wyboru. W kilku stanach organizuje się nawet prawybory w różnych terminach – w jednym tygodniu głosują republikanie, a w innym demokraci.
Sporo stanów stosuje rozwiązania mieszane. W Kalifornii, Waszyngtonie i Luizjanie wszystkich kandydatów umieszcza się na jednej liście niezależnie od przynależności partyjnej i dwóch z nich z najlepszym wynikiem wygrywa prawybory.
Illinois także stosuje model hybrydowy. W prawyborach prezydenckich wprowadzono system otwarty, w wyborach na inne stanowiska – zamknięty.
A potem – konwencje…
Pierwsze starcia w Iowa i New Hampshire (9 lutego) traktowane są jako swoiste „rozpoznanie walką”, podczas którego kandydaci przekonują się o swoim rzeczywistym poparciu. Dochodzi też do pierwszego odsiewu – politycy z minimalnym poparciem rezygnują z kampanii. Nie inaczej jest i w tym roku. Ale pierwsze prawyborcze zwycięstwa też nie gwarantują końcowego sukcesu. Na przykład u republikanów cztery lata temu najwięcej głosów otrzymał Rick Santorum, a w 2008 roku – Mike Huckabee. Żaden z nich nie uzyskał partyjnej nominacji.
Proces prawyborów zakończy się 7 i 14 czerwca, kiedy głosy na swoich kandydatów oddadzą mieszkańcy takich stanów jak Kalifornia, Montana, New Jersey, Dakota Północna i Dystryktu Kolumbii (miasto Waszyngton). Zwykle w cyklu wyborów prezydenckich wszystko powinno być do tego czasu rozstrzygnięte. Teraz walka może toczyć się do samego końca głosowań stanowych, a może nawet jeszcze dłużej – tym razem o tym, kto pojawi się na listach wyborczych w listopadzie, mogą przesądzić dopiero konwencje partyjne – zjazd Partii Demokratycznej zaplanowany jest na 25-28 lipca w Filadelfii, a konwencja Partii Republikańskiej odbędzie się w dniach 18-21 lipca w Cleveland.
Byłby to rzeczywiście ewenement, ponieważ konwencje od dawna nie były miejscem rzeczywistych wyborów kandydatów. Partyjni eksperci od wizerunku politycznego przygotowywali starannie medialne spektakle, których efekty mierzono stopniem wzrostu słupków sondażowego poparcia. Kulminacyjnym momentem było zawsze przemówienie zwycięskiego kandydata akceptującego nominację.
Wyborcza wiosna i lato mogą – jak u Hitchcocka – przynieść prawdziwe trzęsienie ziemi. A potem przecież będzie jeszcze ciekawej, bo rozpocznie się już prawdziwa batalia o Biały Dom, czyli swoista "The Game", thriller z najwyższej półki.
Jolanta Telega
[email protected]