To już było, ale do chwil pięknych, często niezapomnianych należy wracać, szczególnie wtedy, kiedy odchodzi stary rok, dający początek nowemu. Są ikonami polonijnego sportu Wietrznego Miasta, podziwianymi na ringu, rajdowych bezdrożach od wschodniego do zachodniego wybrzeża USA i trasach kolarskich amerykańskiego Midwestu.
Inne miejsce, inna hierarchia
Dla Andrzeja Fonfary kończący się rok był spełnionym marzeniem. Stoczył wprawdzie tylko dwa pojedynki, ale styl, w jakim je wygrał, zapewnił mu nominację do walki 2015 roku, uznanie w oczach ekspertów ustalających listę 20 najlepszych sportowców Polski, spośród których zostanie wybrana dziesiątka laureatów. Został również uznany za pięściarza, który na światowych ringach dokonał największego postępu. Stał się trudniejszym do trafienia, szalenie niebezpiecznym w półdystansie, konsekwentnym wtedy, kiedy walczy na dystans. Nabrał jeszcze większego przekonania do tego, co robi, wie, czego chce i po co wychodzi na ring.
W kalifornijskim Carson zdobył pas WBC International wagi półciężkiej, pokonując w wielkim stylu Julio Chaveza jr. Konsekwencją i bezbłędnym realizowaniem założeń taktycznych imponował przez dziewięć rund. Pewnie trwałoby to aż do końca, zakontraktowanego na dwanaście odsłon pojedynku, ale do dziesiątej Chavez już nie wyszedł. Dziewiąta okazała się rozstrzygająca. Potężny lewy sierpowy posłał go na matę. Wprawdzie zdołał się podnieść i dotrwać do końca rundy, ale następna rozpoczęła się od rzucenia ręcznika na matę. Poddał walkę, po raz pierwszy w swojej karierze, nie tylko dlatego, że siły go opuściły. Opuściła go również nadzieja. Doszedł do wniosku, że przewaga Fonfary jest tak duża, że wygranie z nim na punkty jest praktycznie niemożliwe, a zwycięstwo przez nokaut zupełnie nierealne.
Miał świadomość, że pięściarz swoją wartość potwierdza wtedy, kiedy po znakomitym pojedynku, a przecież taki był z Chavezem, potrafi ponownie zaprezentować taką klasę i walory, z przeciwnikiem jeszcze lepszym. Za takiego uważany był mistrz świata Nathan Cleverly.
Wygrał po dramatycznym pojedynku jednogłośnie na punkty 115:113 i dwa razy po 116:112. Od pierwszego do ostatniego gongu obaj postawili na wyniszczającą wojnę w ringu, która zaowocowała rekordową ilością ciosów. Było ich aż 2524, w tym 705 zaliczanych do kategorii mocnych. Polak wyprowadził 1413, z których doszło celu 474. Z kolei jego rywal miał 1111 uderzeń i 462 skuteczne.
Pięć ostatnich rund prowadzonych w niewiarygodnym tempie, w tym bardzo wyraźnie wygrana ostatnia, były potwierdzeniem dominacji Polaka, którą pozbawił sędziów wątpliwości, kogo powinni wskazać na zwycięzcę tego pojedynku, fantastycznego pojedynku, w którym spotkało się dwóch wojowników.
Fonfara dysponował większymi atutami. Potrafił inkasować ciosy, ale też i oddać z jeszcze większą precyzją i mocą. Walijczyk przyjął mnóstwo uderzeń, doznał złamania nosa, ale walczył do końca. Pokazał dużą klasę i jeszcze większą determinację. To było za mało do pokonania Polaka.
Sukcesy z Chavezem i Cleverlym dają możliwość Fonfarze walki z Adonisem Stevensonem o mistrzowski pas WBC kategorii półciężkiej. W maju ubiegłego roku w Montrealu się nie udało, ale teraz „Polski Książę” jest zupełnie innym pięściarzem w zupełnie innym miejscu hierarchii zawodowego boksu. Udowodnił to z byłymi mistrzami świata, udowodni to też w pojedynku z aktualnym.
Nie pieniądze i sprzęt, a umiejętności i talent
Piotr Fetela odniósł w tym roku największy sukces w dotychczasowej karierze. Uplasował się na trzecim miejscu rajdowych mistrzostw USA. Fantastycznym trzecim miejscu! Historycznym w polonijnym automobilizmie. Jak sam powiedział, był to super sezon, w którym osiągnął super wynik, dzięki super pilotom, mechanikom i kibicom, którzy z biało-czerwonymi flagami jeździli za nim praktycznie od Oregon, przez Michigan, aż do Maine.
Dysponował siedemnastoletnim Subaru, często startował na używanych oponach odkupywanych od swoich konkurentów, miał seryjną skrzynię biegów. Nie jest kierowcą fabrycznym, utrzymuje się z innej pracy. Rajdy są jego wielką pasją, która w pewnym momencie eksplodowała tak świetnym wynikiem.
Jego rywale mają do dyspozycji samochody warte tysiące dolarów, najnowsze podzespoły, korzystają z najlepszych serwisów. On potrafił udowodnić, że można mieć pieniądze, sprzęt i gromadę ludzi wokół, ale najważniejsze są umiejętności i talent. Jechał równo, ostrożnie, ale szybko, rozważnie, choć z dawką brawury. I liczył na szczęście, na to, żeby coś, czego nie da się przewidzieć i co jest niezależne od kierowcy, nie zaistniało. Tym razem to nie przeszkodziło, pozwoliło wykazać się tym, co miał najlepszego do pokazania.
Nie było łatwych rajdów. Każdy miał coś w sobie i każdy zaskakiwał. Wszystkie były niebezpieczne, perfekcyjnie weryfikujące umiejętności kierowców i wytrzymałość samochodów. Trasy pełne podjazdów i karkołomnych zakrętów, pokryte zlodowaciałym śniegiem lub szutrem, raz zmrożonym, innym razem śliskim lub luźnym. Trafiały się odcinki, na których z jednej strony była skała, z drugiej przepaść.
Nie miał słabych momentów, omijały go awarie i przykre niespodzianki. Od pierwszej eliminacji „Sno’Drift 2015” w Michigan, gdzie wszystko się zaczęło, aż do ostatniej Lake Superior Performance Rally, która ostatecznie zapewniła miejsce na podium.
David Higgins, dla którego był to perfekcyjny sezon, wielokrotnie podkreślał, że jeżeli Fetela przesiądzie się do lepszego, szybszego, niezawodnego samochodu, to marzenia o powtórzeniu takiego sezonu jak ten będzie mógł odłożyć do sfery marzeń. Lepszej rekomendacji i bardziej sprawiedliwej oceny tego, co zaprezentował w tym roku na amerykańskich bezdrożach najlepszy polonijny rajdowiec, nie można sobie wyobrazić.
Sport czysty, piękny, uroczy, do pozazdroszczenia
Voytek Glinkowski znany jest nie tylko jako autor obrazów, które można podziwiać w prestiżowych amerykańskich galeriach, również jako twórca WDT-Allvoi International Cycling Team. 10 lat temu nikt, poza nim i grupą zapaleńców skupionych wokół niego, nie wierzył w powodzenie tego pomysłu. Udało się, czym potwierdził, że potrafi wymyślać rzeczy, które działają, pracują i są doprowadzane do końca. Z sezonu na sezon było coraz lepiej. W mijającym roku wręcz znakomicie. Piąte miejsce wśród 200 zespołów Midwestu. 14 spośród 17 czynnych kolarzy zespołu w wyścigach amerykańskich stanęło na podium. W sumie 272 razy, w tym 111 na jego najwyższym stopniu. Najczęściej Andrzej Krzysiak, Greg Mońko, Marcin Rudnik i on sam.
Dla twórcy WDT-Allvoi wymiarami sportowymi imprezy są zdrowie i zajęcie, wymiarem pozasportowym – mnóstwo relacji towarzyskich. Jak wielokrotnie podkreślał, najważniejsze jest to, jak cię widzą. To jest podstawowa zasada, sport czysty, piękny, uroczy, do pozazdroszczenia.
Taką imprezą było zorganizowane przez niego Grand Prix, będące jednocześnie mistrzostwami Polonii. Było to inauguracyjne przedsięwzięcie, w którym chciał pokazać ten punkt widzenia. Wiedział, że cała społeczność wyścigowa bardzo podejrzanie patrzy na nowe wydarzenia, ale po raz kolejny udowodnił wszystkim, że potrafi zorganizować imprezę, która w tym roku zebrała bardzo pochlebne recenzje, a w następnym będzie jedną z bardziej znaczących w kalendarzu kolarskiego amerykańskiego Midwestu, że będzie w stanie zgromadzić na starcie nawet 400 zawodników.
Grand Prix było pomyślane o dzieciach fundacji Dar Serca, które chcą być zdrowe i liczą na lepszą przyszłość, oraz dla zawodników, którzy uczestnicząc z wyścigu, mogli zaprezentować efekty swojej ciężkiej pracy. To wydarzenie pracowało na konto nas wszystkich. Fundacji, Polonii, wizerunku Polaka w Stanach Zjednoczonych. W środowisku polonijnym o Darze Serca słyszało wiele osób, Amerykanom ta nazwa często nic nie mówi. Teraz, dzięki wyścigowi, do nich przemówiła. Udało się ją sprzedać i jest to powód do dumy. Jest to nawet ważniejsze od tego, kto wygrał i ile osób ścigało się na trasie.
Dariusz Cisowski
Reklama