Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 6 października 2024 22:31
Reklama KD Market

Zmarła Elżbieta Krzesińska, jedna z najwybitniejszych polskich lekkoatletek



W wieku 81 lat zmarła w nocy po długiej chorobie Elżbieta Krzesińska, wybitna polska lekkoatletka - poinformował PZLA. "Złota Ela", której znakiem rozpoznawczym był długi warkocz, wywalczyła w skoku w dal złoty medal olimpijski w Melbourne i srebrny w Rzymie.

Krzesińska (z domu Duńska) z powodzeniem rywalizowała także na arenie krajowej w skoku wzwyż, biegu na 80 m przez płotki i pięcioboju.

Urodzona 11 listopada 1934 roku w Młocinach (wówczas koło Warszawy) lekkoatletka do tej dyscypliny sportu trafiła nieco przypadkowo. W Elblągu, pod koniec roku szkolnego, z powodu licznych nieobecności na lekcjach wychowania fizycznego (wstydziła się przebierać w strój sportowy), nauczyciel postawił jej warunek. Dostanie na świadectwie maturalnym piątkę, jeśli przeskoczy poza wytyczoną przez niego na piasku linię.

"Wylądowałam tak daleko poza linię, że zaszokowałam nie tylko nauczyciela" - wspomniała była rekordzistka świata w skoku w dal (6,35 m dwa razy w 1956 roku - w Budapeszcie i Melbourne).

Z wykształcenia była lekarzem stomatologiem - studiowała na Akademii Medycznej w Gdańsku i tam też trenowała. W 1952 roku jej szkoleniowcem został Andrzej Krzesiński, za którego trzy lata później wyszła za mąż.

Sławę zdobyła przede wszystkim ... włosami. Mimo znakomitego skoku podczas igrzysk w Helsinkach w 1952 roku, została przesunięta z drugiej na dwunastą pozycję. Przyczyną degradacji był długi warkocz, który przy lądowaniu, gdy miała odchyloną do tyłu głowę, pierwszy dotknął piasku, zostawiając na nim ślad długości ok. 60 cm. Konkurs przerwano, a sędziowie dyskutowali, jaką odległość skoku uznać - od belki do początku śladu warkocza, czy do śladu ciała. Mając mało czasu i wobec ostrego protestu Węgrów, orzekli, że "warkocz jest częścią ciała". Po tym zdarzeniu w Polsce wywiązała się wielka debata, a warkocz miał zarówno zwolenników, jak i przeciwników.

Przed następnymi igrzyskami Krzesińska przezornie skróciła warkocz i zdobyła w Melbourne złoty medal. W 1960 roku w Rzymie, mimo osłabienia kontuzją i kradzieży butów (skakała w pożyczonych męskich kolcach, które były o dwa numery za duże), zdołała wywalczyć olimpijskie srebro. Swoje wspomnienia opisała w wydanej w 1994 roku książce "Zamiatanie warkoczem".

- Do dziś żona imponuje mi żywotnością. Gdy idzie ze mną na trening skoku o tyczce, to muszę ją przywiązywać, by nie szalała. Rwie się do prowadzenia zajęć, a przecież ma problem z kręgosłupem od lat. Dyskopatia postępuje. Ale entuzjazmu jej nie brakuje - powiedział w ubiegłym roku Krzesiński.

Elżbieta Duńska-Krzesińska była największą gwiazdą lekkoatletycznego Wunderteamu - powiedziała o zmarłej jej koleżanka z drużyny, wicemistrzyni igrzysk 1960 w skoku wzwyż Jarosława Jóźwiakowska-Zdunkiewicz.

W czasie igrzysk w Rzymie Jóźwiakowska-Zdunkiewicz cieszyła się ogromnie, podobnie jak wszyscy członkowie ekipy biało-czerwonych, ze srebrnego medalu zdobytego przez "Złotą Elę", która cztery lata wcześniej w Melbourne jako druga Polka wywalczyła po 28 latach olimpijskie złoto, powtarzając sukces dyskobolki Haliny Konopackiej z Amsterdamu.

- Opromieniona zwycięstwem na antypodach Ela była kandydatką do złotego medalu. W Rzymie wystąpiła ze świeżo zaleczoną kontuzją śródstopia. Wynik 6,27 dał jej drugie miejsce na podium. O dziesięć centymetrów dalej skoczyła tylko Rosjanka Wiera Krepkina. Medal koleżanki z ekipy pomógł mi w moim występie. Olimpijskie srebro było największą z naszych miłych niespodzianek lekkoatletycznych w Wiecznym Mieście. Przed finałem miałam już bilet powrotny do Polski, który udało się przebukować, dzięki czemu mogłam wystąpić w finale - powiedziała "srebrna” Jarka.

Elżbieta, która wcześniej skończyła studia medyczne w Gdańsku, zdobywając dyplom stomatologa, była wzorem dla późniejszej ekonomistki Jóźwiakowskiej-Zdunkiewicz.

- Byłam po prostu zapatrzona w nią, a wielką radość sprawiło mi pobicie w początkach mojej kariery sportowej jej rekordu życiowego w skoku wzwyż wynoszącego 160 cm. Wielką pomocą na Wybrzeżu był wówczas dla mnie mąż Eli Andrzej Krzesiński, który ustawiał mi trening w skoku wzwyż. Jestem mu za to bardzo wdzięczna. Przyjaźniliśmy się, kiedy Ela i Andrzej wrócili z USA do Polski. Często odwiedzaliśmy się w Gdańsku i w Warszawie, gdzie mieszkali. Często w użyciu były telefony, przegadałyśmy wiele godzin. Wielka szkoda, że już nie ma jej wśród nas - dodała srebrna medalistka olimpijska.

(PAP)

Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama