O świadomości językowej Polaków, potrzebie istnienia zasad pisowni oraz odkupieniu „bulu” z sekretarz Rady Języka Polskiego, autorką polonijnego dyktanda dr hab. Katarzyną Kłosińską rozmawia Grzegorz Dziedzic.
Grzegorz Dziedzic: Czy zdarza się Pani popełniać błędy językowe, a jeśli tak, to jakie?
Dr hab. Katarzyna Kłosińska: Oczywiście, że zdarza mi się popełniać błędy. Zdarza mi się pomylić jakąś końcówkę, połączyć słowa w niepoprawny sposób. Wszyscy, bez wyjątku, popełniamy błędy językowe.
Polonijne dyktando w Chicago odbyło się po raz szósty. Zdaniem piszących było łatwiejsze niż w latach poprzednich.
– Rzeczywiście, dyktando zawierało mniej trudnych form niż w latach ubiegłych. Oczywiście były, bo musiały być, różne pułapki. Nikt nie napisał tego dyktanda bezbłędnie, to się zresztą jeszcze w historii polonijnego dyktanda nigdy nie zdarzyło. Ja z reguły piszę teksty do dwóch typów dyktand: łatwiejszych, które mają być zabawą, oraz dyktand trudniejszych, skierowanych do zawodowych „dyktandowiczów” – te są naszpikowane słowami i formami, na które trudno znaleźć regułę. Dyktanda łatwiejsze, jak to polonijne, mają za zadanie zachęcić uczestników do udziału, dlatego zawierają formy podlegające regułom pisowni.
Pisownia jakich wyrazów sprawiła Polakom w Chicago najwięcej problemów?
– Najwięcej problemów sprawiła pisownia, co mnie bardzo dziwi, słowa „rzymskokatolicki”, które wiele osób napisało z łącznikiem: „rzymsko-katolicki”. Wynika to być może z faktu, że na pieczątkach wielu parafii występuje taka błędna pisownia. Dyktando zawierało też pułapkę: „Parafia Rzymskokatolicka pw. św. Michała Archanioła” to nazwa własna, dlatego wszystkie wyrazy oprócz „pw.” i „św.” piszemy od wielkiej litery. W tekście znalazła się też „parafia rzymskokatolicka” jako wyrażenie pospolite typu „szkoła podstawowa”, które piszemy małymi literami. Trudności sprawiły też zrosty wyrazowe, np. „ojczenasze” (w liczbie mnogiej), które wiele osób pisało osobno. Wiele błędów pojawiło się przy pisowni „volkswagen garbus”, pisanego niepotrzebnie wielkimi literami. W Polsce też dużo ludzi popełnia ten błąd. Jeśli Volkswagen występuje jako nazwa firmy, piszemy ją od dużej litery, jeśli chodzi o nazwę produktu – od małej.
Co Panią, specjalistkę od polszczyzny, najbardziej drażni we współczesnym języku polskim?
– Drażni mnie wiele zjawisk, ale staram się zastanawiać dlaczego ludzie używają takich, a nie innych form. Cały czas nie mogę zrozumieć jednego: w Polsce coraz częściej pojawiają się konstrukcje wzorowane na angielskich typu „Sopot Festival” zamiast „Festiwal w Sopocie”, „Poznań Półmaraton” zamiast „Półmaraton poznański”, „media patronat” zamiast „patronat medialny”. Te konstrukcje są dla języka polskiego koszmarne. Stosując je, musielibyśmy konsekwentnie powiedzieć „ogórek zupa” zamiast „zupa ogórkowa”, czy „schab kotlet” zamiast „kotlet schabowy”. Domyślam się, że powodem jest snobizm przy nadawaniu nazw własnych sklepom, biurowcom, wydarzeniom, czy instytucjom. Niestety te formy pojawiają się też w mowie potocznej. Sportowiec mówi: poddałem się „doping kontroli” zamiast „kontroli dopingowej”. „Wczoraj na ulicach Warszawy odbył się taxi protest” – czytam w gazecie, a powinno być „protest taksówkarzy”. To zjawisko się nasila i jest ingerencją w strukturę języka.
Co można w tej sytuacji zrobić? Czy należy bronić polszczyzny?
– Trzeba apelować, że to jest koszmarek, powtarzać, żeby takich konstrukcji nie używać. Trzeba reagować, byśmy nie dożyli sytuacji, kiedy w restauracji zamawiać będziemy „schab kotlet”. Okropne są też inne kalki z języka angielskiego, np. umieszczanie partykuły „tak” na końcu zdań. W języku angielskim odpowiednikiem „tak” jest kończące zdanie „ok”. To niechlujstwo językowe. Kiedyś w niektórych regionach, np. w Wielkopolsce, często na końcu zdania usłyszeć można było „nie”. „ Pójdzie pani prosto, nie? Potem w prawo na światłach, nie?”. Teraz ludzie w całej Polsce mówią: „Pójdzie pani prosto, tak?”. To okropne. Zdarza mi się, że pytam w sklepie o cenę jakiegoś towaru albo np. o rozmiar ubrania, a ekspedientka odpowiada, kończąc zdanie tym „tak” pytającym. Wówczas protestuję, mówiąc: „To ja panią pytam!”.
A co Panią razi w polszczyźnie Polaków w Chicago?
– Badania prowadzone nad językiem Polonii wskazują, że to inna odmiana języka polskiego. W związku z tym pewne konstrukcje są nieuniknione i wynikają z przenikania się języków polskiego i angielskiego. Najbardziej drażniąca jest sytuacja, gdy Polak, który stosunkowo niedawno wyjechał z Polski, już ma amerykański akcent. Wtrącanie angielskich słów łatwiej wytłumaczyć niż akcent i wymowę, które po prostu rażą. Wynika to prawdopodobnie ze snobizmu i braku refleksji nad wymową, braku wsłuchiwania się we własny język, melodię zdań.
Najbardziej drażniąca jest sytuacja, gdy Polak, który stosunkowo niedawno wyjechał z Polski, już ma amerykański akcent"
Jak ocenia Pani poprawność językową polityków? Który polityk Pani zdaniem jest mistrzem polszczyzny?
– Może darujmy sobie nazwiska. Wśród polityków nie znalazłam mistrza, jeśli chodzi o język. Poprawność językowa polityków jest taka jak poprawność językowa społeczeństwa. Tak jak wśród społeczeństwa, nie ma wśród polityków osób wybitnie poprawnych lub niepoprawnych językowo. Oczywiście polityków o wiele częściej słyszymy, gdy wypowiadają się w mediach. Dlatego często ich wypowiedzi przywołujemy. U polityków najbardziej denerwuje używanie słów niezrozumiałych, slangu używanego przez profesjonalistów, tzw. brukselizmów, czyli wyrażeń typu „dedykować”. Po polsku powinniśmy powiedzieć raczej „na ustawie skorzystają młode matki”, a nie „ustawa będzie dedykowana młodym matkom”. Dedykować można życzenia, książkę albo utwór, a nie ustawę.
Ortografia jest orężem w walce politycznej. Wszyscy pamiętamy słynny „bul” prezydenta Komorowskiego, czy „wziąść” poseł Krystyny Pawłowicz. Na forach internetowych popełniający błędy są dyskredytowani. Ortografia jest dla Polaków wciąż ważna?
– Ludzie bardzo lubią się pastwić nad politykami. Oczywiście, że prezydent Komorowski nie powinien był napisać „bul”, bo jest mu to do dzisiaj wypominane. Muszę przy okazji powiedzieć, że Bronisław Komorowski zrobił bardzo dużo dla języka polskiego. Za czasów jego prezydentury rozpoczęła się współpraca Rady Języka Polskiego z Kancelarią Prezydenta. W 2012 r. Rada Języka Polskiego wraz z Narodowym Centrum Kultury zainicjowała kampanię „Ojczysty – dodaj do ulubionych”, która zresztą zajęła pierwsze miejsce w konkursie na najlepszą kampanię społeczną w kraju. Do dziś każdy może się do tej akcji dołączyć i promować w ten sposób język ojczysty. Z jednej strony Komorowski napisał więc „bul”, z drugiej „odkupił swoją winę” poprzez działania podnoszące rangę polszczyzny jako wartości. Ciekawym zjawiskiem natomiast jest poprawianie wypowiedzi na forach internetowych. Powstał ruch, którego członkowie sami mówią o sobie „gramatyczni naziści”. Uważają, że mają prawo poprawiać każdego. To ciekawe zjawisko socjolingwistyczne i jedyny bezpieczny rodzaj nazizmu.
W jaki sposób możemy kształcić nasze umiejętności ortograficzne i językowe, żeby za rok na polonijnym dyktandzie popełnić mniej błędów?
– Uczyć się zasad pisowni. Słownik ortograficzny jest dostępny w internecie. Przede wszystkim jednak dużo czytać, dobrą literaturę wydawaną przez dobre wydawnictwa, a zasady pisowni niejako same wejdą do głowy.
Podobnie jak wyjątki. Do czego właściwie potrzebne są w języku polskim wyjątki?
– Wyjątki i zasady ortograficzne istnieją, żeby język był spoisty, żeby pamięć językowa mogła sięgać na dalej niż dwa pokolenia. Dzięki ortografii jesteśmy w stanie przeczytać teksty nawet XVIII-wieczne. Dzięki zasadom istnieje ciągłość języka. Wiele słów uważanych za wyjątki w rzeczywistości nimi nie jest. „Skuwka” i „zasuwka” pochodzą od „skuwać” i „zasuwać”, więc istnieje reguła ich pisowni. Formy, które są dziś wyjątkami, kiedyś były powiązane z jakąś regułą, np. zgodnie z zasadą w słowie „myślistwo” powinno być „w”, bo wyraz ten pochodzi od rzeczownika zawierającego „w” („myśliwy”). Jednak w czasach, w których „myślistwo” zostało utworzone, wyraz „myśliwy” był przymiotnikiem, a zatem w wyrazie pochodnym należało to „w” usunąć.
Czy polska ortografia jest rzeczywiście tak trudna, jak myśli wielu Polaków? Amerykanie w konkursach spelling bees literują pojedyncze słowa, my piszemy stronę tekstu.
– Ortografia polska jest o wiele łatwiejsza niż choćby francuska czy angielska. Tamte zatrzymały się na XVI wieku, mimo że języki się zmieniły. Angielska ortografia nie oddaje wymowy, ortografia Polska nadąża za zmianami w języku.
Porozmawiajmy o zmianach w języku. Gdzie te zmiany są najbardziej widoczne?
– Najbardziej zauważalne są zmiany w słownictwie, które zmienia się bardzo dynamicznie. Na język duży wpływ mają środowiska i grupy młodzieżowe. Przed erą internetu te środowiska i język, jakim się posługują, nie miały szansy zaistnieć na forum ogólnym. Teraz istnieją, a wprowadzane przez młodzież zmiany przenikają do głównego nurtu języka. Na przykład słowo „epicki”, przeniesione z języka angielskiego w znaczeniu „świetny, wspaniały”. Po polsku „epicki” to odnoszący się do epiki, czyli rodzaju literackiego, albo „z rozmachem”, jeśli mówimy o jakimś przedsięwzięciu, np. produkcji filmowej. Dzisiaj młody człowiek potrafi powiedzieć, że na epickiej przecenie kupił sobie epickie buty. Ta forma zaczyna wchodzić do powszechnego użycia także dlatego, że nawet dorośli nie zauważają, że jest to słowo nowe.
Czy polszczyzna w internecie, w SMS-ach, e-mailach ma istotny wpływ na język?
– Nie sądzę. Niechlujna pisownia w SMS-ach czy w e-mailach nie przekłada się na niechlujstwo w wypracowaniach, czy pismach oficjalnych. Większość ludzi odróżnia przekaz internetowy od języka pisanego i mówionego. Ludzie mający rozwiniętą świadomość językową zdają sobie sprawę, że w pewnych sytuacjach popełnianie błędów jest niedopuszczalne, a w innych, np. na forach internetowych, uchodzi. Ortografia jest obszarem dość stabilnym.
Dziękuję za rozmowę i do zobaczenia za rok, na kolejnym polonijnym dyktandzie.
[email protected]