O woli życia, słuchaniu własnego sumienia, ważności głoszenia prawdy i genomie Chrystusa z onkocelebrytą, sakralnym żebrakiem, założycielem hospicjum w Pucku – ks. Janem Kaczkowskim rozmawia Grzegorz Dziedzic.
Grzegorz Dziedzic: Mówi ksiądz o sobie „onkocelebryta”. Co to właściwie znaczy?
Ksiądz Jan Kaczkowski: To smutne być celebrytą, człowiekiem znanym tylko z tego, że jest się znanym. Kiedy taka łatka do mnie przylgnęła, to musiałem przebić ten balon. Mam skłonność do przebijania balonów pychy. Zastanowiłem się więc: z czego ja jestem znany? Głównie z tego, że mam raka. Nazwałem siebie „onkocelebrytą”, choć niektórzy złośliwie mówili, że jestem onkofilem, że się na swoim nowotworze lansuję. Odpowiadam im: to się zamieńcie. Nie jestem tylko onkocelebrytą. Mam coś do powiedzenia na tematy bioetyczne, założyłem hospicjum, które prowadzę wraz ze współpracownikami i które swym poziomem nie ustępuje tego typu ośrodkom europejskim.
W Pucku.
– Tak. Dla niezorientowanych – Puck to nieduże miasteczko, 13 tys. mieszkańców. Kiedy obrażają się, że nazywam go prowincją, mówię wtedy, że to centrum świata. Puck tylko udaje bezruch, żeby zmylić przeciwnika. To jest miasto agent, które wiecznie czuwa.
Jak to ksiądz określa w swojej książce „Życie na pełnej petardzie. Czyli wiara, polędwica i miłość”, w związku z potrzebami hospicjum jeździ ksiądz po Polsce z kazaniami żebraczymi. Czy do Chicago też przyjechał ksiądz z kazaniem żebraczym? Czy z rekolekcjami?
– Z tym i z tym. Istnieje taki schemat, który mnie już strasznie męczy. Kiedy przyjeżdża jakiś ksiądz misjonarz, który prowadzi mniej lub bardziej sensowne dzieło miłosierdzia, to schemat jego kazania jest dramatycznie prosty: na początku jakiś łzawy przykład, żeby Państwa wzruszyć; później apel do waszych sumień, żeby wami potrząsnąć; a na końcu pomiędzy pobożnymi westchnieniami taki zawoalowany apel do waszych portfeli, aby z Państwa wyciągnąć jak najwięcej kasy. Ja z szacunku dla Państwa inteligencji odpuszczam sobie te dwa pierwsze punkty, ten trzeci będzie się pojawiał. Jestem żebrakiem w otwarty sposób i poczytuję to sobie za duży zaszczyt. Kiedy postanowiłem zostać księdzem, moja mama, która miała „francuski” obraz księdza jako usytuowanego na dole drabiny społecznej, była potwornie zawiedziona, że nie wybrałem studiów prawniczych ani medycznych. Mówiła: „Boże, mój syn całe życie żebrakiem”. Ja jej na to odpowiadałem: „Tak mamo, ale ekskluzywnym, bo w kościele, a nie przed”. Jako duchowni wszyscy żyjemy z sakralnego żebractwa i to Państwo, ludzie świeccy, macie nad nami pewną władzę. Jak coś nam odbija, możecie przykręcić kurek. To ogromna władza i odpowiedzialność świeckich w Kościele.
Śmiało powiedziane.
– Nie wiem jak w Ameryce, ale w Polsce wciąż pokutuje to, o czym mówi papież Franciszek: „przewietrzcie wasze duszne zakrystie”. Ile razy się zdarza, że wierni wchodzą do zakrystii na przygiętych nogach, boją się, bo to nie ich teren, już w prezbiterium czują się nieswojo. O coś księdza proszą, po czym wychodzą szczęśliwi i mówią: „tylko opieprzył, a mógł zabić, dobry Pan”.
Tematem rekolekcji, które ksiądz przywiózł do Chicago jest „Sumienie w sytuacjach granicznych”. Jakie to sytuacje?
– Sumienie jako rzecz jedynie właściwa człowiekowi często bywa stawiane w sytuacjach granicznych, sytuacjach ogromnego napięcia: czy być przyzwoitym, czy draniem. Musimy na tyle wyćwiczyć ocenę własnego sumienia, żeby w tych granicznych sytuacjach zachowało się w sposób przyzwoity. Nawet więcej, w sposób boży. Dlatego nasze sumienie jest oświetlone nauką ewangelii i nauką Kościoła. Lubię porównywać sumienie do mięśnia, który musimy ćwiczyć na trudne czasy. Ćwiczyć w codzienności: czy jestem uprzejmy, czy nie, spóźnialski czy punktualny. Żeby zadziałało sumienie przeduczynkowe, a nie pouczynkowe, kiedy przyjdzie wielka pokusa, na przykład, czy być wiernym czy zdradzić.
Ćwiczymy sumienie, żeby w sytuacji pokusy zapaliła nam się w głowie czerwona lampka alarmowa?
– Musimy umieć się w siebie wsłuchiwać, i przede wszystkim sumienia nie oszukiwać, chociaż jesteśmy w tym mistrzami świata. Ze mną na czele zresztą. Nigdy nie wolno nam sumienia łamać. Mam nadzieję, że jak najrzadziej słyszycie Państwo ten straszliwy trzask własnego sumienia. Pan Bóg mówi: „Czyń dobro, a zła unikaj”. Mimo to wielokrotnie, kiedy słyszymy ten głos, zagłuszamy go argumentami i gdzieś na końcu sumienie już wrzeszczy, a ja idę dalej. I nagle słyszę ten obrzydliwy trzask sumienia, którego nie posłuchałem.
Co się wtedy z człowiekiem dzieje?
– Człowiek się powoli degraduje. Gradus to po łacinie stopień. Degradacja to schodzenie coraz niżej. Zapewniam Państwa, że wszyscy bylibyśmy zdolni do najgorszych zbrodni.
Czy można takie złamane sumienie opatrzyć i wstawić w gips?
– Oczywiście, nawet trzeba. Sakrament pokuty i pojednania to nastawienie złamanego sumienia. Gips to łaska uświęcająca i przyjmowanie komunii. Ważne jest trwanie w łasce i pewna podejrzliwość wobec siebie. Jeśli mam skłonność do pewnego rodzaju grzechu, to mogę nauczyć się, w jaki sposób nie dać się zwieść. Przykład: ktoś zdradził żonę, albo żona męża, żeby nie być seksistą. I czasem jest tak, że ta osoba doskonale wie, że nadchodzi znowu pokusa, żeby zdradzić. Wsiada do samochodu i wmawia sobie, że tego nie zrobi, ale podświadomie dobrze wie, do kogo i po co jedzie. „Jadę tylko na zakupy” – mówi sobie. – „Zadzwonię do Krysi, bo to moja przyjaciółka”. A sumienie już mówi, że to się skończy jak zwykle. Idzie już do niej po schodach, już go poręcz parzy. Sumienie wrzeszczy: „Nie idź, nie naciskaj dzwonka, bo się skończy jak zwykle”. To są znaki od sumienia. Sumienie krzyczy. Do czasu, bo jeśli łamiemy je często, to przestaje krzyczeć. Wszystko, nawet głos sumienia można zabić, ale nigdy ostatecznie. Praktycznie codziennie spowiadam ludzi, którzy leżą na łożu śmierci, kiedy już nie muszą udawać, kiedy nie kłamią, kiedy są otwarci jak księga. Wtedy okazuje się, że zawsze mieli kontakt ze sobą, że nigdy nie było takich sytuacji, kiedy ich sumienie milczało.
Już od ponad trzech lat pełznie w mojej głowie glejak, ja pełznę lepiej lub gorzej przez życie. Wolno mi ufać, że jest z nami Pan Bóg. Z tej trójki tego glejaka najbardziej nie znoszę"
Ludzie na łożu śmierci nie muszą udawać. Ksiądz też mówi „prosto z mostu”, pisze jak jest, czasem głosi tezy zaskakujące...
– Na przykład?
Na przykład chwali ksiądz Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy, mówi, że trzeba walczyć z agresją wobec homoseksualistów w Kościele, krytykuje ksiądz „pluszowych” księży i „kucanych" katolików.
– Oczywiście nie jestem księdzem Haramsą. Katolik nie może być antysemitą, antygejem, antykimkolwiek, bo bycie „antyktosiem” oznacza, że pogardzamy drugim człowiekiem, a tego czynić nie wolno. Bo to głęboko antykatolickie, co nie znaczy, że nie możemy mieć o kimś negatywnego zdania. Poprawność polityczna w nawiązaniu do słów ewangelii mówi: nie oceniajcie, a nie będziecie oceniani.
Proszę pozwolić mi dokończyć moje wcześniejsze pytanie. Czy głosi ksiądz prawdę głośno i wyraźnie, bo jest śmiertelnie chory i nie musi udawać?
– Nie wolno kłamać, nie wolno być obłudnym. Trzeba obnażać obłudę, podpalać słomę intelektualną w naszych głowach. Zajmujemy się często rzeczami zupełnie niepotrzebnymi. Jesteśmy się w stanie pokłócić o najgłupszą głupotę, a jak mówi ewangelia „przecedzacie komara, a połykacie wielbłąda”.
Czy ma ksiądz już dosyć pytań o śmierć?
– Nie. Mam dosyć ciągłego pytania o WOŚP. To jest dla mnie smutne. Powstało pewne nieporozumienie. Na moim vlogu zamieściłem nagranie i nie sądziłem, że część katolików nie jest w stanie uchwycić tak delikatnej metafory. Usiadłem na tle żarzącego się kominka i powiedziałem, że na pewno do piekła mnie wsadzą wspólnie z Jurkiem Owsiakiem. I mówię, że chętnie tam pójdę. Byłem przekonany, że po tej wypowiedzi nastąpi zalew internetowego hejtu. Nie pomyliłem się. Dla mnie ów hejt był owym symbolicznym piekłem. A przecież nikt rozsądny nie uwierzy, że katolicki kapłan chciałby pójść do piekła, a tym bardziej kogoś tam posłać. Trzeba być ciasnym intelektualnie, żeby wystąpić z takimi zarzutami. Oceniać można, ale ta ocena nigdy nie może doprowadzić do nienawiści.
Jak sobie ksiądz radzi z hejtem? Modli się ksiądz za hejterów?
– Tu mnie pan zaskoczył. Rzeczywiście powinienem się za nich modlić. Radzę sobie w ten sposób, że nie czytam. I mam to w nosie.
Według wszelkich medycznych prognoz nie powinniśmy już tu dzisiaj rozmawiać. A rozmawiamy, i na razie ksiądz się na tamten świat nie wybiera.
– Nic podobnego, wybieram się każdego dnia. Staram się żyć uczciwie i w łasce uświęcającej. Przecież nawet wychodząc stąd, mogę wpaść pod wielką chicagowską ciężarówkę. Nie bardzo bym chciał, bo to kłopot z zeskrobywaniem mnie z asfaltu. Ja mam trzydzieści osiem lat, ja bym sobie chętnie pożył, naprawdę. Nie żyję w jakiejś przygniatającej obsesji własnej śmierci. Życie jest wspaniałe i warto żyć. Warto podróżować, zwiedzać, poznawać nowych ludzi.
Skąd u księdza taka wola życia?
– Nie wiem. Myślę, że to wypadkowa biologii i łaski bożej. W teologii mówimy, że gratia supponit naturam – łaska bazuje na naturze. Widocznie moja biologiczna skorupa jest na tyle silna, że Pan Bóg ma na czym supponit (bazować). W biologii istnieje określenie „zmienna osobnicza”. Nie wykluczam także „cudu pełzającego”. Już od ponad trzech lat pełznie w mojej głowie glejak, ja pełznę lepiej lub gorzej przez życie. Wolno mi ufać, że jest z nami Pan Bóg. Z tej trójki tego glejaka najbardziej nie znoszę. Pan Bóg nie jest prymitywem i bardzo rzadko sięga po cuda spektakularne. Oczywiście jestem gotowy taki cud przyjąć, codziennie się o taki cud modlę. Oddaję się woli bożej.
Prowadząc hospicjum, stał się ksiądz ekspertem od cudzego umierania. Czy można zostać ekspertem od umierania własnego?
– Chociaż to może hardkorowo zabrzmi, to zachęcam Państwa, żebyście sobie wizualizowali moment własnej śmierci. To bardzo pomaga. Nie żeby żyć w nieustannym lęku przed nią, ale żeby się do niej przyzwyczaić. I zadać sobie fundamentalne pytania. Gdyby dowiedział się pan, że umrze za tydzień o 16.30, to co by pan do tego czasu chciał zrobić? Jaka byłaby pańska hierarchia wartości? Kogo poprosić o przebaczenie? Kto w tym momencie miałby przy panu być? Gdzie to umieranie miałoby się odbyć? Czy w tej chwili chciałby pan, żeby był przy nim ksiądz? To poważne zadanie – zorganizować własną śmierć. Mówię o tym bez straszenia, że wszyscy umrzemy, bo to żadne odkrycie, to stwierdzenie faktu.
Z ogromnym zainteresowaniem przeczytałem w księdza ostatniej książce fragmenty poświęcone bioetyce. Szczególnie fascynująca wydaje mi się koncepcja uniwersalnego genomu Chrystusa.
– Wolno mi mieć taką koncepcję. Odróżnijmy dwa istotne fakty. Genom jest czymś innym niż sekwencja genowa. Wszyscy ludzie mają genom ludzki, ale sekwencje genowe mamy już inne, dlatego jesteśmy osobniczo od siebie różni. Chrystus będąc człowiekiem, musiał mieć jakiś genom. 50 proc. genotypu miał od matki, jako że Bóg nigdy nie działa contram natura. Nie mógł mieć 100 procent genomu Matki Najświętszej, bo byłby jej klonem. Drugie 50 proc. musiał mieć skądś. Nie byłem pilnym uczniem w seminarium, ale z tego co pamiętam, to Duch Święty nie posiada genotypu. Mocno wierzę, że w pewnym momencie w sposób cudowny niezapłodniona komórka jajowa Matki Najświętszej zaczęła się dzielić, a Pan Bóg dopełnił ten genom, żeby był w pełni ludzki. Może przez to dopełnienie ten genom był uniwersalny, czyli zawierał cechy wszystkich ludzi. Między innymi z tego powodu nigdy nikim nie wolno pogardzać. Wszyscy jesteśmy braćmi.
To bardzo piękna teoria.
– Kongregacja jeszcze się na jej temat nie wypowiedziała, a ja jako teolog poszukujący mam prawo takie dywagacje snuć.
A co z cierpieniem? Pisze ksiądz, że z cierpienia nie ma wielkiego pożytku etycznego, a chrześcijaństwo nie jest religią dla cierpiętników.
– Należy obalać tego typu teorie. Zdarza się, że jakiś kaznodzieja modulowanym głosem mówi: „złącz swe cierpienie z cierpieniem Chrystusa”. Odwróćmy to. Chrystus wychyla się z krzyża, kiedy my cierpimy, on łączy się z nami w cierpieniu. Temu kaznodziei chętnie odpowiadam: „Jak następnym razem złamiesz nogę, nie wkładaj jej w gips, tylko łącz swoje cierpienie z cierpieniem Chrystusa”. Ktoś, kto twierdzi, że kogo Pan Bóg kocha, temu krzyżyki zsyła, jest w teologicznym błędzie. Po to Pan Bóg dał nam wolną wolę, rozum i po to stworzyliśmy medycynę, żeby z cierpieniem walczyć. Mówię często, że jeśli mąż pijak bije żonę, to ona ma prawo odejść. Małżeństwo jest ogromną wartością, jest nierozerwalne, ale mamy obowiązek przede wszystkim bronienia własnego życia. Jeszcze jedna ważna rzecz. Niektórzy mówią, że nasze cierpienia dopełniają zasób męki Chrystusa. A przecież jedna kropla krwi Chrystusa zbawiłaby cały świat. Pan Bóg nie potrzebuje mojego bólu zęba, żeby ten świat jeszcze doskonalej zbawić. Jak można dopełnić doskonałość?
W Stanach Zjednoczonych obchodzimy Święto Dziękczynienia, świeckie, ale oparte na poczuciu wdzięczności. W jaki sposób możemy wdzięczność praktykować?
– Proponowałbym Państwu, żeby to święto „ochrzcić”. I zastanowić się, za co mogę być wdzięczny. Nie tylko Panu Bogu, ale swoim najbliższym. To świetna okazja, żeby popracować nad relacjami, nad bliskością. Kiedy mówiłem o sumieniu jako o mięśniu, także mięsień wdzięczności musimy ćwiczyć. Relacje są fundamentem. Bądźmy wdzięczni za wszystko, za dzieci, za to że Bóg obdarzył nas miłością. Ja jestem dzisiaj wdzięczny za to, że się obudziłem, że wstałem, ze za chwilę na obiad zjem smacznego steka. Nie trzeba wiele, żeby być wdzięcznym.
Ja jestem wdzięczny za tę rozmowę. Serdecznie dziękuję.
[email protected]
Jeśli chcesz wesprzeć działalność puckiego hospicjum - przekaż pieniądze na konto:
Puckie Hospicjum pw. św. Ojca Pio
84-100 Puck, ul. Dziedzictwa Jana Pawła II 12
Bank Spółdzielczy w Krokowej
30 8349 0002 0004 6633 2000 0010
Bank Spółdzielczy w Pucku
38 8348 0003 0000 0017 2404 0001
Dla darczyńców z zagranicy podajemy numer IBAN oraz SWIFT (BIC):
IBAN: PL
SWIFT (BIC): GBWCPLPP
Dziękujemy!
Ks. Jan Kaczkowski
Urodził się 19 lipca 1977 roku w Gdyni. Bioetyk, teolog poszukujący, doktor nauk teologicznych, onkocelebryta. Założyciel i dyrektor Puckiego Hospicjum pw. św. Ojca Pio. Wykładowca, rekolekcjonista, współautor książek „Szału nie ma, jest rak” i „Życie na pełnej petardzie”.