Przez pięć lat przez program „Wytrzeźwiej, żyj zdrowo” przewinęło się kilkaset osób uzależnionych od alkoholu i narkotyków. Dzięki federalnym funduszom i energii grupki zapaleńców w Chicago udało się stworzyć jedyny poza Polską dzienny program leczenia uzależnień.
Opowieść o polskim programie uzależnień w Haymarket Center ma tyle poziomów, ile ludzkich historii o tragedii nałogu i upadku, a później odzyskiwaniu wolności, godności i szacunku do samego siebie. Dziś głos oddajemy tym, dzięki którym powstał i działał jedyny poza Polską dzienny, zamknięty program leczenia uzależnień; ludziom, którzy stanęli na pierwszej linii frontu walki z alkoholizmem, narkomanią i bezdomnością.
Alina Hołyk, koordynatorka polskiego programu „Wytrzeźwiej, żyj zdrowo”
– Przez pięć lat trwania polskiego programu pomogliśmy ponad 300 mężczyznom i kilkudziesięciu kobietom uzależnionym od alkoholu lub narkotyków. Większość z nich to bezdomni lub znajdujący się na krawędzi bezdomności. Byliśmy pierwszym dziennym programem odwykowym prowadzonym w języku polskim w Chicago. Jak się okazało – niezwykle potrzebnym polskiej społeczności. Problem uzależnienia wśród Polonii istnieje, o tym wiemy wszyscy. Zmienia się natomiast świadomość społeczna dotycząca uzależnienia. Ludzie zaczęli szukać pomocy, zarówno alkoholicy i narkomani, jak również ich rodziny, sąsiedzi, znajomi i pracodawcy. To niezmiernie ważne, że zasialiśmy nadzieję, że leczenie i trzeźwość są możliwe i dostępne dla każdego. Polacy zaczynają rozumieć, że alkoholizm czy narkomania to choroby, które rujnują nie tylko życie uzależnionego, ale funkcjonowanie rodzin i społeczeństwa. Uzależniony zdrowieje, a wraz z nim wszyscy ci, którzy najczęściej przez lata starali się mu pomóc, często zapominając o swoich potrzebach.
Ala Hołyk podkreśla, że wyczerpanie się funduszy federalnych nie jest równoznaczne z zawieszeniem działalności i zaprzestania niesienia pomocy Polakom. – Wciąż przyjmujemy i będziemy przyjmować polskojęzycznych pacjentów. W Haymarket pracują Polacy, ja już od 16 lat, i to się nie zmieni. Jesteśmy na miejscu, jesteśmy w internecie, jesteśmy pod telefonami. Nie odmówimy pomocy żadnemu potrzebującemu.
Andrzej Podgórski, case manager, w Haymarket od 15 lat, w marcu przyszłego roku będzie obchodził 25-lecie swojej trzeźwości.
– Założyciel Haymarket Center, ojciec McDermott, czyli Father Mac, zawsze mówił, że choćby jedna osoba na tysiąc odzyskała trzeźwość, to nasza praca ma sens. Myślę, że skuteczność naszego programu waha się pomiędzy 30 a 35 procent, czyli grubo ponad sto osób ocaliło i zmieniło swoje życie. Wśród nich jest Zbyszek, jeden z najstarszych polskich narkomanów, w środowisku człowiek legenda, który przez lata był uzależniony od heroiny, a następnie wpadł w sidła alkoholizmu. – Ten człowiek jest żywym przykładem, że zmiana jest realna. Jest trzy lata trzeźwy, pomaga innym uzależnionym, prowadzi grupy wsparcia. To zwrot o sto osiemdziesiąt stopni. Ale pamiętam też młodego chłopaka, który podczas grupy zapytał mnie, ile miałem lat, kiedy przestałem pić. Odpowiedziałem, a on na to: „To 23 lata więcej niż ja mam teraz, to ja jeszcze mam czas, panie Andrzeju”. Trzy tygodnie później śmiertelnie przedawkował heroinę – mówi Podgórski.
Jeffrey Collard, dyrektor grantów w Haymarket Center
– W 2010 r. zostałem wezwany do Chicago Department of Human Services. W czasie spotkania padło pytanie, czy możemy jakoś pomóc polskim bezdomnym, którzy koczują na chicagowskich ulicach w strasznych warunkach. Akurat do dyspozycji był grant federalny, fundusze na 5 lat na stworzenie programu odwykowego dla bezdomnych mężczyzn. Zgodziliśmy się bez wahania. Program ruszył i okazał się ogromnym sukcesem. Wielu pacjentów zdołało wyjść z bezdomności, odzyskać zdrowie, rodziny, rozpoczęło pracę i wróciło do społeczeństwa. Polski program stał się częścią Haymarket Center. Obecnie staramy się o kolejny grant, dzięki któremu będziemy mogli kontynuować to dzieło.
Katarzyna Łoniewska, terapeutka, w programie od 2010 do 2013 roku. Obecnie pracuje w ośrodku odwykowym w Springfield:
– Za każdym razem, kiedy jestem z wizytą w Chicago, przejeżdżam przez Jackowo, zwalniam, wjeżdżam w uliczki, gdzie można spotkać polskich bezdomnych, uważnie się rozglądam, szukając znajomych twarzy i sylwetek.
Kasia początkowo nie chciała pracować w polskim programie, była terapeutką na amerykańskim kobiecym oddziale. Obawiała się, że jej polszczyzna i ograniczona znajomość polskiej kultury będą przeszkodą w skutecznej pracy z Polakami. Mimo to, namówiona przez Alę Hołyk, podjęła wyzwanie. – W Haymarket stworzyliśmy coś specjalnego, od podstaw. Jestem z tego bardzo dumna. Ten program dużo mnie nauczył, na wielu poziomach. Rozwinęłam się jako terapeutka, ale przede wszystkim jako osoba. Praca z polskimi pacjentami zbliżyła mnie do mojej polskości, poczułam, kim naprawdę jestem.
Kasia podkreśla, że bardzo mocno przeżywała sukcesy i porażki pacjentów. – Najcięższe były śmierci. Najmocniej w pamięci utkwił mi Dawid – młody narkoman, dzieciak, 21 lat. Był najmłodszy w grupie. To była pierwsza śmierć w programie. Kiedy wychodził, powiedział, że nie chce już ćpać heroiny, ale nie wyobraża sobie życia bez alkoholu i pigułek. Zmarł kilka tygodni później, na podłodze, w bejzmencie u kolegi. Przedawkował.
Kasia wspomina też Adama, bezdomnego młodego heroinistę, który wielokrotnie próbował leczenia, na program do Haymarket trafił cztery razy. Pogodny, zawsze miał nadzieję, że uda mu się zachować czystość. Nie żyje od dwóch lat.
– Ta praca była dla mnie ogromnym emocjonalnym wyzwaniem, przeżywałam z nimi ich radości i wzruszenia, podobnie jak ich wpadki i powroty do nałogu. W pewnym momencie zaczęłam czuć złość. Myślałam: jak to jest, że ja chcę, żebyś ty był trzeźwy, a ty nie chcesz? Dlaczego staram się bardziej od ciebie? Dopiero po odejściu z programu zrozumiałam, dlaczego tak mocno wchodziłam w te relacje. Miałam ojca alkoholika, którego nie zdołałam uratować. Potem w każdym z tych mężczyzn przychodzących do Haymarket widziałam jego.
Stali nade mną, krzyczeli i wyzywali. Jeden powiedział: „Niektórzy z nas lubią takich chłopców jak ty. Zgwałcimy cię, jak tu znowu przyjdziesz”. Byłem załamany. Poszedłem do domu z myślą, że rzucam tę pracę"
Wojtek Kozłowski, terapeuta
– To były same początki programu, zima. Mróz, śnieżyca. Pracowałem wtedy na drugą zmianę, prowadziłem wieczorną grupę. Nagle zadzwonili do mnie z detoksu, że pod drzwiami jest trzech Polaków. Rzeczywiście, stali cali w śniegu i wyglądali jak bezdomni św. Mikołaje, zarośnięci, rumiani od mrozu i wódki, ale uśmiechnięci od ucha do ucha. Pół dnia szli z Jackowa do Haymarket. Na detoksie było wolne tylko jedno łóżko. A oni mówią, że wszyscy za jednego. Nie wiem, w jaki sposób tego dokonałem, ale ich przyjęli, tym bardziej, że każdy dmuchnął w alkomat dwukrotną dopuszczalną dawkę. Śmierdzieli jak nieboskie stworzenia. Miałem taki odświeżacz do powietrza, więc dopóki nie zdjęli ubrań i nie poszli pod prysznic, wypsikałem cały, żeby dało się wytrzymać. Po detoksie zostali na programie. Mówiliśmy o nich „trzej muszkieterowie”. Z tego co wiem, jeden do dzisiaj jest trzeźwy, drugiemu udało się wrócić do Polski, a trzeci niestety wciąż pije na ulicy.
Kiedyś Wojtek przywiózł z ulicy pięciu naraz, wszyscy pijani, od 1 do prawie 5 promili. – Siedzę, wypełniam dokumenty przyjęcia na detoks, kiedy jeden rozgląda się, jakby właśnie wróciła mu świadomość i pyta: „Panie, a na czym ta praca, do której pan żeś nas przywiózł, właściwie polega?”. Kiedy wytłumaczyłem mu, że to leczenie odwykowe, a nie praca, strasznie się wkurzył i uciekł. A reszta za nim. To nie była praca terapeuty, o której uczą w szkole. Wchodziłem do Haymarket i nie miałem pojęcia, co się wydarzy. To było nieustanne kontrolowanie chaosu, ale też energia, która już się nie powtórzy. Nigdy tego nie zapomnę.
Piotr Kochanowicz, terapeuta, pracował w latach 2014–2015
– Doświadczenie pracy w Haymarket było dla mnie czymś nowym. Tam, siłą rzeczy, byłem bardzo blisko pacjentów, bo byliśmy fizycznie zamknięci na niewielkiej przestrzeni. Interakcje tworzyły się same. I silne więzi, przyjaźnie pomiędzy pacjentami. Jak w wojsku, jak towarzysze broni. Jadą na jednym wózku i szybko zaczyna im na sobie nawzajem zależeć. Ostatnio na wieczorną grupę do zrzeszenia (Zrzeszenia Amerykańsko-Polskiego – przyp.red.), gdzie kierowani byli wszyscy pacjenci polskiego programu z Haymarket po ukończeniu programu dziennego, nie dotarł właśnie wypisany z Haymarket pacjent. Okazało się, że zapił. Jego koledzy z grupy, jak tylko dowiedzieli się, że pije, postanowili go ratować. Znaleźli go, prośbą a może groźbą zmusili, żeby wrócił na program. Przestał pić.
Polski program, choć przeznaczony dla mężczyzn, pomógł wielu uzależnionym kobietom. Piotr wspomina Monikę, którą na detoks przywiózł bezradny mąż, pijaną, opuchniętą. Pod drzwiami z płaczem pożegnała się z dziećmi. Detoks był dla niej przykrym doświadczeniem, po kilku dniach wyszła, bo stwierdziła, że po tym, co zobaczyła i przeżyła, nigdy się już nie napije. Tylko że zaraz były święta i pękła w sylwestrową noc. Zaskoczyła tak mocno, że ocknęła się po dwóch tygodniach. Wróciła na program. – Spotkałem ją latem na pielgrzymce do Merrillville. Trzeźwa. Uśmiechnięta, dobrze sobie radzi. Mogła wszystko stracić, a wszystko zyskała.
Daniel Jarosz, case manager, w programie od 2014 roku. Najmłodszy w zespole, pracę w Haymarket rozpoczął w wieku 20 lat
– Pamiętam jak dziś mój pierwszy dzień pracy na ulicy. Poszedłem pod bazylikę św. Jacka, do Bramy Łazarza, gdzie bezdomnym wydawano ciepłe posiłki. Zszedłem po schodkach do ciemnej piwnicy i natknąłem się na grupę, która potraktowała mnie jak intruza. Stali nade mną, krzyczeli i wyzywali. Jeden powiedział: „Niektórzy z nas lubią takich chłopców jak ty. Zgwałcimy cię, jak tu znowu przyjdziesz”. Byłem załamany. Poszedłem do domu z myślą, że rzucam tę pracę. Ale nazajutrz znowu tam poszedłem i było trochę lepiej, a pod koniec tygodnia sami szukali mnie na ulicach.
Bywało ciężko. Któregoś dnia Daniel wybrał się na poszukiwania bezdomnych. Był środek lata, gorąco. Na skwerku u zbiegu ulic Diversey i Milwaukee zobaczył śpiącego na ławce bezdomnego ubranego w ciemne spodnie. Podszedł i obudził pijanego mężczyznę, który zerwał się strząsając czarny kolor, który okazał się chmarą much. Facet był w złym stanie, pijaniuteńki, robił pod siebie. Chciał jechać na program. – Zwykle w takich wypadkach dzwoniłem do Haymarket, przyjeżdżał van i zabierali takiego delikwenta. Tym razem akurat nie mieli żadnego wolnego samochodu. Pojechaliśmy autobusem. Ja i ten bezdomny, który przez całą drogę płakał i mówił: „Jezus Maria, Daniel, Jezus Maria!”. A ja przez całą drogę do Haymarket modliłem się, żeby nie narobił w majtki.
Grzegorz Dziedzic, case manager, terapeuta uzależnień, w programie od 2010 do 2014 roku
– W Haymarket nauczyłem się słuchać, a to najważniejsza umiejętność terapeuty. Słuchać, mniej mówić, mieć otwartą głowę i nie oceniać ludzi zbyt pochopnie. Pamiętam pierwszą wigilię. Razem z kilkoma pacjentami i dwoma Polkami, które przebywały na kobiecych oddziałach, pojechaliśmy na Jackowo na wigilię dla bezdomnych. W sali pełnej ludzi, przy stoliku siedział zapuszczony starszy mężczyzna, jadł barszcz, a łzy kapały mu do talerza. Na imię miał Marek. Przysiadłem się i zapytałem, czy chce pojechać ze mną do ośrodka. Zgodził się od razu. Jechaliśmy po autostradzie w kierunku centrum, przed nami świeciły się wieżowce downtown. W radiu leciały kolędy. Mimo zimna musieliśmy otworzyć okna, bo smród był niemożliwy do opisania. Marek siedział z tyłu, a koło niego te dwie odświętnie ubrane dziewczyny, alkoholiczka i narkomanka. Trzymały go za ręce i mówiły, że już wszystko będzie dobrze. Jechaliśmy i płakaliśmy wszyscy, w tej chwili poczuliśmy prawdziwą magię świąt. Na detoksie Marek zdjął ubranie, które miał na sobie od 8 miesięcy, wykąpał się i ogolił. Dostał librium, bo zaczynało go trząść. Kiedy wychodziłem do domu, powiedział: „Dziękuję, że mnie uratowałeś”.
Raymond Soucek, prezes Haymarket Center
– O polskim programie mogę mówić wyłącznie w ciepłych słowach. Pracownicy byli niezmiernie zaangażowani. Wiele osób otrzymało pomoc, której potrzebowali. My w Haymarket, we współpracy ze Zrzeszeniem Amerykańsko-Polskim, zrobiliśmy co w naszej mocy, aby program ten był jak największym sukcesem. Niestety czas płynie szybko i wyczerpały się fundusze. Cała nadzieja w tym, że otrzymamy kolejne dofinansowanie. Haymarket przez ostatnie pięć lat stał się rozpoznawalny wśród polskiej populacji, szkoda byłoby tę rozpoznawalność zaprzepaścić. Bardzo bym chciał, żeby polski program na stałe u nas zagościł. Sam pochodzę z polsko-czeskiej rodziny i wiem, że uzależnienie jest problemem społecznym, który niestety się nie kończy. Kończą się pieniądze z grantu, a problem jest stały. Stała jest również pomoc, jakiej wciąż będziemy udzielać Polakom. Ze swojej strony dołożę wszelkich starań, żeby polski program był kontynuowany.
Autor pracował w programie „Wytrzeźwiej, żyj zdrowo” jako case manager i terapeuta uzależnień. W trosce o zachowanie anonimowości imiona pacjentów zostały zmienione.
Grzegorz Dziedzic
[email protected]
Osoby uzależnione i ich rodziny mogą uzyskać pomoc dzwoniąc po polsku pod nr tel. (312) 226 7984, wew. 535.
Na leczenie odwykowe może zostać przyjęta każda osoba, która ukończyła 18 lat. Brak ubezpieczenia i legalnego statusu imigracyjnego nie są przeszkodami przy przyjęciu do ośrodka. W Haymarket Center pracują polskojęzyczni terapeuci.
Haymarket Center
932 W. Washington Blvd., Chicago, IL 60607
www.hcenter.org