Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 29 września 2024 12:33
Reklama KD Market
Reklama

W Chicago dorośli do szkoły



Wiele lat po ostatnim szkolnym dzwonku czy uniwersyteckiej sesji wracają do szkoły. Coraz więcej dorosłych Polaków decyduje się na rozpoczęcie amerykańskich studiów wyższych. Walczą z własnymi ograniczeniami, brakiem czasu i nadmiarem obowiązków. Także ze stereotypem niewykształconego imigranta.

Próbuję umówić się na rozmowę z Katarzyną Szyrner. – Zadzwonię do ciebie, jak tylko skończę pisać to streszczenie, za jakieś pół godziny – mówi. Streszczenie artykułu to zadanie domowe, z którym Kasia musi zdążyć na odbywające się w tym dniu zajęcia.

– Ta decyzja narastała we mnie od kilku lat. Aż przyszedł taki moment, że poczułam, że jestem zmęczona tym, czym się zajmuję, że jeżeli teraz nie podejmę decyzji o zmianie i nie zacznę wprowadzać jej w życie – za rok czy pięć lat będę tkwić w tym samym miejscu. Jestem zmęczona sprzątaniem domów, kiedyś pracą na budowie z mężem stolarzem, opieką nad osobami starszymi. Od dawna chciałam iść do szkoły, ale nigdy nie było właściwego momentu: rodzina, firma, dzieci i ciągły brak czasu. Cały czas powtarzałam sobie, że może w przyszłym roku, tylko że w ten sposób minęło 18 lat.



Kasia jeszcze w Polsce skończyła rok policealnego studium terapii zajęciowej. Po roku nauki emigrowała do Stanów. Od miesiąca jest studentką college'u powiatu Lake.

– Dopiero zaczynam, ale jestem zadowolona, że się w końcu przemogłam. Mam 36 lat, moim marzeniem jest tytuł bakałarza (ang. bachelor), choć nie wiem jeszcze w jakim kierunku, może grafika komputerowa, może wystrój wnętrz. Na razie koncentruję się na najbliższym zadaniu: kolejne zajęcia, kolejne zadanie domowe, nadchodzący egzamin. Nie myślę o tym, że jak skończę, będę po czterdziestce. Już jestem najstarsza w klasie, ale zupełnie mi to nie przeszkadza, jest nawet zabawnie. Ale w college’u jest więcej dorosłych, często starszych ode mnie, przekwalifikowują się albo zgłaszają z polecenia pracodawców.

Kiedy Kasi przychodzi na myśl, że jest trudno, przypomina sobie lata harówy na sprzątaniu i na budowach. Druga motywacja to dzieci – Kasia ma dwóch synów, starszy niechętnie siada do lekcji, wciąż trzeba go pilnować. – Zmuszanie nie działa, a badania wykazują, że dzieci rodziców, którzy ukończyli studia, częściej same studiują i mają motywację do nauki, uczyłam się o tym niedawno – mówi moja rozmówczyni. – Chcę być dla moich chłopców takim przykładem. Ale przede wszystkim robię to dla siebie. Chcę mieć pracę, w której ludzie mnie szanują, mam już dość takich, gdzie codziennie czuję, jak giną mi szare komórki.

Rozwój nie ma być łatwy

– Jestem zachwycona, choć to dopiero miesiąc – mówi Ewa Jasińska, która właśnie rozpoczęła naukę w Oakton Community College. Do Stanów przyleciała w 2002 roku, po dwóch latach przerywając studia w Wyższej Szkole Ekonomicznej w Stalowej Woli. W Stanach zaczęła od pracy w barze, opiekowała się dziećmi, w końcu została administratorem w bardzo zamożnym domu na przedmieściach. Ale to wciąż nie było to. Zrobiła 6-miesięczny kurs kosmetyczny. Rozczarowaniem okazało się wynagrodzenie; z pracy kosmetyczki ciężko się utrzymać. Zrozumiała, że stoi w miejscu, a trzyma ją tam brak wykształcenia. Ewa nie zdecydowała jeszcze, jaki kierunek wybierze, ale jest przekonana, że w ciągu dwóch lat kursów podstawowych (ang. general education) podejmie właściwą decyzję.

Kiedy mówi o szkole, ożywia się, w jej głosie słychać determinację: – Wiem, że poszłam na studia, żeby się czegoś nauczyć, nie tak jak w Polsce, żeby zaliczyć i mieć z głowy. W wieku 34 lat zrozumiałam nagle, że moje dotychczasowe opinie były często niczym niepoparte. Czuję, że otwierają mi się oczy na świat, jest tyle ciekawych zagadnień, zjawisk i badań, nie spodziewałam się, że aż tyle.

Pytana o motywację odpowiada bez zastanowienia: – Rozwój. Nie chodzę do szkoły za karę. Przez lata nigdy nie myślałam, że zdecyduję się na amerykańskie studia, myślałam „inni mogą, ja nie”. Okazało się, że przeszkodą było moje myślenie.



Choć Ewa przyznaje, że bywa trudno. Ma problemy z koncentracją, wejściem w rutynę, systematycznością. Rozumie, że będzie musiała w naukę włożyć więcej pracy, niż osoba świeżo po liceum. Głowa nie chce się podporządkować chęciom. – Ale najważniejsze, że chęci są. Ostatnio wykładowczyni powiedziała, że nauka w dojrzałym wieku działa na mózg jak siłownia na ciało. Wystarczy ćwiczyć, efekty przyjdą.

Tylko nieco połowa studentów, którzy ukończyli 40 lat kontynuuje edukację po uzyskaniu najniższego tytułu – licencjata"



Do nauki Ewę motywuje Piotr Jasiński – mąż, który zachęcony przez żonę również zapisał się do college’u. Na początek, żeby podszlifować angielski. Na zajęcia chodzi trzy razy w tygodniu. – Rozmawiałem ostatnio z kolegą z klasy, Irakijczykiem, który przyleciał do Stanów dwa miesiące temu. Zapytał mnie, jak długo ja tu jestem, odpowiedziałem, że 12 lat. Popatrzył na mnie zdziwiony i spytał: „I przez 12 lat nie nauczyłeś się angielskiego?”.

Piotr pracuje jako instalator blatów granitowych, jest w tym dobry, nieźle zarabia. Jego marzeniem jest mieć własną fabrykę blatów, ale ze słabym angielskim nie ma szans. Dlatego poszedł do szkoły podciągnąć język, i jeszcze żeby nauczyć się księgowości, prowadzenia biznesu, negocjacji. Także ze strachu przed starością. – Widzę wokół siebie ludzi, którzy maja po 60 i więcej lat i pracują fizycznie, końcówkami sił. Jestem jeszcze młody i silny, mam 34 lata, ale za 15–20 lat? Co mnie czeka? Wieczorne sprzątanie sklepów?



40 lat nauki

– Ciężko powiedzieć, że wróciłam do szkoły, bo od pierwszej klasy podstawówki, czyli od 40 lat, z niej nie wyszłam – śmieje się Agnieszka Samul, psycholożka i psychoterapeutka, w Stanach od roku i dwóch miesięcy. W Polsce skończyła Uniwersytet Warszawski, Akademię Ekonomiczną i AWF, zdobyła kilka psychologicznych specjalizacji. Po przyjeździe do Stanów od razu zapisała się na kurs angielskiego, to jej trzeci semestr w Harper College. Na razie tylko angielski, bo większość przedmiotów wymaganych do zdobycia psychologicznej licencji w USA ma już zaliczone z Polski. Jej sąsiadki – Polki, często młodsze od Agnieszki o 10 lat, mieszkają w Stanach od wielu lat, a niektóre prawie nie mówią po angielsku. Agnieszka namawia je, żeby poszły do szkoły, ale nie idą.

– Może mają inne aspiracje niż ja. Wiadomo, że człowiek, który się uczy, inwestuje w siebie. To wymaga wysiłku, dyscypliny i cierpliwości. I jest to inwestycja długofalowa, profity nadejdą po kilku latach. W Chicago obserwuję fascynujące, choć smutne zjawisko. Wielu mieszkających tu Polaków nie chce czekać, pragnie zrealizować swoje marzenia natychmiast, tu i teraz. Zamiast postawić na rozwój, rzucają się w konsumpcję, posiadanie przedmiotów, inwestują w dzieci. Ale często są podszyci lękiem o przyszłość i utknięci w swoich pracach i niespełnionych aspiracjach. W miejscu trzymają ich fałszywe przekonania: jestem za stary, nie mam czasu na naukę, muszę zadbać o dzieci, a nie o siebie.

Agnieszka głęboko wierzy w wykształcenie, które daje jej poczucie bezpieczeństwa. Wie, że z odpowiednimi kwalifikacjami da sobie radę i może na sobie polegać, nie musi być od nikogo zależna ani znosić fochów szefa. Dla profesjonalistów pracy jest wystarczająco dużo, można stawiać warunki i wciąż doszkalać się. Przestać chodzić do szkoły Agnieszka Samul nie zamierza nigdy.

Większość bez dyplomu

Badacze z organizacji National Student Clearinghouse Research Center oceniają, że ok. 40. proc. osób podejmujących studia wyższe na amerykańskich uczelniach to tzw., studenci „nietradycyjni”, czyli osoby, które ukończyły 25 rok życia i często po raz kolejny rozpoczynają naukę. Mimo że amerykański system edukacyjny jest skonstruowany tak, by pomóc w uzyskaniu upragnionego dyplomu, tylko nieco połowa studentów, którzy ukończyli 40 lat kontynuuje edukację po uzyskaniu najniższego tytułu – licencjata. Uniwersytety z dyplomem bakałarza kończy zaledwie jedna trzecia dorosłych studentów, aż o 27 proc. mniej niż studentów „tradycyjnych”, którzy rozpoczęli studia wyższe bezpośrednio po ukończeniu szkoły średniej. Dłużej też trwa u nich zdobycie wykształcenia, aż dwie trzecie „nietradycyjnych” może pozwolić sobie jedynie na naukę wieczorową. Powodów takiego stanu rzeczy jest kilka. Dorośli studenci najczęściej pracują na pełen etat i mają rodziny na utrzymaniu. Nauka kosztuje, studenci, którzy nie mogą liczyć na finansową pomoc rodziców, płacą za studia z własnej kieszeni lub zadłużają się, często na znaczne sumy. Nieustanny konflikt pomiędzy zobowiązaniami zawodowymi, rodzinnymi a obowiązkami na uczelni oraz problemy natury ekonomicznej powodują, że po początkowym okresie euforii, ograniczają zakres czasowy nauki, a często porzucają ją na dobre.

Statystyki są bezlitosne, ale Kasia, Ewa i Piotr są dobrej myśli. Przecież udało im się zadanie najtrudniejsze – pokonali własną niemoc i po latach podjęli decyzję o zmianie.

Grzegorz Dziedzic

[email protected]



66 proc. dorosłych studentów podejmuje naukę na uczelniach publicznych w niepełnym wymiarze (ang. part time)

34 proc. dorosłych studentów kończy studia wyższe z tytułem bakałarza

6–8 lat – to średni okres ukończenia studiów przez „nietradycyjnych” studentów

38 proc. dorosłych studentów przerywa naukę w trakcie pierwszego roku studiów

Na podst. National Student Clearinghouse Research Center

1

1

2

2

3

3


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama