Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
środa, 27 listopada 2024 15:36
Reklama KD Market

Europejski sen


Młodzi, czasem zdesperowani i gotowi na wszystko uciekali z polskiej rzeczywistości do Ameryki. Słyszeli, że tam lepiej się żyje i zarabia. Pieniądze na bilet pożyczyli od ciotki, obiecując oddać je szybko i z nawiązką. Wyruszyli z paroma dolarami w kieszeni, ale ogromną nadzieją na sukces za oceanem. Nie wiedzieli jeszcze, co będą robić i jak zbiją fortunę. Ba, nie mieli nawet planu, gdzie spędzą pierwszą noc… Pierwsze miesiące lub nawet lata, jak wielu wspomina dziś, były wypełnione łzami i cierpieniem, walką o każdy cent. Są i tacy, którzy po ponad 15 lub 20 latach mogą pochwalić się jakimś majątkiem lub nawet własną, dobrze prosperującą firmą. Historia Eweliny* – bohaterki tego artykułu – jest zupełnie inna, odwrotna do kolei losów większości Polaków przyjeżdżających do USA.

Ze względu na specyfikę pracy Ewelina nie chce ujawniać swoich danych osobowych. Studiowała w Warszawie i Niemczech, była wielokrotnie nagradzana za osiągnięcia w nauce. Jeszcze w trakcie studiów otrzymała propozycję rozwijania firmy typu start-up. Jej nazwisko zaczęło być rozpoznawalne w branży, a nowe propozycje pojawiały się coraz częściej. Akceptowała tylko te wybrane i z powodzeniem prowadziła kilka projektów jednocześnie. Pomimo natłoku obowiązków ten czas wspomina jako „bez pracy”, bo – jak twierdzi – jeśli kochasz to, co robisz, to nigdy nie pracujesz. Wciąż głodna nowych wyzwań dotknęła szklanego sufitu – dalej się nie dało pójść. „Wciąż mnóstwo obowiązków, duże tempo, odpowiedzialność i adrenalina, ale to za mało – chciałam nie więcej, ale inaczej” – tłumaczy.

Pewnego dnia dostała propozycję pracy w Chicago w zupełnie nowej branży, która nie miała nic wspólnego z jej wiedzą i doświadczeniem. Zaakceptowała ofertę, pomimo że jej dotychczasowe życie w Warszawie można bez przesady określić jako bajkowe i większość ludzi na jej miejscu nawet nie pomyślałaby o jakichkolwiek modyfikacjach. „Moja droga z Warszawy do Chicago była długa – trwała aż dwa lata, ponieważ musiałam rozpocząć od szkolenia w holenderskim oddziale amerykańskiej firmy, a potem pozytywnie przejść trudny i męczący proces ubiegania się o pozwolenie na pracę w USA. Powiodło się!” – wspomina z wyraźnym rozpromienieniem na twarzy i dumą w głosie. Nie myślała o tym, jak zbić fortunę, tylko jak zdobyć doświadczenie, które będzie potem unikalne w Europie. Wiedziała, że będzie trudno, tak jak i początki w Holandii były bolesne, ale wszystko to robi dla wyższego celu. Znajomi i przyjaciele do dziś nie dowierzają, że zostawiła wszystko i wyjechała w nieznane. Sama, bo narzeczony został w Europie i miał dołączyć później.

Michał Anioł

Z lotniska odebrał Ewelinę Michał, znajomy znajomych jej rodziców. Dowiózł do hotelu, w którym pracodawca zarezerwował apartament na pierwsze dwa tygodnie pobytu. Ewelina wspomina: „Niemal każdego dnia Michał pokazywał mi nowe zakątki miasta, zabierał na śniadanie, obiad i kolację, pożyczył nawet jedno ze swoich aut do czasu, gdy zakupię własne, czyli prawie trzy miesiące! Zawsze pełen optymizmu i – co już rzadko się spotyka – z umiejętnością słuchania. To taki mój anioł..”.

Świeżo upieczonym mężem nie nacieszyła się, bo już dwa dni później musiał wracać do Europy. Ponownie zobaczą się dopiero… dziewięć miesięcy później. Dystans ponad 7000 km i 7 godzin różnicy czasu okazał się jednym z największych wyzwań"



Bez historii kredytowej niewiele można w tym kraju zrobić, nie wspominając o pożyczce na zakup samochodu. Problem szybko rozwiązał inny znajomy znajomego rodziców – pożyczył całą potrzebną kwotę i zaznaczył: „Oddasz, kiedy będziesz mogła”. Ewelina zdecydowała, że zamieszka przy rodzinie, wynajmując pokój, bo nie potrzebuje całego mieszkania dla siebie. Znalazła idealną ofertę – dobra lokalizacja i piękny dom, którego właściciel chciał udostępnić dziewczynie pokój z łazienką. Tłumaczył, że jest pedantyczny, więc tylko od dziewczyn może oczekiwać zamiłowania do porządku i umiejętności utrzymania go. Niedużo mówiła mu o sobie, ale za to wysłuchała niesamowitych historii o okolicy i sąsiadach – tę subiektywną wersję, jak się potem okazało. Każdy z sąsiadów miał być psychopatą. „Przypadkiem poznałam jednego sąsiada, potem drugiego i kolejnych, a gdy oznajmiłam właścicielowi domu, że mój narzeczony przylatuje na chwilę w odwiedziny, rozwiązał umowę i kazał się wyprowadzić”. Stało się jasne, że wynajem pokoju co chwilę innej dziewczynie to forma castingu, którego celem było znalezienie partnerki. Jedni z sąsiadów do dziś przyjaźnią się z Eweliną i nie wykazują psychopatycznych skłonności.

Zamieszkać w kinie

Po intensywnych poszukiwaniach udało się znaleźć nowe lokum – pokój przy rodzinie polskiej w „zamczysku”. Środek zimy, niesprzyjające warunki pogodowe tylko utrudniały przeprowadzkę na drugą stronę miasta. W tym olbrzymim domu na środku umieszczony był wielki ekran i głośniki zamontowane w kilku miejscach, co sprawiało, że można się tam czuć cały czas jak w kinie i nie sposób uciec od hałasu. Ulubionym repertuarem starszego małżeństwa były reklamy Polsatu i takie atrakcje fundowali Ewelinie codziennie od 5 rano do 1 w nocy. „Pewnego razu, tuż przed północą, poprosiłam o ściszenie. Dostałam wymówienie, a minął dopiero tydzień mojego pobytu”. Do tego została posądzona o kradzież metalowych sztućców przypominających kształtem i jakością te z epoki kamienia łupanego. Sztućce znalazły się w najniższej szufladzie w śmierdzącej zgnilizną kuchni znajdującej się na poziomie -1, do której Ewelina rzadko zaglądała, a tym bardziej nie korzystała z wyposażenia. „Nigdy nie zapomnę, jak właściciele domu odliczyli sobie z depozytu dodatkowe 50 dolarów za wymianę zamków w drzwiach wejściowych na wypadek, gdybym w stanie upojenia alkoholowego pomyliła domy i chciała otworzyć ich drzwi”. Podobno czytali o takiej sytuacji, nawet jej nie doświadczyli.

W styczniu przyleciał narzeczony i pobrali się w Chicago przy znanej dużej części nowożeńców W. Randolph Street. Świeżo upieczonym mężem nie nacieszyła się, bo już dwa dni później musiał wracać do Europy. Ponownie zobaczą się dopiero… dziewięć miesięcy później. Dystans ponad 7000 km i 7 godzin różnicy czasu okazał się jednym z największych wyzwań dla Eweliny, których, jak wiemy, nieustannie szukała i kolekcjonowała niczym znaczki w klaserze. Dzięki wielu wysiłkom relacja przetrwała, więzi się umocniły, a czas rozłąki został mądrze zaplanowany i wykorzystany na indywidualne pasje i działania, aby potem już tworzyć tylko wspólnie.

Lekcja o tolerancji

Ewelina jest osobą bardzo dynamiczną, pewną siebie, co również przejawia się w tempie i sposobie mówienia. Zawsze wyróżniana za swoją ekscentryczność utwierdzała się w przekonaniu, że na ogół ludzie lubią otwartość, energię, kreatywność i takie osobowości chcą mieć w swoich zespołach. W firmie, dla której pracuje, znalazła się jednak cicha i introwertyczna osoba, która przestała się odnajdywać w nowym składzie pracowników właśnie przez koleżankę wulkan. „Pewnego popołudnia, tuż przed zakończeniem pracy, podeszła do mnie i zapytała, czy mam do niej jakieś zastrzeżenia, bo niepokoi ją mój ton i to, że mówię otwarcie i głośno. Uspokoiłam ją i wyjaśniłam, że taki jest mój styl, a donośny głos mam w genach po mamie nauczycielce, ale jest to też efekt zajęć emisji głosu na studiach językowych. Wyraźnie się uspokoiła, wymieniłyśmy kilka żartobliwych spostrzeżeń i wyszłyśmy z pracy. Ach, i zdążyła mi jeszcze trochę opowiedzieć o kulturze swojego kraju, a ja chętnie słuchałam i dopytywałam o szczegóły. Następnego dnia złożyła na mnie skargę o dyskryminację”. Ewelina twierdzi, że przytoczone w skardze przykłady to sytuacje fikcyjne lub bardzo poważnie zniekształcone fakty. Pomimo braku dowodów lub świadków pracodawca ma obowiązek przyjąć raport, dla którego bazą może być jedynie subiektywna ocena i odczucia osoby skarżącej. „To nie do wiary, że do dziś nie miałam możliwości, pomimo wielu próśb, porozmawiać i wyjaśnić sprawy” – dodaje rozgoryczona. Podczas studiów analizowała problematykę różnic kulturowych, potem cale lata pracowała z ludźmi z całego świata, występowała w roli mediatora i ukończyła kursy związane z rozwiązywaniem problemów, a w sytuacji, gdy sama stała się stroną sporu, nie mogła zastosować swojej wiedzy i doświadczenia. „To tak – porównuje – jakby zwolnić lekarza specjalistę z wieloletnim stażem za nieumiejętność wypisania recepty”.

Bezkształtna ameba

Z grzeczności lub rzeczywiście przekonania Polacy podkreślają uprzejmość Amerykanów, a wielokulturowość społeczeństwa postrzegają jako plus, ponieważ każdy może zachować swój indywidualizm i czuć się zaakceptowany. Ewelina nie waha się stwierdzić, że amerykańskie podejście typu laissez-faire to nic innego jak wyraz lenistwa, braku ambicji, szukania drogi na skróty i egocentryzmu. „Co z tego, że w Ameryce pracuje się dużo, skoro jakość tej pracy pozostawia często wiele do życzenia, a poza tym liczba godzin spędzonych w pracy nie równa się liczbie godzin rzeczywiście przepracowanych. Ilość, a nie jakość – przeciętność” – porównuje. Jako zwolenniczka niemieckiego ładu i określonych zasad codziennie gubi się w amerykańskiej rzeczywistości, której kształt przypomina… amebę. Najwięcej paradoksalnych przykładów przywołuje z życia codziennego. Dlaczego kierowcy aut nie włączają świateł, nawet o zmierzchu? Dlaczego włączają kierunkowskaz dopiero wtedy, gdy już kończą manewr skręcania – czy nie służy on zasygnalizowaniu, że będę skręcać, a nie że właśnie skręcam? Dlaczego Amerykanie na jakiekolwiek pytanie o poprawność formy językowej zawsze potwierdzają, że wszystkie wymienione są dobre? Dlaczego w sklepach można poczuć się jak UFO, gdy odmówi się zapakowania produktów do plastikowych reklamówek, tłumacząc to dbałością o środowisko? Bezcenna jest mina kasjera, gdy wyciągniesz własną tekstylną torbę.

Ewelina wie, że wróci do Europy. Wróci, bo po to przyjechała do Ameryki, żeby wrócić do Europy – z jedną, wysłużoną walizką Wittchen, ale z ciężkim bagażem doświadczeń, z praktyczną wiedzą zdobytą poprzez życie i działanie, a nie z opowieści innych lub książek. Podróżowanie nigdy nie jest czasem straconym, ale zatrzymanie się w miejscu, do którego nie pasujesz i które nie fascynuje, to błąd nie do naprawienia.

Elżbieta Wołoszyn

*Imię bohaterki zostało zmienione

fot.US Department of Interior/Milad Mosapoor/Wikipedia/Unsplash/pixabay.com

 
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama