Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
środa, 27 listopada 2024 06:37
Reklama KD Market

32 mile rekolekcji. Fenomen polonijnej pielgrzymki do Merrillville

32 mile rekolekcji. Fenomen polonijnej pielgrzymki do Merrillville
Ksiądz Łukasz Kleczka fot.Dariusz Lachowski
/a> Ksiądz Łukasz Kleczka fot.Dariusz Lachowski


O fenomenie polonijnej pielgrzymki do Merrillville, pielgrzymce jako alegorii ludzkiego życia oraz o naturalnej potrzebie budowania wspólnoty - z salwatorianinem, kusztosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville ks. Łukaszem Kleczką, rozmawia Grzegorz Dziedzic.

Grzegorz Dziedzic: - Zakończyła się XXVIII polonijna pielgrzymka do Sanktuarium Matki Bożej w Merrillville. Czy można mówić o fenomenie tej pielgrzymki, a jeśli tak to na czym on polega?

Ks. Łukasz Kleczka: - W odniesieniu do pielgrzymowania bardzo często używa się słowa: fenomen. Kilka dni temu na przykład, przeczytałem artykuł pt. “Fenomen polskiego pielgrzymowania”. Mianem fenomenu określa się jakieś rzadkie, niezwykłe zjawisko. A do takich niewątpliwie zalicza się piesza pielgrzymka z Chicago do Merrillville. Wyjątkowość tej pielgrzymki polega na tym, że zdecydowaną większością idących w niej, są Polonusi, a fenomenem jest, że idą oni dwa dni pieszo w kraju, gdzie przyzwyczajeni jesteśmy do jazdy samochodem i właściwie niewiele się chodzi. Wszędzie jeździmy, a tu nagle w ciągu dwóch dni pokonujemy dystans ponad 30 mil, około 54 km, bez względu na panujące warunki atmosferyczne. Innym fenomenem jest rosnąca z roku na rok liczba pielgrzymów. Pielgrzymują wszyscy, dzieci, młodzież i starsi. Przed laty, w pierwszej pielgrzymce do Merrillville uczestniczyło 150 osób…

Ilu pielgrzymów wzięło udział w tym roku? Podobno szło 7 tysięcy osób?

- Trudno to dokładnie oszacować na chwilę obecną, trwa podliczanie kart zapisowych. Trudno także podać dokładną liczbę z tego względu, że niestety, nie każdy uczestnik pielgrzymki się na nią zapisał. Jest to bardzo nieuczciwe w stosunku do osób, które się na pielgrzymkę zapisują. Wygląda to tak, że ci, którzy się zapisali, płacą za tych, którzy nieuczciwie tego nie zrobili. Wiadomą rzeczą jest, że z organizacją pielgrzymki wiążą się duże wydatki. Wciąż pracujemy nad sposobem egzekwowania od niezapisanych uczestników. Jeśli chodzi o tegoroczną pielgrzymkę, szacujemy, że szło w niej około 7 tysięcy osób.

To imponująca liczba...

- To prawda. Jeżeli na przykład pielgrzymka krakowska na Jasną Górę liczyła w tym roku około 8,5 tysiąca pielgrzymów, a warszawska liczy około 3 tysięcy, to ta nasza, polonijna, jest liczebnie naprawdę imponująca! Oczywiście dystans do pokonania jest dużo mniejszy, ale w warunkach amerykańskich, jak to już powiedzieliśmy jest to rzecz niezwyczajna! I ten wzrost liczby pielgrzymujących. Warto też dodać, że pielgrzymi przyjeżdżają z kilku stanów. Doliczyłem się w tym roku 5: Illinois, Indiana, Michigan, Tennessee i Wisconsin.

Czy tylko Polacy pielgrzymują, czy istnieją amerykańskie piesze pielgrzymki?

- Oczywiście nie tylko Polacy. Tematem pielgrzymowania zainteresowałem się bliżej w kontekście naszej pielgrzymki do Merrillville. Jestem na etapie zbierania informacji do próby naukowego opracowania tego fenomenu. Pielgrzymowanie nie jest oczywiście polskim wynalazkiem. Ludzie pielgrzymują od starożytności. W watykańskim dokumencie pt. „Dyrektorium o pobożności ludowej i liturgii” znajdujemy definicję pielgrzymki, która mówi, że „jest to powszechna forma religijności, jest typowym wyrazem religijności ludowej, ściśle związanej z sanktuarium, którego istnienie stanowi element konieczny. Pielgrzym potrzebuje sanktuarium, a sanktuarium potrzebuje pielgrzyma”. Pielgrzymki były już znane w Starym i Nowym Testamencie. Także Pan Jezus pielgrzymował do Jerozolimy. W chrześcijaństwie pierwotnym pielgrzymowano do miejsc śmierci męczenników, a po pokoju Konstantyna Wielkiego rozpoczęły się pielgrzymki do miejsc świętych, związanych z ziemskim życiem Zbawiciela. Pielgrzymowanie jest zatem powszechnie znane i praktykowane w Kościele. Także w innych religiach, ich wyznawcy pielgrzymują.

Zmienia się jednak sposób pielgrzymowania. Coraz częściej na pielgrzymki jeździmy klimatyzowanymi autobusami

- Albo lecimy samolotem. Pielgrzymowanie ma różne formy, nie jest związane ściśle z wędrówką pieszą. Niewątpliwie jednak piesza pielgrzymka jest kontynuacją tych pierwszych pielgrzymek, kiedy ludzie mogli używać co najwyżej osiołka.

/a> fot.Dariusz Lachowski


Jest zatem pielgrzym, droga i cel – miejsce uświęcone, do którego trzeba dotrzeć. Czy pielgrzymka kończy się w momencie dotarcia do sanktuarium?

- Normalnie rzecz biorąc, tak. Jednak patrząc z perspektywy duchowej, emocjonalnej, filozoficznej czy teologicznej, to wydarzenie wykracza poza ramy czasowe. Wiele osób, które chodzą na pielgrzymkę do Merrillville co roku, identyfikuje się mocno z tą formą pobożności przez cały rok. Pielgrzymka w nich trwa, ma swój oddźwięk w ich życiu. Przy okazji różnych spotkań, nawet w sklepie polskim, ludzie często nawiązują do pielgrzymki, co świadczy o dużym przeżyciu duchowym jakie jest z nią związane. Nie kończy się ono w chwili przyjścia do sanktuarium, ale trwa. Taki też jest cel pielgrzymki. Nie tylko krótka, intensywna przygoda wraz z przeżyciem, które się kończy. Pielgrzymka powinna rezonować w życiu człowieka. Powinna wpływać na jego chrześcijańskie życie.

Ile z tego duchowego przeżycia zabieramy ze sobą do domów, do pracy, do codzienności?

- Jest to niewątpliwie sprawa bardzo indywidualna. Żeby móc odpowiedzieć na to pytanie, każdy z uczestników musiałby opisać osobiście swoje doświadczenie z pielgrzymki. W tym czasie, który nazywamy „rekolekcjami w drodze”, wierzymy w to mocno, działa szczególnie Duch Boży. Dlatego każdego roku zdarzają się nawrócenia, czasem bardzo głębokie i zdecydowane, także liczne duchowe uzdrowienia z nieprzebaczonych spraw i różnych trudnych nieraz zranień i chorób. Wiele razy zdarzyło się, że ktoś na pielgrzymce poznał swoją żonę/męża. W naszej pielgrzymce idą rodziny, których początek wiąże się właśnie z tą pielgrzymką. Pielgrzymka jest przede wszystkim doświadczeniem wielkiej miłości Boga do człowieka. Tutaj też człowiek może spotkać samego siebie, na co dzień zagonionego i zmęczonego, a podejmując wyrzeczenia, człowiek przekracza jakoś samego siebie i dzięki temu staje się lepszym. Poprzez modlitwę i uczestnictwo w sakramentach, człowiek spotyka się i jednoczy z Panem Bogiem. Istnieje też wspomniany już wymiar socjalny pielgrzymki, nawiązanie relacji z innymi ludźmi, wyrwanie się z samotności, z amoku pracy, szkoły i działań, które nie pozwalają nam na co dzień się zatrzymać i znaleźć chwilę wolnego czasu dla siebie i innych.

Czy istnieje profil polonijnego pielgrzyma i czy polonijny pielgrzym różni się od polskiego?

- Przypominam sobie moje pielgrzymki, na które chodziłem w Polsce. Sześciokrotnie szedłem z pielgrzymką z Warszawy do Częstochowy i było to dla mnie zawsze ważne doświadczenie. Nie widzę różnicy pomiędzy pielgrzymem polskim a polonijnym. Pielgrzym staje się nim w chwili wyruszenia na pielgrzymkę, kiedy ma przed sobą konkretny cel – sanktuarium, do którego idzie. Pielgrzymka polonijna jest taką miniaturą pielgrzymek polskich, które trwają nawet dwa tygodnie. Jedynie może to, że jest bardziej zorganizowana od strony zaplecza, co jest związane z wymogami kraju, w którym żyjemy.

Pielgrzymka składa się z trzech elementów: człowieka, przestrzeni, czyli drogi i miejsca uświęconego – locus sacrum. Zacznijmy od człowieka. Pielgrzym poprzez uczestnictwo w pielgrzymce realizuje potrzebę obcowania z absolutem. Pielgrzymka to podjęcie trudu i radości doświadczania sacrum. Na czym to polega?

- W teologii istnieje takie określenie człowieka: „Homo viator”, który ze swojej natury jest w drodze, czyli jest pielgrzymem. Rozpoczynając życie, wyrusza w drogę, która zaprowadzi go do określonego celu. Tym celem jest życie w Królestwie Bożym. Pielgrzymowanie leży zatem w naturze człowieka. Decydując się na pielgrzymkę, dotykamy jakiegoś podstawowego elementu naszej natury. Jest to taka miniatura i obraz drogi ludzkiego życia, które jest drogą do określonego celu. Pielgrzymka jest zatem alegorią życia.

Wiadomo jak się skończy, dojdziemy do celu

- Zatrzymałbym się na momencie dojścia do celu. Kiedy patrzę na zmęczonych pielgrzymów, wchodzących do kościoła w Merrillville, widzę, jak wiele osób ma łzy w oczach. Widać szczęście. Jest to szczęście związane z osiągnięciem celu. Pamiętam dobrze swoje pielgrzymki do Częstochowy. Bywały ciężkie momenty, w których myślałem, żeby wsiąść w autobus i wrócić do Warszawy. Ale była zawsze ta decyzja: żeby pójść jeszcze kilka kroków dalej i im bliżej było do końca, widziałem, że powrót nie ma sensu, skoro cel jest coraz bliżej. Dojście do celu pomimo zmęczenia i niewygody to wielka radość. Identycznie jest w naszym życiu. Na jego ziemski cel często patrzymy z przerażeniem, bo wiąże się ze starością i śmiercią. Ale dojście do celu, mimo przeszkód, gwarantuje radość i szczęście spełnienia.

Czy w takim razie droga jest ważniejsza od celu? Czy przekraczanie trudności i towarzyszący temu przekraczaniu rozwój, stawanie się dzięki wysiłkowi lepszym człowiekiem, jest esencją naszego życia?

- Nie powiedziałbym, że droga jest najważniejsza, bo zawsze jest tylko drogą, pomostem wiodącym od punktu wyjścia do celu. Jeżeli skoncentrujemy się tylko na drodze, może ogarnąć nas zniechęcenie. Sprawdzamy w aplikacji na telefonie, jaka będzie pogoda i mówimy sobie, że nie idziemy dalej, bo będzie padał deszcz, albo będzie za gorąco. Ważna jest ta determinacja ze względu na cel. Kiedy jest cel, to niezależnie od tego, jaka będzie droga, jej czas, przeszkody, pogoda – podejmuję ten trud i koniec!

W czasie drogi do Merrillville dzieją się rzeczy niezwykłe, powstaje wspólnota, więź pomiędzy pielgrzymami. Idący zwracają się do siebie „bracie, siostro”. Wspólny trud, wyrzeczenie i cel zbliża ludzi?

- Jest to uczucie, którego często nam brakuje w życiu codziennym. Dlatego jest ono na pielgrzymce takie niezwykłe. Stąd nie koncentrowałbym się tylko na tym, że pielgrzymka to wyrzeczenia i trud. Ważne jest to, co pielgrzymka w nas wyzwala, niesamowitą energię i radość życia, które sprawiają, że przestajemy zwracać uwagę na niedogodności. Ważne jest też uczucie zależności od innych, od tego, czy ktoś nas przyjmie na nocleg, poda butelkę wody czy kanapkę, opatrzy nasze obolałe nogi. Możemy zobaczyć o jak wiele rzeczy nie musimy się troszczyć i iloma potrafimy się dzielić. W tym roku zauważyłem taką piękną sytuację, kiedy ludzie widząc przechodzącą pielgrzymkę wychodzili z domów, pozdrawiali nas, oferowali napoje, pozwalali się ochłodzić w strumieniu zimnej wody. W ludziach wyzwala się naturalna dobroć. A przecież nie muszą tego robić. A jednak.

Jak ta pielgrzymka jest przyjmowana przez Amerykanów, jak reagują mieszkańcy przydrożnych domów widząc idący poboczem tłum tysięcy ludzi?

- Zawsze pojawiają się jakieś uwagi i pretensje, ponieważ byłoby nonsensem zakładać, że każdy będzie do pielgrzymki nastawiony pozytywnie i serdecznie. Ale z roku na rok pielgrzymka jest przyjmowana coraz cieplej, ludzie wychodzą przed domy, pozdrawiają także z samochodów. Od kilku lat pomagają nam ci sami policjanci, którzy już wrośli w tę naszą pielgrzymkę i służą jej.

/a> fot.Dariusz Lachowski


W pielgrzymce wzięło udział wielu ludzi młodych oraz dzieci. Co ich przyciąga?

- Rzeczywiście, młodzież stanowi bardzo duży procent pielgrzymujących. Uczę naszą polonijną młodzież w katolickiej szkole w Summit, staram się ich słuchać, wyczuwać ich religijne potrzeby. Mam wrażenie, że mają potrzebę odważnego wyznawania wiary, a także zamanifestowania zmęczenia codziennością i stylem życia jaki prowadzą. Pielgrzymka jest do tego okazją. Początkowo niektórzy traktują ją pewnie jako przygodę, która z czasem nabiera głębszego sensu. Wielu od dzieciństwa chodzi z rodzicami. To od nich uczą się i fascynują pielgrzymką. Cudowne jest to, jak młodzi chcą się angażować i angażują w pielgrzymkę. Diakonia muzyczna to przecież w zdecydowanej większości młodzież, prowadzona przez doświadczonych i wyspecjalizowanych nauczycieli, grupa ta prezentuje bardzo wysoki poziom i profesjonalizm, służąc pielgrzymce. Oprócz pracy nad warsztatem muzycznym ci ludzie również przygotowują się do pielgrzymki duchowo, przez wiele tygodni. Młodzież angażuje się w pielgrzymkowe służby: porządkową i medyczną. Jestem przekonany o tym, że to ich niesamowicie rozwija. Warto wspomnieć w tym miejscu o nowej inicjatywie, która wyszła od młodych. W sobotę, 5 września do Merrillville przyjedzie druga pielgrzymka rowerowa.

Tegoroczna pielgrzymka zbiegła się w czasie z zaprzysiężeniem Andrzeja Dudy na prezydenta RP. Czy echo tego wydarzenia było na pielgrzymce widoczne?

- Dla części pielgrzymów był to niewątpliwie powód do radości i dziękczynienia. Nasza pielgrzymka nie ma charakteru politycznego, jest przede wszystkim doświadczeniem duchowym, doświadczeniem wiary. Jako Polacy z wielką radością przyjęliśmy pozdrowienia od Pana Prezydenta Andrzeja Dudy. Był to miły gest ze strony nowo wybranej głowy państwa i został bardzo ciepło przyjęty. Oczywiście młode pokolenie, urodzone tutaj w USA na pewno inaczej do tego podchodzi, mniej emocjonalnie. Jednak nieczęsto zdarzają się takie pozdrowienia!

Pielgrzymowanie jest przeżyciem zarówno zbiorowym jak indywidualnym. Dlaczego ludzie pielgrzymują? Czy chcą za coś podziękować, poprosić, a może mają cel pokutny?

- Jest coś takiego, co nazywa się duchowością pielgrzymowania. Wspominaliśmy wymiar eschatologiczny, związany z naturą człowieka będącego w drodze. Dotknęliśmy wymiaru pokutnego, w którym człowiek uświadamia sobie swoją słabość i grzech. W czasie pielgrzymki wszyscy idący w niej księża prawie non-stop spowiadają! Wspomnieliśmy o wymiarze świątecznym pielgrzymowania, o radości, wyrażonej w śpiewie, tańcach. Jest wymiar kultyczny, który od samego początku, od pierwszej mszy św. w kościele św. Michała, przez wieczorne uwielbienie w Munster, prowadzi do sanktuarium w Merrillville. Jest w pielgrzymce wyraźny wymiar ewangelizacyjny, apostolski. To jest jedno wielkie świadectwo wiary w Boga! I w końcu wymiar wspólnotowy i wspólnototwórczy, to nawiązywanie relacji, przyjaźni, związków. Oczywiście dla każdego z nas każdy rok jest inny, doświadczamy zarówno sukcesów i porażek, chwil szczęścia i momentów trudnych. Dlatego każdego, na samym początku pielgrzymki zachęcamy do określenia intencji, z jaką idzie na w tym roku, zresztą ludzie piszą o tym na kartkach, które potem skrupulatnie czytam. Często są to intencje bardzo głębokie, pokazujące wielkie zaufanie tych ludzi do Boga. Wiele jest też podziękowań. Każdy co roku idzie z czymś nowym.

Docieramy do celu, do locus sacrum, do sanktuarium w Merrillville. Co jest takiego w tym miejscu, że przyciąga Polaków?

- Sanktuarium jest wyrazem pobożności i żywej wiary ludzi, jest znakiem obecności Pana Boga w historii oraz miejscem odpoczynku, w którym człowiek nabiera sił na dalszą drogę życia. Tak to miejsce definiuje teologia. Sanktuarium ma oczywiście także wielkie znaczenie symboliczne i kulturalne. Obecność Matki Bożej w kopii Ikony jasnogórskiej uświęca Merrillville. Na początku lat 80., kiedy w Polsce trwał stan wojenny, a w Stanach pojawiła się nowa fala emigracji, ludzie przeżywali to, co się działo w ojczyźnie w sposób bardzo bolesny. Potrzebowali stworzyć sobie taki fragmencik Polski, swojej ojczyzny, w którym mogliby jako Polacy modlić się o wolność dla Ojczyzny i poczuć się bardziej u siebie. Tak powstały sanktuaria w Merrillville i w Munster w Indianie. Tak powstała Amerykańska Częstochowa w Pennsylvanii. Ludzie zaczęli do tych miejsc pielgrzymować, tak jak w Polsce pielgrzymowali na Jasną Górę.

Ludzie przybywają do Merrillville nie tylko z pielgrzymką, także w ciągu roku, często kierując się potrzebą chwili. Przyciągacie młodzież na muzyczno-religijne spotkania. Czy Merrillville stało się centrum radosnego, witalnego polonijnego katolicyzmu?

- Każdego przybywającego do naszego sanktuarium traktuję jako pielgrzyma. Zawsze podkreślam, że to miejsce ma przede wszystkim być domem dla tych ludzi. Sanktuarium jest związane z Matką Bożą, która jest także naszą duchową matką i każdy ma się tutaj czuć jak w domu, u mamy. Dla nas salwatorianów, takie podejście do przyjeżdżających do Merrillville jest priorytetem. Tutaj nikt nie może czuć się obco, pominięty i zostawiony. Dlatego w miarę możliwości każdemu poświęcamy czas, również po mszy św. i nabożeństwach, słuchamy radości, zmartwień i trosk ludzi. Uczestniczymy w nich. Ten klimat domu decyduje też na pewno o wyjątkowości tego miejsca. W dniu wejścia pielgrzymki pieszej, każdego roku przybywa ludzi, którzy z różnych względów nie mogą iść w pielgrzymce. Dlatego przyjeżdżają powitać pielgrzymów. W tym roku było ich kilka tysięcy, niektórzy przyjechali już rano. Wspólnie, w atmosferze święta oczekiwaliśmy na pielgrzymów.

/a> fot.Dariusz Lachowski


W tym roku szli członkowie Wspólnoty Integracyjnej „Jaśmin” i fundacji You Can Be My Angel. Jakie były najbardziej poruszające momenty pielgrzymki?

- Wspólnota „Jaśmin” idzie w pielgrzymce od początku swojego istnienia. „Jaśmin” zawsze wzrusza i prowokuje. Do potrzeby świadczenia większego i bardziej bezinteresownego dobra. Na pielgrzymce zdejmujemy nasze maski ludzi twardych i samowystarczalnych. Pielgrzymka uderza w nasz egoizm. Dlatego widać ogromną wrażliwość jaka jest w nas tak naprawdę. Wrażliwość na drugiego człowieka, jego potrzeby i biedę. To jest naprawdę piękne i radosne, że fundacja You Can Be My Angel zebrała w tym roku w Merrillville ponad 15 tys. dolarów dla chorego dziecka w Polsce. Trzeba jednak zobaczyć też w naszej pielgrzymce wiele grup parafialnych, które integrują się we wspólnoty i pragnie tę swoją wspólnotowość zamanifestować. Mamy potrzebę bycia razem.

Czy jako organizatorzy widzicie co jest jeszcze do poprawienia? Co można będzie za rok zrobić lepiej?

- Pielgrzymkę przygotowuje się cały rok, a trwa tylko dwa dni. Już dwa dni po zakończeniu pielgrzymki miało miejsce spotkanie komitetu organizacyjnego, w skład którego wchodzą nie tylko salwatorianie, ale także osoby zaangażowane w nią od lat, liderzy poszczególnych służb pielgrzymkowych. Na świeżo pozbieraliśmy uwagi i propozycje na przyszłość. Będziemy starali się korzystać z nich przygotowując przyszłoroczną pielgrzymkę. Oprócz odpraw związanych z logistyką, spotykamy się też na spotkaniach modlitewnych i socjalnych, aby duchowo przygotować się do kolejnej pielgrzymki. To wydarzenie mają przeżyć wszyscy, od organizatora po najmłodszego uczestnika. To, że o pielgrzymce się mówi i pisze, wypełnia jej charakter ewangelizacyjny. Idąc na pielgrzymkę swoją postawą ewangelizujemy innych. Przed nami pielgrzymka rowerowa. Mam nadzieją, że będzie także udaną inicjatywą i dobrym przeżyciem. A następna pielgrzymka do Merrillville już za rok, w drugi weekend sierpnia – 13 i 14 sierpnia 2016 roku!

Grzegorz Dziedzic

[email protected]

DSC_7379

DSC_7379

zdjecie na 1

zdjecie na 1

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

ReklamaWaldemar Komendzinski
ReklamaDazzling Dentistry Inc; Małgorzata Radziszewski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama