Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 29 września 2024 04:30
Reklama KD Market
Reklama

Misja Faraon. Piąty wymiar absurdu



Ogromny tort, ok. 40 przybyłych na spotkanie osób śpiewa „Sto lat”, wręczają kwiaty. Lucyna Łobos- Brown, medium i duchowy przekaźnik istot duchowych z piątego wymiaru, obchodzi w Chicago urodziny. Jest podniośle, ale rodzinnie. Ale koniec z przyjemnościami, nie po to tu przyszliśmy, nie za kawałek tortu zapłaciłem 25 dolarów.

Naczelny naukowiec Misji Faraon William Brown, prywatnie małżonek medium bierze do lewej ręki mikrofon, do lewej laserowy wskaźnik. Na ekranie oglądamy zdjęcia, wykresy, mapki i zestawienia. Bill mówi z werwą, choć efekt psuje nieco tłumaczka, która polski zna raczej ze słyszenia.

Byłem na wielu wykładach, ale ten jest wyjątkowo mętny i niespójny. Zdaniem Billa, na Marsie i Wenus mieszkają jakieś istoty, niezbitym naukowym dowodem jest zdjęcie marsjańskiej formacji skalnej przypominającej ludzką twarz. Ze strzępków informacji składam całość: dojście do starożytnych tablic ukrytych pod piramidą faraona jest tylko kwestią czasu i zebrania odpowiedniej kwoty. Tablice, na których zapisane są wytyczne dla ludzkości mają przesądzić o być albo nie być całej planety. Na Misji Faraon spoczywa wielka odpowiedzialność.

Nie rozumiem prawie nic z argumentacji Billa, ale składam to na karb swojego niezorientowania w temacie, być może ta prezentacja dla zasłuchanych członków i sympatyków jest przejrzysta niczym woda w Morskim Oku. „Jesteśmy tak blisko” - mówił Bill pokazując przestrzeń pomiędzy kciukiem a palcem wskazującym. „Możemy tego dokonać z waszą pomocą”. Kiwamy głowami. Tak, jeśli nie my, to kto?

Koniec świata

Ocalenie Ziemi przed zagładą to najważniejsze zadanie Misji Faraon. Bo zagłada nadchodzi. W 2012 r. ludzkość ledwie się wywinęła i dobrotliwy Stwórca dał na poprawę jeszcze tysiąc lat, ale w kosmicznej skali to mgnienie oka. Dlatego ratowanie ludzkości czekać nie może. Aby tego dokonać trzeba wejść na odpowiedni poziom wibracji, najlepiej zrobić to w skonstruowanym przez Billa dwudziestościanie. To w tej budowli Lucyna Łobos-Brown przyjmuje pacjentów na masaże czaszkowo-krzyżowe. Tylko wewnątrz zbudowanej na podstawie kosmicznych wytycznych struktury panuje energia piątego wymiaru, niezbędna do duchowej, psychicznej i fizycznej przemiany. Energia jednak, zdaniem medium i Billa, rozprasza się i niknie w kosmosie, dlatego rozwiązaniem optymalnym jest obłożenie drewnianej ramy drobniutką miedzianą siatką, która nie przepuszcza nawet rządowych częstotliwości, o promieniowaniu kosmicznym nie wspominając. Aby całość działała, wnętrze dwudziestościanu przydałoby się wyłożyć czystym złotem. Wtedy dopiero, międzywymiarowa energia uwolni cząsteczki złota i nastąpi lecznicza rewolucja. Jak zwykle projekt rozbija się o pieniądze, duchowość bez materii znaczy tyle, co misja bez dolarów.

Channeling, czyli boski przekaz

Lucyna Łobos-Brown siada pośrodku długiego stołu, rozkłada ręce, siwe włosy opadają na jasną bluzkę. Cisza, wszystkie telefony wyłączone, by nie zakłócały przekazu. Rozpoczyna się chanelling, czyli bezpośredni kontakt z En Ki – duchowym opiekunem Ziemi, w naszej kulturze znanym jako Duch Święty. Pani Lucyna prowadzi telepatyczne rozmowy z istotami duchowymi od 1991 roku, kiedy to przeżyła śmierć kliniczną. Od tego czasu nie może wprost odgonić się od obecności i rad bytów z piątego wymiaru, została przez nie wybrana jako medium. Zapada całkowita cisza, nikt nie chrząka, nie szeleści. Czekamy. Medium skupia się, moduluje głos, słowa płyną początkowo wolno, jakby przekaz dopiero się krystalizował: - Ja En Ki, dnia 26 lipca witam was na tym spotkaniu. Od samego początku jesteśmy tu, bo mimo iż mój syn Marduk opuścił to miasto, to jednak na spotkania przychodzi, z czego się bardzo cieszę. Mam do przerobienia sporo pytań. Na marginesie, tort urodzinowy naprawdę był dobry. Barbaro, słucham pierwszego pytania.

Pytania zapisane na kartkach odczytują współpracownicy, członkowie zarządu misji. Pierwsze od Barbary Choroszy: - Witamy Cię En Ki, bardzo doceniamy Twoją pomoc i zaangażowanie. Dzisiaj z Ryszardem (mąż pani Barbary, siedzi obok medium – red.) przychodzimy z prośbą o pomoc dla naszych kotków. Chcemy przestawić je na naturalne pożywienie, bo jedzenie kupowane spowodowało u nich problemy zdrowotne. Prosimy o pomoc, aby to się udało.

En Ki: - Barbaro, chciałaś obdarzyć swoje włochate dzieci małpią miłością i tak się to zakończyło. Oczywiście, że pomożemy, bo słabość mamy do zwierząt. Dla ciebie to była lekcja pokory, myślałaś, że pozjadałaś wszystkie rozumy świata jako znawca pielęgnowania zwierząt. (…) Przecież kiedy kot złapie myszkę albo ptaszka, to nie pędzi do ciebie, żebyś mu go ugotowała, zje go na surowo. Powoli trzeba je przestawiać, wtedy będziesz mieć zdrowe koty, Barbaro.

Pytania i odpowiedzi dotyczą wszystkiego, bo En Ki ,jako duchowy opiekun Ziemi, zna się na wszystkim. Odradza chemioterapię na raka, ból w boku identyfikuje jako problemy kobiece a nie jelitowe, z arytmią serca wysyła do medyka i apteki Barbary Choroszy. „Dobra jest, grzeczna z niej dziewczynka, bo daje się tak ładnie prowadzić” - En Ki reklamuje aptekę i chwali właścicielkę. Żadna tematyka bóstwu nie straszna, odpowiada ze swadą i humorem, jak choćby na pytanie o przyszłość związku córki, która związała się, zdaniem zadającej pytanie z „człowiekiem bez Boga w sercu”. En Ki porównuje tę miłość do pewnej człowieczej przypadłości związanej z przejedzeniem i nieżytem żołądka. Ale w końcu radzi, żeby się w związek córki nie wtrącać. Padają pytania o wędrówkę dusz, o sposoby odpromieniowania domu, wyższość naczyń szklanych nad plastikowymi, religię, podnoszenie poziomu wibracji. Dostaje się polskiemu Kościołowi za pychę, przerośnięte ego kleru i dążenie do bogactwa. Nie może zabraknąć polityki.

- Drogi opiekunie Ziemi En Ki, czy narody słowiańskie zjednoczą się i czy powstanie wielkie państwo od Bałtyku po Morze Czarne? - pyta Paweł.

En Ki: - To co się szykuje, to podział Polski, żadne tam od morza do morza, to już jest przygotowane. Cóż, marzenie dobra rzecz, nikomu jeszcze nie zaszkodziła. Szykuje się rozbiór Polski.

Kolejne pytanie łączy meteorologię z metafizyką: - Czy to deszczowe lato w Chicago ma związek z odejściem Marduka z naszego miasta?- chce wiedzieć Bogdan. En Ki chwali jego zmysł obserwacyjny i potwierdza: -Tak, to ma związek z odejściem mojego syna. Rozpieszczał was na wszelkie możliwe sposoby.

Podobno w Chicago deszczowe lato to tylko początek problemów. Jest też pytanie patriotyczne: - Czy w Polsce powstanie budowla, wielka wieża - duchowe centrum świata?

- Może tak zaczniecie segregować informacje z Internetu i odróżniać to, co prawdziwe, od tego co się komuś uwidzi i przyśni. Nam w świecie duchowym nic o tym nie wiadomo – ucina En Ki.



- Wielki opiekunie duchowy Ziemi En Ki, dlaczego po śmierci mojej teściowej kwiaty przy jej trumnie uschły w ciągu tygodnia? - to pytanie od Grażyny. En Ki: - Jakie życie, taka śmierć, Grażyno. Przecież wiemy jakim człowiekiem była twoja teściowa. Nawet po śmierci wyssała z kwiatów całą energię."



Misja Faraon

Jak czytamy na stronie internetowej Misji Faraon, została ona założona w 2003 roku. Celem fundacji jest „pomoc w dotarciu do grobowca Budowniczego Wielkiej Piramidy w Egipcie oraz starożytnych tablic znajdujących się w grobowcu Faraona Cheopsa. W tym celu Fundacja gromadzi fundusze i finansuje egipskie przedsięwzięcie, zmierzające do przekazania tego odkrycia Egipcjanom i światu”. Misja Faraon prowadzi również „działalność edukacyjną w zakresie wiedzy podnoszącej świadomość ludzi na temat istnienia światów równoległych i ich współpracy z mieszkańcami Ziemi”.

- W socjologii nazywamy takie grupy „nowymi ruchami religijnymi” - mówi profesor Sarah Schott, zajmująca się socjologią religii i duchowości na Uniwersytecie Northeastern w Chicago. - Do tych ruchów, zwanych potocznie sektami, ludzie dołączają z wielu powodów, wśród nich jest słaba asymilacja w nowym kraju. Grupy te działające w ojczystym języku imigrantów, osadzone w ich kulturze i obyczajowości spełniają funkcje jednoczące i dające ich członkom poczucie przynależności i wyjątkowości w obcym społeczeństwie.

Janusz, który zamiast nazwiska podaje mi swoje duchowe imię Tuhumere - „Lekki jak wiatr” już po pierwszym spotkaniu połknął haczyk, zauroczyła go atmosfera tajemnicy i wyjątkowości. - Prawdą jest, że jarałem wtedy dużo trawy, ale jak usłyszałem, że będziemy ratować Matkę Ziemię, to naprawdę mnie wzięło. Byłem zafascynowany tą atmosferą tajemnicy i poczuciem misji. Misja chciała odnaleźć jakiś przycisk w podziemiach piramidy, po włączeniu którego aktywizować się miało pole energetyczne nad planetą i uchronić ludzkość przed kosmiczną zagładą. Kurcze, naprawdę chciałem wziąć w tym udział.

Zdaniem ks. Macieja Galle, specjalisty od sekt i zagrożeń religijnych, syndrom mesjasza, czyli przekonanie o zbawczej roli ratującego ludzkość, jest w przypadku Misji Faraon podniesiony do potęgi n-tej. - Ludzie przystępują do tej sekty z odwiecznego pragnienia bycia docenionym i zauważonym. Z szaraczków, ludzi przeciętnych, stają się w swoim przekonaniu członkami grupy, która ratuje świat. Przystąpienie do sekty to głos desperacji, który krzyczy „zauważcie mnie”. Jest też kwestia tożsamości, współcześni ludzie często są zagubieni, nie wiedzą kim są, potrzebują natychmiastowych rozwiązań. Nie chcą słyszeć o Bogu i wierze, raczej go dotknąć i doświadczyć.

Letarg psychoduchowy

Tak ks. Galle określa stan, w którym zgłaszają się do niego ofiary sekt. Wspomina małżeństwo, które przyszło na konsultację w Chicago, mąż przyprowadził żonę, która wstąpiła do Misji Faraon. - Szkoda, że przyszli tylko na jedną sesję, bo zdaje się, że niewiele dała. Ta kobieta straciła kontakt z rzeczywistością, praktycznie nie było możliwości nawiązania dialogu, był tylko monolog. Miała absolutne przeświadczenie o nieomylności liderów. Sekty uderzają w godność ludzką wyznawców, zabierając im władze wolitywne: wolną wolę i rozum. Z tą panią rozmowa na racjonalnym poziomie nie była możliwa – opowiada ks. Maciej Galle, któremu marzy się stworzenie w Chicago centrum psychologiczno-duchowego niosącego pomoc ofiarom sekt.

Zdaniem profesor Sary Schott członkowie sekt pozostają w nich, ponieważ najczęściej dużo w uczestnictwo zainwestowali. Cena za przystąpienie do grupy, która uważa się za uciskaną, marginalizowaną i całkowicie odmienną od mainstreamu, jest niezwykle wysoka. Koszty przystąpienia to nie tylko składki, także porzucenie lub przemeblowanie systemu dotychczasowych wierzeń, stylu życia, kontaktów społecznych, opuszczenie rodziny. Grupa szybko staje się jedynym systemem wsparcia, z którym ciężko się rozstać. - Odejście oznaczałoby też przyznanie się do błędu, co dla wielu ludzi jest ciężkie. Zasada jest taka: im więcej zainwestowałeś w sektę, tym trudniej ci będzie z niej odejść.

Tuhumere po początkowej fascynacji misją zaczął dowiadywać się i czytać. Szybko nabrał podejrzeń, bo jak mówi: „osoby zajmujące się duchowością nie powinny siać strachu i ogłupiać ludzi”. - Spotkałem kiedyś przypadkiem w sklepie człowieka z misji i mówię mu „stary, przecież Lucyna to aktorka, oni robią was w balona”. Prawie mnie nie pobił. To są fanatycy, obracałem się w różnych miejscach, ale tak pojechanych mózgów nie spotkałem nigdzie.

Grzegorz Dziedzic

[email protected]



 

3 2

3 2

1 2

1 2


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama