Chwali się, że w swojej restauracji serwuje najlepsze mielone w mieście, a smakosze na pierogi przyjeżdżają z daleka. Renata jest zadowolona ze swojego amerykańskiego życia, choć droga jaką przeszła była trudna. W pierwszym roku w Stanach wylądowała na ulicy.
Z Renatą spotykam się w modnej kawiarni na przedmieściach, jest środek dnia, pijemy mrożoną kawę. Wysoka czterdziestolatka, czarne włosy związane w koński ogon, bez makijażu. Kilka razy przerywa rozmowę, płacze, wybiega wtedy do łazienki. Zdecydowała się opowiedzieć swoją historię, żeby pokazać innym kobietom, że z każdej sytuacji jest wyjście. Choć czasem wybór musi być trudny. Oto jej historia.
"Znaliśmy się rok, przyjeżdżał do mojej miejscowości taki elegancki, odprasowany, pachniał wielkim światem, starszy o 10 lat. Pracował w Chicago jako jubiler. Był czarujący, powtarzał, że zabierze nas do Ameryki i będziemy żyć, jak w bajce.Ślub wzięliśmy w Polsce. Miałam 7-letnią córkę z poprzedniego małżeństwa, ale to mu nie przeszkadzało. Na O'Hare wylądowaliśmy przed świętami Bożego Narodzenia w 2004 roku. Szok. W małym, wynajętym mieszkanku stał stół i dwa krzesła, na podłodze leżał dmuchany materac. Dwa talerze, garnek, dwa widelce, to wszystko. Na zakupy dostałam 50 dolarów, z których musiałam się rozliczyć. W spożywczym okazało się, że nie stać nas na jogurt dla mojej Kasi, bo on ma długi i musimy oszczędzać. Zamknął mnie w domu, jak w klatce, wychodził do pracy, a ja miałam sprzątać, gotować i być gotowa na każde skinienie władcy. Pierwszy raz pobił mnie po pół roku. Poszło o kupno taniego łóżka dla Kasi, a on był zły, bo znalazłam sobie pracę - sprzątałam w hotelu na nocną zmianę. Strasznie krzyczał, mówił, że mnie zabije. Przed wyjściem do pracy sprawdzał, jaką mam na sobie bieliznę, nie pozwalał na makijaż. Codziennie były awantury, zmuszanie do seksu. Kiedyś powiedział, że jak nie pójdę z nim do łóżka, to pójdzie do Kasi. Po drugim pobiciu, kiedy przy dziecku porozbijał moją głową ściany, uciekłam z domu. Szłam przed siebie i płakałam, przeszłam chyba 10 mil nie wiedząc, dokąd idę. Doszłam do jakiegoś kościoła, a stamtąd zgłosiłam się do Zrzeszenia Amerykańsko-Polskiego. Policja zrobiła obdukcję, a ja wniosłam o rozwód. Później okazało się, że mój mąż był chory psychicznie, psycholog powiedziała mi, że cierpi prawdopodobnie na rozdwojenie jaźni.
W obcym kraju, bez znajomości angielskiego znalazłam się na ulicy. Nie wiedziałam w jaki sposób opowiedzieć o tym rodzinie w Polsce. Byłam pewna, że nikt mi nie uwierzy. Wprowadziłyśmy się z córką do taniego pokoju. Jak siadłyśmy tam na naszej jednej walizce, Kasia powiedziała: „Mamo, jak tu cicho, wreszczie jestem szczęśliwa”. Pracowałam nocami, a Kasia zostawała sama. Do dzisiaj mam poczucie winy, że ją zostawiałam, ale nie miałam wyjścia. Kilkanaście razy policja zatrzymywała mnie za szybką jazdę, tak spieszyłam się do córki. Żeby nie zasnąć ze zmęczenia, co noc dzwoniłam do rodziny w Polsce i mówiłam o czymkolwiek. Pewnego razu usnęłam za kierownicą, obudził mnie hałas przy zjeżdżaniu na pobocze. Zrozumiałam, że dłużej tak nie dam rady. Wymyśliłam, że muszę znaleźć współlokatorkę, najlepiej z dzieckiem i pracującą w dzień, tak żebyśmy opiekowały się dzieciakami na zmianę. Zgłosiła się Monika, z dzieckiem. Za kilka tygodni przyjechała jej mama i koleżanka z Polski, Wiola z dwójką dzieci i wynajęłyśmy dom. Spałam po 2-3 godziny na dobę, pracowałam w nocy, a w dzień opiekowałam się czwórką dzieci. Zdecydowałam, że muszę ściągnąć do Stanów moją mamę. Wysłałam Kasię na wakacje do Polski, wyprowadziłam się z tego pełnego ludzi domu i przez miesiąc mieszkałam w samochodzie. Oszczędzałam każdy cent.
Jesienią przyleciały mama z Kasia, wynajęłyśmy mieszkanie w pobliżu polskiej dzielnicy. Pewnego wieczoru ktoś zapukał do drzwi, dwóch smutnych panów, przedstawili się jako oficerowie Interpolu. Powiedzieli, że jestem oskarżona o pomoc w porwaniu dzieci. Myślałam, że śnię. Okazało się, że Monika wpisała moje dane na zaproszeniu i wysłała je swojej koleżance, tej z dziećmi, która u nas mieszkała. Ona uciekła z Polski przed mężem i porwała dzieci. Wyglądało to tak, że ja wszystko zorganizowałam i pomogłam w tym porwaniu. Na szczęście miałam numer telefonu Moniki i znaleźli tę Wiolę z dziećmi.
Przez kolejne lata ciężko pracowałam, sprzątałam domy i biura. Wtedy spotkałam anioła – moją szefową, która zaufała mi, dała mi kilka swoich kontraktów i pomogła założyć własny serwis sprzątający. Odłożyłam pieniądze i dwa lata temu otworzyłam swoją restaurację. Jestem kucharką z wykształcenia i restauracja była zawsze moim celem i marzeniem. Poznałam mężczyznę, to dobry człowiek. Wzięliśmy ślub, mamy 4-letniego syna. Dalej ciężko pracuję, bo własny biznes to praca bez przerwy. Nie stać mnie jeszcze na kucharza, a poza tym, nikt nie ugotuje tak jak ja. Wszystko w mojej restauracji gotuję sama, to dla mnie najlepsza gwarancja jakości. Może dlatego szybko zdobyłam stałych klientów, na pierogi i mielone przyjeżdżają z daleka. Nauczyłam się angielskiego, robię błędy, ale mówię, nie boję się odezwać.
Ameryka mnie napędza, trudne początki zahartowały mnie. Lubię Amerykanów, nawet ten ich sztuczny uśmiech i „Hi, how are you?”. Wolę to niż polskie narzekanie, bo pozytywne myślenie pcha mnie do przodu. Tragiczne wspomnienia powracają czasem, córka do dziś nie może się pozbierać, bierze leki na depresję. Kilka lat temu spotkałam byłego męża. Przepraszał, obiecywał, chciał dawać pierścionki. Nigdy bym do niego nie wróciła, nie po tym, co nam zrobił. Uwolnienie się od niego, to mój wielki sukces.
Zmian nie wolno się bać. W Ameryce możesz wszystko. Trzeba tylko wierzyć, że ludzie są dobrzy i będzie lepiej. A przede wszystkim, trzeba mieć marzenia. Restaurację już mam, teraz chcę kupić harleya i przejechać Amerykę drogą 66. Sama".
Wysłuchał Grzegorz Dziedzic
Imiona bohaterki i jej córki zostały zmienione
Reklama