Rozmowa z Moniką Jóźwik, producentką seriali telewizyjnych i filmów dokumentalnych. Jej najnowszy projekt to film fabularny zatytułowany „Historia bez zakończenia”, w którym jeden z głównych bohaterów wyjeżdża pod koniec lat 70. do Chicago.
Skąd wziął się pomysł na film „Historia bez zakończenia”, nad którego produkcją teraz pani pracuje?
Monika Jóźwik: – Po latach spotkałam się przypadkiem z Dominikiem Wieczorkowskim, reżyserem filmu „Gra w ślepca”, który był moim debiutem aktorskim. I Dominik mi przyniósł treatment, czyli pomysł na film, który dotyczył naszego pokolenia – historię od 1976 roku po dzień dzisiejszy. Była bardzo ciekawie napisana, oparta na losach ludzkich, zebranych z bardzo wielu różnych źródeł. Jeden z bohaterów, który jest wykładowcą na uniwersytecie, wyjeżdża do Chicago, ale po latach wraca. Czytając ten treatment, pomyślałam, że to jest fantastyczna platforma, na której możemy się spotkać – my Polacy z dwóch krańców świata.
W Polsce zainteresowanie tym pomysłem jest duże, bo naprawdę jest to dobrze napisane, a do tej pory nie było filmu, który dałby tak pełny obraz naszych losów, czyli pokolenia 48-58-latków, a także naszych dzieci. Jak to, jak my żyliśmy, wpływało na ich losy. Podeszliśmy wszyscy do tego bardzo osobiście, zarówno scenarzysta, operator, jak i ja, bo jesteśmy w tym samym przedziale wiekowym. Bardzo ważne jest dla nas, żeby pokazać młodym ludziom, jak żyliśmy. Było siermiężnie, smutnawo i trudno; jedni walczyli, drudzy jakoś sobie tam radzili, inni się świetnie bawili, ale przecież w tym szarym świecie żyliśmy niesamowicie barwnie i bardzo mocno.
Kiedy o tym rozmawiamy, dochodzimy do wniosku, że żyliśmy mocniej, niż dzisiaj żyją nasze dzieci, które mają nieporównanie lepsze warunki i start. Dlatego tak bardzo nam zależy, żeby ten film powstał. Złożyliśmy wniosek do Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej o dofinansowanie, piszemy scenariusz, ekipa jest zapewniona, mamy wymyśloną obsadę filmu – oczywiście w głównych rolach byłyby nasze rodzime gwiazdy.
Czyli jest to opowieść o trudnych wyborach, jakich ludzie musieli w tych czasach dokonywać?
– Tak, dwaj główni bohaterowie to mężczyźni. Jeden z nich, Paweł, jest człowiekiem, który stara się porządnie żyć, ale nie specjalnie się angażować w cokolwiek. Oczywiście życie go do tego w pewnym momencie zmusi. Drugi to Karol, taki typowy student, który się mocno angażuje w działalność solidarnościową. A pomiędzy nimi jest kobieta, Lena. Łączą ich różne związki uczuciowe. To Paweł właśnie ma zamiar wyjechać do Stanów, potem rezygnuje z tego pomysłu, ale w końcu wyjeżdża z Sarą, córką swoją i Leny. Zależy nam na tym, żeby ten pomysł, który nam się wydaje naprawdę wart tego, by z pełną pasją i sercem go zrealizować, zaistniał po obu stronach oceanu, bo to są nasze wspólne losy. Takie opowieści jednoczą.
Jak to się stało, że została pani producentką?
– Moja droga do produkcji filmowej była dość długa. Najpierw byłam aktorką, potem przez wiele lat dziennikarką w Telewizji Polonia, ale przyszedł taki moment, kiedy stwierdziłam, że pora pójść dalej. Mój mąż Sławomir Jóźwik jest producentem i gdy pojawiła się możliwość, żebyśmy wspólnie zajęli się produkcją, założyłam firmę Dione Film. Naszym pierwszym wspólnym projektem był 13-odcinkowy serial historyczny „1920. Wojna i miłość”, który został bardzo dobrze przyjęty i jest nadal powtarzany w telewizji. Później przez siedem sezonów pracowałam nad serialem „Komisarz Alex”, a ostatnio wyprodukowaliśmy film „Moje obrazy są jakieś szare”. Tytuł tego filmu to zdanie wyjęte z opowieści głównej bohaterki. Jest nią malarka Gina Rotem Olmer, żona Szymona Rajtchajzera, żydowskiego działacza ruchu oporu o pseudonimie „Kazik”, który brał udział w powstaniu w warszawskim getcie. Staramy się, żeby ten film pojawił się na Festiwalu Filmu Polskiego w Chicago w listopadzie. Chcemy startować w konkursie.
Rozmawiała Anna Draniewicz
Monika Jóźwik - aktorka, dziennikarka telewizyjna, właścicielka firmy producenckiej Dione Film, której pierwszym projektem był 13-odcinkowy serial historyczny „1920. Wojna i miłość”. Przez siedem sezonów pracowała nad serialem „Komisarz Alex”, a ostatnio wyprodukowała film „Moje obrazy są jakieś szare”, którego główną bohaterką jest malarka Gina Rotem Olmer, żona Szymona Rajtchajzera, żydowskiego działacza ruchu oporu o pseudonimie „Kazik”, który brał udział w powstaniu w warszawskim getcie. Trwają starania, by film pojawił się na Festiwalu Filmu Polskiego w Chicago w listopadzie.
Reklama