Donald Trump może uznawać nielegalnych imigrantów za „gwałcicieli”, jednak – co potwierdza wniesiony przed laty przeciwko niemu pozew sądowy – nie może zaprzeczyć, że jego najsłynniejszy wieżowiec powstał dzięki wysiłkom nieudokumentowanych polskich pracowników.
Fakt korzystania z usług nieudokumentowanych na miejscu jednej z budowli nazwanych później imieniem Trumpa opisuje na swoich łamach dziennik „The Washington Post”. Dziennik ujawnia, że 35 lat temu przy wyburzaniu budynku, gdzie stanął później Trump Tower, perła w koronie budowlanego imperium Trumpa, zatrudniona była „mała armia nielegalnych imigrantów”.
Do rozbiórki starego budynku Bonwit Teller na Piątej Alei na Manhattanie zatrudniono ok. 200 robotników, w większości Polaków, którzy zyskali miano „polskiej brygady”. Prace rozbiórkowe były wykonywane przez siedem dni w tygodniu w systemie zmianowym, trwającym po 12 godzin, bez możliwości zapłaty za nadgodziny.
Symbol bogactwa na Manhattanie
Z zeznań świadków w odbywającym się przed sądem federalnym procesie wynika, że zatrudnionych wynagradzano 5 dol. za godzinę lub nie płacono im wcale. Niektórzy nigdy nie zobaczyli pieniędzy za swoją pracę, gdy zatrudniający ich kontrahent popadł w finansowe tarapaty. Inni zaś otrzymali zaledwie niewielką część płacy za ciężką i niebezpieczną pracę, która umożliwiła postawienie na Manhattanie symbolu bogactwa nowojorskiego wówczas milionera, a obecnie miliardera.
– Ci ludzie byli nieudokumentowani i pracowali poza oficjalną księgowością. Od ich zarobków nie odprowadzano Social Security ani żadnych innych podatków – mówił sędzia federalny Charles Stewart o pracownikach, którzy w 1983 wnieśli pozew sądowy.
Trump musiał mieć więc doświadczenie z pierwszej ręki, kiedy w wydanej w 2011 r. książce „Time to Get Tough: Making America #1 Again” (Czas przyjąć twardą postawę: uczyńmy Amerykę znów numerem jeden) pisał, że „nielegalna imigracja jest stalową kulą (używaną przy rozbiórkach) skierowaną wobec amerykańskich podatników”.
Pozew oznaczony numerem 83CIV6346 przed sądem federalnym na Manhattanie wniósł Harry Diduck, nieżyjący już członek House Wreckers Union (Local 95), związku zawodowego robotników prac rozbiórkowych. Jego prawnik, Wendy Sloan, twierdzi, że Diduck nie chciał żadnej wygranej dla siebie, pragnął jedynie „przywrócić prawdziwe znaczenie związkowi”. Pozew miał jedynie udowodnić, że Trump ze swoim partnerem, głównym wykonawcą, zawiązali spisek, by oszukać związek zawodowy poprzez zatrudnienie pracowników do niego nienależących.
Sędzia Stewart pierwotnie odrzucił pozew przeciw Trumpowi, argumentując, że to główny wykonawca był odpowiedzialny za proces zatrudniania pracowników. Strona pozywająca wniosła odwołanie, sąd apelacyjny nakazał ponowne rozpatrzenie i sprawa wróciła na biurko sędziego Stewarta.
Polakom grożono deportacją
Podczas 16-dniowej rozprawy kilku polskich robotników zeznało, że „wysłannicy” Trumpa grozili im deportacją, jeśli w dalszym ciągu będą sprawiać kłopoty. Wielu z nich w chwili podejmowania pracy dla Trumpa mieszkało na Brooklynie, skąd nie mogli dostać się na Manhattan z powodu trwającego strajku komunikacji miejskiej. W związku z tym wielu zmuszonych było spać w miejscu pracy. Dwóch Polaków zeznało, że osobiście zażądali od Trumpa wypłaty zaległych zarobków.
Zeznania złożył też Trump, zapewniając wówczas sąd, że prawie na pewno nie rozmawiał ze swoimi pracownikami, bo bał się wchodzić na tak niebezpieczny teren budowy. – Unikałem miejsca robót, gdzie trwała rozbiórka. Trzeba być odważnym, by znaleźć się w rejonie, gdzie trwa burzenie. Nie jestem pewien, czy jestem aż taki odważny – miał powiedzieć sędziemu. Dodał, że nie musiał odwiedzać placu budowy, bo „to miejsce dało się obserwować przecznicę dalej”. W późniejszych zeznaniach przyznał, że nie może sobie przypomnieć, by kiedykolwiek rozmawiał z pracownikami, ani że był świadomy faktu, że byli Polakami.
– Kiedy dowiedział się pan, że pracę wykonują polscy robotnicy? – pytał Trumpa jego prawnik Milton Gould. – Chyba już po zakończeniu wyburzania budynku – brzmiała odpowiedź Trumpa. Wtedy też milioner miał się dowiedzieć, że pracownicy ci mogą przebywać w tym kraju nielegalnie.
„John Baron” groził prawnikowi
Prawnik reprezentujący „polską brygadę” poinformował sąd, że dzwoniła do niego osoba przedstawiająca się jako „John Baron”, twierdząca, że Trump gotów jest wnieść przeciwko prawnikowi pozew o odszkodowanie 100 mln dol., jeśli adwokat dalej będzie sprawiał kłopoty deweloperowi.
Zeznając w charakterze świadka, Trump przyznał się do używania pseudonimu „John Baron”, podobnie jak jeden z jego asystentów. Zapewnił jednak, że zaczął się posługiwać tym i innymi pseudonimami na długo po ukończeniu budowy wieżowca przy Piątej Alei. – Wielu ludzi żywa pseudonimów. Ernest Hemingway też miał jeden – powiedział wtedy reporterowi.
Sędzia uznał, że Trump, jego partner i główny wykonawca „brali udział w spisku”. Zdaniem Stewarta przedstawiciel Trumpa na placu budowy - Thomas Macari „był zaangażowany w każdy aspekt prac wyburzeniowych”. Sędzia sugerował, że trudno było nie zauważyć „polskiej brygady”. – Polacy byli widoczni nie tylko ze względu na swoją liczbę, ale też ze względu na wygląd. W przeciwieństwie do pracowników związkowych nienależący do związków zawodowych Polacy odróżniali się tym, że nie nosili kasków ochronnych.
Trump złożył wówczas apelację, zaś sąd wydał dość skomplikowaną opinię, obalając wcześniejszą decyzję i nakazując podjęcie „dalszego postępowania”.
Są apelacyjny uznał, że jeśli wykonawcy Trumpa nie wiedzieli o polskich pracownikach, to „powinni byli wiedzieć”. „The New York Times” twierdzi, że milioner utrzymywał wtedy, że nie zdawał sobie sprawy z warunków, w jakich pracują jego robotnicy. Nie wiedział też, że są nieudokumentowani i to nie on odpowiadał za ich wypłaty.
W 1998 r. Trump powiedział nowojorskiej gazecie: – Kontynuowaliśmy roboty zaczęte przez kogoś innego. Pomogliśmy wielu ludziom i kosztowało nas to wiele w postaci wydatków na prawników. Ostatecznie w 1999 r. zawarto ugodę. Cała sprawa została więc zamknięta 19 lat po rozpoczęciu rozbiórki przy Piątej Alei i 16 lat po wniesieniu pozwu.
Sprawa sprzed 35 lat
Tymczasem przed kilkoma dniami ,w wywiadzie dla telewizji CNN, Trump skomentował wydarzenia sprzed ponad trzech dekad. – Przy budowie Trump Tower zatrudniałem wykonawców, a oni zatrudniali podwykonawców. Nie miałem kontroli nad tym, czy pracownicy podwykonawców byli legalnie czy nie. Zresztą cała sprawa miała miejsce 35 lat temu. Niewiele z niej pamiętam – mówił w czwartkowym w wywiadzie z Andersonem Cooperem.
Przyznał też, że i obecnie „nie może zagwarantować”, że wszyscy jego pracownicy przebywają w tym kraju legalnie. – Jeśli tacy się znajdą, to zostaną zwolnieni natychmiast – powiedział miliarder.
Trump skomentował w ten sposób doniesienie „The Washington Post”, że na miejscu prowadzonej obecnie przez niego budowy w Waszyngtonie pracują nielegalni imigranci. – Sprawdziliśmy każdego, kto jest zatrudniony w tym miejscu. Jeśli ktoś ma nazwiska pracowników nieuprawnionych do pracy, proszę nam podać, byśmy ich mogli natychmiast zwolnić – mówił miliarder, który przed skompromitował się ostatnio wypowiedzią nazywając nielegalnych imigrantów z Meksyku gwałcicielami i handlarzami narkotyków.
Andrzej Kazimierczak
[email protected]
Reklama