Piłkarze Legii Warszawa po raz siedemnasty w historii zdobyli Puchar Polski. W finale rozegranym na Stadionie Narodowym wygrali z Lechem Poznań 2:1 (1:1) po golach Tomasza Jodłowca i Marka Saganowskiego.
Sobotni mecz przyciągnął na Stadion Narodowy ponad 45 tysięcy widzów (część trybun wyłączono z uwagi na tzw. strefy buforowe). Zorganizowane grupy kibiców obu drużyn usiadły po przeciwnych stronach, za bramkami. Lechici ubrani na niebiesko, a legioniści - na biało. Oba kluby otrzymały dla swoich fanów po 10 tysięcy biletów, a w wolnej sprzedaży było 20 tys. wejściówek na tzw. sektory neutralne. Sporą część na tych miejscach stanowili fani stołecznej drużyny.
"Puchar Polski 2015. Idziemy po swoje" - koszulki z takim napisem założyło w sobotę wielu sympatyków Legii.
Spotkanie zabezpieczała rekordowa liczba ponad 1,4 tys. ochroniarzy, a porządku wokół stadionu i na mieście pilnowało łącznie kilka tysięcy policjantów. Kibice Lecha przyjechali do stolicy ośmioma pociągami. Na trybunach wspierali ich zaprzyjaźnieni fani innych klubów, np. Arki Gdynia, Cracovii i KSZO Ostrowiec.
PZPN zaprosił na finał m.in. piłkarzy Błękitnych Stargard Szczeciński, którzy byli rewelacją tej edycji Pucharu Polski. Drugoligowcy (trzeci poziom rozgrywek) odpadli dopiero w półfinale, przegrywając po dogrywce z Lechem. Legia na tym etapie PP wyeliminowała Podbeskidzie Bielsko-Biała.
Mecz rozpoczął się od... pokazu pirotechniki w sektorach zajmowanych przez sympatyków Lecha. Tymczasem na boisku było sporo chaosu. Pierwszy nerwy opanował grający bez kontuzjowanego Gergo Lovrencsicsa zespół Lecha, który stopniowo osiągnął coraz większą przewagę.
W 12. minucie z rzutu wolnego kopnął szkocki obrońca Lecha Barry Douglas, ale tuż nad poprzeczką. Chwilę później w dogodnej sytuacji znalazł się Dawid Kownacki. Co się jednak odwlecze... W 20. minucie po dośrodkowaniu na pole karne poznaniacy objęli prowadzenie po samobójczym uderzeniu reprezentanta Polski Tomasza Jodłowca, który praktycznie plecami skierował piłkę do własnej bramki.
Chwilę później Lech mógł prowadzić już 2:0, jednak napastnik "Kolejorza" Zaur Sadajew w sytuacji sam na sam przegrał pojedynek z Dusanem Kuciakiem. Niedługo potem po przeciwnej stronie duży błąd popełnił bramkarz Lecha Maciej Gostomski, ale Marek Saganowski nie trafił głową do siatki.
W 30. minucie po rzucie rożnym Legia wyrównała. Kolejne trafienie, ale tym razem do właściwej bramki, zaliczył Jodłowiec. Znów niepewnie zachował się bramkarz Lecha, który - naciskany przez Saganowskiego - nie złapał piłki, co wykorzystał stojący za nim Jodłowiec. Golkiper poznańskiej drużyny protestował, domagając się od sędziego odgwizdania przewinienia, ale arbiter uznał gola.
Po nim gra nieco się wyrównała, obie drużyny stworzyły jeszcze po jednej dogodnej sytuacji, jednak do przerwy utrzymał się remis.
Na początku drugiej części kibice Lecha wywiesili ogromny transparent "Pyrlandia. Królestwo Kolejorza", ale przy okazji odpalili race, z których dwie rzucono na murawę. Przez pewien czas dym nieco utrudniał widoczność.
W 55. minucie z miejsc poderwali się kibice Legii - ich piłkarze objęli prowadzenie za sprawą Marka Saganowskiego. Po strzale Tomasza Brzyskiego obrońcy Lecha minęli się z piłką, co wykorzystał stojący blisko bramki doświadczony napastnik.
Od tego momentu Legia nieco cofnęła się i kontrolowała przebieg wydarzeń, rzadko pozwalając rywalom na stworzenie okazji. Od 88. minuty poznaniacy musieli grać w dziesiątkę, po drugiej żółtej i w konsekwencji czerwonej kartce dla Douglasa.
Do końca wynik już nie uległ zmianie i warszawski zespół mógł zacząć świętować pierwszy w tym roku sukces. Fani stołecznej drużyny swoją radość zaczęli jeszcze pod koniec meczu, wywieszając wielkie transparenty i odpalając race. "Puchar jest nasz, ten puchar do nas należy" - zaśpiewali po końcowym gwizdku.
Legia po raz siedemnasty zdobyła to trofeum, co jest absolutnym rekordem. Lech ma na koncie pięć triumfów.
Po meczu powiedzieli:
Henning Berg (trener Legii Warszawa):
"Wspaniale jest zdobyć puchar. Mieliśmy świetną otoczkę tego meczu, spotkały się dwa najlepsze zespoły w kraju. Stadion prezentował się wspaniale, lepiej niż murawa, ale nie ma co narzekać, zdołaliśmy odnieść zwycięstwo. Graliśmy niezbyt dobrze w pierwszej połowie i bardzo dobrze po przerwie. Jestem dumny z drużyny. Pokazała, że nigdy się nie poddaje. Przegrywała 0:1, ale zdołała się podnieść, pokazując odpowiednią jakość. Szkoda kontuzji Orlando Sa (nie grał w finale - PAP), ale Marek Saganowski spisał się świetnie, strzelił zwycięską bramkę. Jestem bardzo szczęśliwy z tego sukcesu, to wspaniały wieczór dla naszego klubu. Teraz czas na świętowanie, a od poniedziałku zaczynamy przygotowania do kolejnego meczu.
Z czego wynikała różnica w naszej grze w pierwszej i drugiej połowie? Przed przerwą nie graliśmy tak, jak sobie założyliśmy, być może wpływ miała murawa, boisko nie był gotowe do naszego szybkiego tempa rozgrywania akcji. Okazało się, że był jakiś problem z systemem nawadniania. Sami sobie też sprawiliśmy kłopoty. W drugiej połowie prezentowaliśmy się już tak, jak chcieliśmy. Co mówiłem zawodnikom w przerwie? Wiadomo, zawsze trzeba coś powiedzieć, czasami wystarczy tylko to, żeby kontynuowali swoją grę. Dzisiaj oczywiście było inaczej. Mówiłem, że musimy zacząć robić to, co sobie wcześniej założyliśmy. Podkreślałem, iż jeżeli tego dokonamy, wygramy mecz. I tak właśnie było.
Nie wiem, czy teraz będziemy mieli przewagę psychologiczną nad Lechem w decydującej części rozgrywek o mistrzostwo Polski. Oczywiście naszym celem jest wywalczenie tytułu. Jesteśmy w dobrej sytuacji, prowadzimy w tabeli po 30 kolejkach. Czeka nas mecz z Lechem u siebie i inne wielkie spotkania. Zrobimy wszystko, aby wygrać również ligę. Nie mogę się już doczekać rywalizacji w dodatkowej części ekstraklasy".
Maciej Skorża (trener Lecha Poznań):
"Czujemy ogromny niedosyt po meczu, w którym - mam takie poczucie - byliśmy lepsi. Zwłaszcza w pierwszej połowie graliśmy bardzo dobrze, zawodnicy świetnie realizowali założenia przedmeczowe. Zabrakło nam drugiej bramki. Gdybyśmy wykorzystali jedną z kilku sytuacji, np. Zaur Sadajew czy Dawid Kownacki, może to my cieszylibyśmy się z sukcesu. Niestety, zabrakło doświadczenia, być może umiejętności.
Legia jest drużyną, która potrafi to wykorzystać. Gole, które straciliśmy, nie padły z gry. To zawsze boli. Mam przy okazji pewien niesmak, bo obie bramki dla Legii padły w kontrowersyjnych okolicznościach, np. przy pierwszej był kontakt z naszym bramkarzem. Maciek Gostomski zarzeka się, że w tej sytuacji był faulowany.
W drugiej połowie Legia opanowała sytuację, widać było jej pewność w drugiej linii. Ivica Vrdoljak i Tomek Jodłowiec uporządkowali grę w środku, przez co mieliśmy problemy. Nie byliśmy już tak kreatywni jak przed przerwą. Próbowaliśmy jeszcze odwrócić losy meczu, robiłem zmiany. Zabrakło nam z przodu armat.
Bardzo źle podziałała na nas druga bramka, straciliśmy rytm gry, a Legia dostała skrzydeł. Trochę wyglądało to tak, jakbyśmy przestali wierzyć. To dla nas czarny, smutny dzień. Po pierwszej połowie wydawało się, że jesteśmy w stanie wygrać. Kiedy opadną emocje, zrozumiem, że takie mecze będą procentowały na przyszłość. Ale na razie czujemy wielki żal.
Nie wiem, czy ta porażka będzie miała jakiś wpływ na nasz ligowy mecz z Legią (9 maja na Łazienkowskiej - PAP). Przede wszystkim zobaczymy, kto wystąpi. Już zgłoszono mi kilka urazów. Zrobimy wszystko, żeby przygotować zespół przede wszystkim pod względem mentalnym".
(PAP)
Reklama