Wicelider ekstraklasy przerwał piękny sen pucharowy drużyny ze Stargardu i uniknął jednej z największych kompromitacji w historii klubu. W Poznaniu sensacja jednak długo wisiała w powietrzu. Grającym w osłabieniu od 28. minuty Błękitnym zabrakło zaledwie kilkunastu minut do awansu do finału. Wicemistrz Polski dopiero w dogrywce udokumentował swoją wyższość nad siódmym zespołem drugiej ligi, wygrywając 5:1.
Zgodnie z oczekiwaniami tuż po pierwszym gwizdku sędziego Pawła Gila lechici zdecydowanie zaatakowali. Szansę na otwarcie wyniku miał Szymon Pawłowski, a potem Marek Ufnal miał sporo pracy przy licznych dośrodkowaniach. Trener gospodarzy Maciej Skorża mówił przed meczem o chłodnych głowach i spokojnym rozgrywaniu piłki - tego jednak brakowało. Nie wszyscy poznańscy piłkarze potrafili utrzymać nerwy na wodzy - Muhamed Keita oraz Dawid Kownacki szybko "zarobili" żółte kartki.
Drugoligowcy swojej gry nie zamierzali ograniczać do "zaparkowania autobusu" w swoim polu karnym i wybijania piłki byle dalej od bramki. Po przetrwaniu początkowego naporu Lecha, sami zaczęli odważniej sprawdzać swoje możliwości w ataku. Skrzydeł dodawał im doping ponad dwutysięcznej niezwykle głośnej grupy kibiców ze Stargardu; rzadko tylu przyjezdnych fanów pojawia się na spotkaniach ekstraklasy.
W 19. minucie zawodnicy Błękitnych wprawili w osłupienie poznańską publiczność, a w sektorze gości wybuchła ogromna radość. Wojciech Fadecki w dziecinny sposób ograł reprezentanta Finlandii Paulusa Arajuuriego, wbiegł w pole karne i wyłożył piłkę do Pawła Wojtasiaka. Ten idealnie przymierzył "okienko", a Maciej Gostomski tylko odprowadził piłkę wzrokiem. W tym momencie "Kolejorz" potrzebował trzech goli by doprowadzić do dogrywki, a cztery by awansować do finału.
Radość Błękitnych została zmącona przez nieodpowiedzialne zachowanie obrońcy Łukasza Kosakiewicza, który ostro potraktował Łukasza Trałkę i otrzymał drugą żółtą kartkę. Trener ekipy ze Stargardu Krzysztof Kapuściński musiał uzupełnić lukę w obronie, ściągając jedynego nominalnego napastnika Roberta Gajdę.
Lechici zepchnęli rywala do defensywy i w końcu ich centry w pole karne przyniosły efekty. Najpierw Barry Douglas idealnie wyłożył piłkę do Arajuuriego, który głową wyrównał stan meczu. Tuż przed końcem pierwszej odsłony przytomnie zachował się Dariusz Formella wykorzystując podanie Karola Linettiego.
Przyjezdni imponowali swoim niezwykłym poświęceniem i determinacją, a podopieczni Skorży grali wciąż schematycznie i dość czytelnie dla defensywy rywali. Na boisku trudno było dostrzec różnicę dwóch klas, skoro piłkarze wicelidera ekstraklasy nie potrafili wygrać czy to pojedynków biegowych, czy też jeden na jeden.
Osłabiono drugoligowiec bardzo rzadko zapuszczał się pod pole karne Lecha i przez niemal całą drugą połowę koncentrował się, by nie popełnić błędu w obronie. Ta sztuka udawała mu się do 74. minuty, kiedy to Dawid Kownacki ładnym uderzeniem głową wyrównał stan rywalizacji.
W ostatnim kwadransie Błękitni kilkakrotnie zaatakowali bramkę Gostomskiego, ale czynili to zbyt skromną liczbą zawodników, by stworzyć większe zagrożenie. Gospodarze byli zdecydowani bliżsi by zadać decydujący cios, lecz momentami brakowało centymetrów by umieścić piłkę w siatce rywali.
W dogrywce drugoligowcowi sił starczyło jedynie na wybijanie piłki i przeszkadzanie poznaniakom w rozgrywaniu akcji. Rewelację Pucharu Polski pogrążył Hamalainen, który dwukrotnie głową pokonał Ufnala.
Goście z podniesionym czołem mogli opuszczać stadion przy ul. Bułgarskiej, lechici choć strzelili pięć goli, bardzo powściągliwie cieszyli się z awansu do finału. W nim 2 maja na Stadionie Narodowym zmierzą się z Legią Warszawa.
Po meczu powiedzieli:
Krzysztof Kapuściński (trener Błękitnych Stargard): "Mecz ułożył się tak, jak sobie wymarzyliśmy. Plan był taki, by przetrwać pierwsze minuty i strzelić bramkę. I to udało się zrealizować. Gdybyśmy grali 11 na 11 przez całe spotkanie, to w finale byliby Błękitni.
- Nie chcę jednak odnosić się do tej sytuacji, w której nasz zawodnik otrzymał czerwoną kartkę. Nie wiem czy był faul, czy go nie było, obejrzę na powtórce. Po czerwonej kartce widziałem trochę załamania w zespole, dostaliśmy przed przerwą te dwie bramki, ale w szatni udało nam się odbudować morale.
- Wiedziałem jednak, że będzie bardzo ciężko, Lech jest bardzo mocny u siebie. Jestem pełen uznania dla moich zawodników, wierzyłem w nich do końca. Zostawili wiele serca i kawał zdrowia na boisku. Dla mnie są to gladiatorzy i jestem dumny, że mogę pracować z takimi ludźmi; dla mnie są bohaterami. Pokazaliśmy dzisiaj też nasze duże umiejętności piłkarskie. Wygrała drużyna lepsza, ale cieszę się, że daliśmy ludziom wiele radości".
Maciej Skorża (trener Lecha Poznań): "Mecz zaczęliśmy dobrze, stworzyliśmy w pierwszych minutach kilka groźnych akcji i wydawało się, że ta bramka dla nas wisi w powietrzu. Tymczasem wystarczył moment niefrasobliwości w obronie i skomplikowaliśmy sobie jeszcze mocniej sytuację, choć już przed meczem była ona bardzo trudna. Dobrze, że udało nam się w miarę szybko strzelić gole przed przerwą.
- W drugiej połowie graliśmy trochę chaotycznie, trochę za nerwowo. W dogrywce fizycznie zdecydowanie lepiej wyglądaliśmy. Rywale grali długi czas w 10, co utrudniło im sprawę, a nam ułatwiło grę. Błękitnym muszę pogratulować i prywatnie będę im kibicował.
- Nie ma wątpliwości, że gdyby Lech nie dotarł do finału, byłaby to ogromna porażka i rozczarowanie. Nawet nie zakładałem żadnych scenariuszy co mogło by się wydarzyć. Cały Poznań wstrzymał oddech po stracie gola, cieszę się jednak, że udało nam się odwrócić losy meczu. Puchary rządzą się swoją specyfiką i wystarczy spojrzeć na inne kraje. Co zrobiła trzecioligowa Arminia Bielefeld? Po rzutach karnych wyeliminowała Borussię Moenchengladbach".
(PAP)
Reklama