Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 29 września 2024 12:41
Reklama KD Market
Reklama

Piłkarski PP - trwa piękny sen Błękitnych Stargard



Skończyła się operacja Cracovia, czas zacząć operację Lech Poznań - mówią zadowoleni zawodnicy i działacze Błękitnych Stargard Szczeciński. Zapewniają jednocześnie, że sukcesy w Pucharze Polski nie przysłonią im celów ligowych.

Błękitni w tym roku dwukrotnie pokonali w Pucharze Polski ekstraklasową Cracovię po 2:0 i dwa razy przegrali pojedynki w 2. lidze – w obu przypadkach po 1:3. To sprawiło, że spadli z szóstego na 10. miejsce.

- Nadal jednak mamy do trzeciej drużyny, która będzie miała zapewniony awans na zaplecze ekstraklasy, tylko pięć punktów straty. A do tego w zanadrzu jeden mecz zaległy, więc szanse awansu pozostają – powiedział weteran zespołu, 37-letni Robert Gajda.

Pomiędzy pojedynkami ćwierćfinału Pucharu Polski, zespół stargardzki przegrał u siebie z MKS Kluczbork, a potem w Sosnowcu z Zagłębiem.

- Pierwszy mecz potraktowaliśmy normalnie. Nie udało się zdobyć punktów. Szkoda. Za to w Sosnowcu dałem więcej pograć zmiennikom. Mając w perspektywie trzy dni później mecz w Krakowie, nie darowałbym sobie, nie wykorzystania szansy podjęcia walki z Cracovią w najmocniejszym składzie – przyznał trener Krzysztof Kapuściński.

Po wtorkowej wygranej drugoligowiec dopiero przed północą opuścił Kraków i w domu zawodnicy byli, gdy – jak opowiadał Gajda – rodzina jadła śniadanie przed wyjściem do szkoły. - Wielkiego świętowania nie było. Raptem szampan w szatni, potem trochę śpiewów w autokarze. W perspektywie mamy bowiem weekendowy mecz derbowy u siebie z Kotwicą Kołobrzeg, a takie spotkania zawsze mają większy ciężar gatunkowy niż inne w lidze – podkreślił szkoleniowiec.

Gajda jednak jeszcze wieczorem ledwo mówił zdartym głosem: „Biegaliśmy z jednej strony boiska na drugą, by podziękować to swoim kibicom za doping, to fanom Cracovii, którzy wołali - Chodźcie do nas”, trochę szydząc ze swojej drużyny. Pierwszy raz w życiu przeżyłem coś takiego, by przeciwni kibice skandowali nazwę mojego klubu. Dziwne uczucie. Rozumiem ich. Z nas też by fani szydzili, gdybyśmy w dwumeczu pucharowym przegrali, dajmy na to z czwartoligowcem – tłumaczył powód chrypki napastnik ze Stargardu.

Oczywiście w środę nie było treningu, trener dał drużynie wolne. Większość zespołu odsypiała wrażenia i długą podróż. - Jak widać, stargardzki sen trwa. Dosłownie i w przenośni – żartował wiceprezes klubu Andreas Visser.

- Najpierw w pierwszym meczu cieszyłem się, że przez długi czas utrzymywaliśmy wynik bezbramkowy. Potem, gdy w końcówce strzeliliśmy dwa gole, byłem pewny, że chłopakom uda się wykorzystać przewagę dwóch bramek w rewanżu. Ale zwycięstwa w Krakowie nie spodziewał się chyba nikt - dodał.

Stargard żyje sukcesami swojej drużyny. Na latarniach wiszą biało-błękitne flagi. Lokalne gazety zachwycają się postawą drużyny. „Żona mówi, że niebawem nawet kiełbasa będzie błękitna” – śmieje się Gajda i stara się chłodzić emocje: „Operacja Cracovia się zakończyła, czas rozpocząć operację Lech Poznań”.

Już na meczu z krakowianami stadion pękał w szwach, mimo że pojedynek odbył się w środku tygodnia o godz. 14. Z Kolejorzem drugoligowiec zagra w środę 1 kwietnia, ale spotkanie na pewno rozpocznie się dużo później. Czy działacze zdecydują się na rozegranie meczu w pobliskim Szczecinie?

- Jeszcze o tym nie rozmawialiśmy. Ze względów marketingowych byłoby korzystniej zagrać na stadionie mogącym pomieścić więcej widzów, ale względy sportowe przemawiają za własnym, kameralnym stadionem (6 tys. pojemności, w tym 2,8 tys. miejsc siedzących). Lech na co dzień nie jest przyzwyczajony do takich warunków. To nasz atut – uważa Visser.

Rywalizacja o awans do finału Pucharu Polski między Błękitnymi i Lechem rozstrzygnie się w Poznaniu 8 kwietnia.

(PAP)

 

 

 

 

Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama