Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
wtorek, 26 listopada 2024 15:38
Reklama KD Market

Czy można sfałszować wybory w Chicago?

W zeszłym tygodniu uczestniczyłem w chicagowskich wyborach jako sędzia wyborczy z całkiem egoistycznego powodu: chciałem się osobiście przekonać, jak wyglądają prawdziwie demokratyczne wybory, chronione przez amerykańską konstytucję i amerykański wymiar sprawiedliwości. Chciałem się także dowiedzieć, w jaki sposób są strzeżone interesy społeczeństwa, czyli nas wszystkich, a jak strzegą swoich pozycji ludzie, którzy lubią, chcą być i są sowicie opłacani, aby nami rządzić.

W dniu 24 lutego odbyła się pierwsza tura wyborów na chicagowskich radnych oraz na burmistrza miasta Chicago. Zgłosiłem się i zostałem raczej sprawnie przeszkolony na sędziego w 23. okręgu w południowej części miasta zamieszkałej przez ok. 54 tys. mieszkańców i składającej się z czterech chicagowskich społeczności: Archer Heights, Darfield Ridge, Clearing i West Elsdon, z główną ulicą South Archer Avenue, przebiegającą przez centrum tych czterech dzielnic. Jak wszystkie chicagowskie okręgi, okręg 23. jest również niezwykle postrzępiony w swoich granicach, przebiegających z logiką znaną tylko miejskim prawodawcom. Okręg ten jest również znany nam, Polakom, z racji zamieszkania w nim bardzo dużej grupy naszych rodaków w liczbie szacowanej na około 8–9 tys., co jest bardzo dużym procentem w etnicznie i rasowo zróżnicowanym okręgu, gdzie ok. 70 proc. mieszkańców reprezentują inne rasy niż biała.

/a> Najstarsza i najmłodsza uczestniczka wyborów (85 i 18 lat)


Moje doświadczenie było raczej negatywne – była to fantastyczna lekcja, jak można legalnie zmonopolizować, opanować i obsadzić okręg wyborczy swoimi ludźmi, aby zagwarantować własnemu kandydatowi większość głosów i legalne wygranie wyborów.

Urzędujący od ponad 18 lat radny Michael Zalewski, znany z żartobliwego powiedzenia, że jest drugim (po Lipińskim) polityku irlandzkim o polsko brzmiącym nazwisku, potraktował wybory bardzo poważnie i obsadził, a wręcz zmonopolizował, cały punkt wyborczy siatką swoich ludzi od bardzo wczesnych godzin rannych. Pan Michael Zalewski musi posiadać setki wiernych i oddanych przyjaciół i wolontariuszy – opłacanie pracowników w czasie kampanii z pensji miejskich czy innych państwowych pieniędzy jest nielegalne, więc ci wszyscy ludzie poświęcają swój czas za darmo i to wiele godzin w niesłychanie mroźny dzień. Co za wspaniali, społecznie oddani i altruistyczni obywatele...

..to fantastyczna lekcja, jak można legalnie zmonopolizować, opanować i obsadzić okręg wyborczy swoimi ludźmi, aby zagwarantować własnemu kandydatowi większość głosów i legalne wygranie wyborów"



Przebieg wyborów był sprawdzany przez kilka grup, w tym dwie grupy prawników z biura prokuratury oraz grupy społeczne sprawdzające prawidłowość wyborów, czyli ewentualne fałszerstwa wyborcze. Ci dobrzy i dumni ze swojej roli prawnicy, bezpośrednio i bohatersko stojący na straży amerykańskiej demokracji, poprawność przebiegu wyborów sprawdzali radosnym dla mnie pytaniem: „Ilu wyborców głosowało dotychczas?”, po czym odchodzili zadowoleni z podanego im numeru, czyli np. 232. Po trzecim czy czwartym, ale identycznym pytaniu moje oczy otworzyły się szeroko i trudno mi je było zamknąć nawet wtedy, gdy poproszono mnie o wykazanie sprawdzenia zgodności podpisu w dokumentach z aktualnym podpisem głosującego wyborcy. Zadanie wykonałem z prawdziwą przyjemnością, szczególnie że byłem o to poproszony tylko raz.

Niesłychane poświęcenie dla społeczeństwa wykazał osobiście sam radny i jego grupa świetnie wyglądających, wysokich i rubasznych wolontariuszy, którzy cały dzień stali przed budynkiem wyborczym i uściskami dłoni, a także swoimi przystojnymi twarzami i otwartością niczym z film noir zdecydowanie wygrywali wyborców dla swojego kandydata. Na pewno ogrzewany namiot, ustawiony sprytnie i legalnie przez radnego na dróżce do lokalu wyborczego, pomagał również wyborcom w uzyskaniu równowagi termicznej w tak zimny dzień.

/a> Mamy też wypełniały swój obywatelski obowiązek


W ferworze służby społecznej nie spodobało się rubasznym wolontariuszom, że zrobiłem kilka zdjęć grupy radnego podczas społecznej służby społeczeństwu, co wyrazili poprzez wysłanie dość dużego jegomościa, aby mi powiedział, że bardzo ich swoimi zdjęciami niepokoję. Na moje pytanie, co jest złego w robieniu zdjęć wspaniałych wolontariuszy i czy przypadkiem czegoś nie ukrywają za swoimi uśmiechniętymi twarzami, odpowiedź była niewyraźna, ale powtarzająca niechęć do fotografii. Na wszelki wypadek przesłałem sobie zdjęcia na e-mail, gdyby mój telefon chciał na ochotnika zmienić właściciela. Moja zdecydowana i humorystyczna odpowiedź, że robię niewinne zdjęcia do albumu rodzinnego, uspokoiła zaniepokojone dusze społeczników urzędującego radnego, ale ich spojrzenia w moją stronę podczas długiego dnia wyborów nie były zachęcające do kontynuacji fotografowania.

Zakończenie i elektroniczny proces podsumowania i centralnej wysyłki wyników wyborów „przypadkowo” przypadł sędziemu wyborczemu powiązanemu z radnym, który przeprowadził je wyjątkowo sprawnie i szybko. Pierwszy przeczytał wyniki wyborów w naszym okręgu i stwierdziwszy, że urzędujący radny uzyskał 70 proc. głosów, podzielił się nimi ze stale rosnącą grupą ludzi radnego, których w tym momencie pojawiło się co najmniej z dwudziestu. Radość była wielka, dość spory tłumek gratulował sobie zwycięstwa, ludzie ściskali się i podrzucali ramiona w górę. Jeden z ludzi radnego zaprosił swoich kolegów, a także sędziego podsumowującego wybory do biura radnego na uroczystość świętowania zwycięstwa. Niestety z radości zapomniał o mnie i o pozostałych członkach komisji. Ale pewnie radość wygranej skróciła mu pamięć, albo też się obawiał, że mogę kontynuować fotografowanie ich przystojnych, ale tajemniczych twarzy do mojego albumu rodzinnego.

Nie da się ukryć, ze nikt nie miał możliwości sfałszowania wyborów poprzez manipulacje komputerowymi urządzeniami wejściowymi czy przesyłowymi – wymagałoby to sporej wiedzy komputerowej i kooperacji członków komisji, czyli było to praktycznie niemożliwe. Całodzienne wystawanie radnego i jego ludzi przed lokalem wyborczym, ściskanie rąk i rozmowy z ludźmi przed wejściem do lokalu wyborczego mogły wywierać naciski na wybór kandydatów.

Jeżeli wybory w Chicago, czyli wybory w demokracji ustabilizowanej, odbywają się na takim poziomie możliwości we wpływaniu na wyborców i wyniki wyborów, to najprawdopodobniej nie jest możliwe manipulowanie wyborcami i wyborami w Polsce. Ale demokracja w Polsce jest jeszcze taka młodziutka i niedoświadczona…

Tekst i zdjęcia: Krzysztof Wawer

Zdjęcie główne: Radny Michael Zalewski i jego wolontariusze w podgrzewanym namiocie

/a> Chłopcy Mike’a Zalewskiego


 
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama