Zaskakując wszystkich b. gubernator Massachusetts Mitt Romney, który dwukrotnie przegrał wyścig o fotel prezydenta USA ogłosił w zeszłym tygodniu, że rozważa start w wyborach w 2016 r. Jednak nawet w Partii Republikańskiej jego zapowiedź wywołuje rosnący opór.
W partii wielu liczyło bowiem, że w wyborach prezydenckich w 2016 roku wystartuje jeden silny centroprawicowy kandydat, który będzie miał szansę pokonać faworytkę Demokratów Hillary Clinton. Tymczasem w prawyborach zapowiada się ostre starcie, gdyż o ten sam elektorat mogą ubiegać się, poza Romneyem, były gubernator Florydy Jeb Bush oraz gubernator New Jersey Chris Christie. Wszyscy trzej, a zwłaszcza Romney i Bush mają wiele wspólnego. Uchodzą za "pragmatycznych" i prorynkowych polityków, za którymi stoi mniej więcej ta sama grupa hojnych donatorów. Kolizja wydaje się nieunikniona.
67-letni Romney, który przez większość życia zawodowego działał w biznesie dorabiając się ogromnego majątku, po raz pierwszy startował w wyborach prezydenckich w 2008 roku. Przegrał wówczas walkę o nominację prezydencką Partii Republikańskiej z senatorem Johnem McCainem. Cztery lata później zdobył nominację partii, ale nie udało mu się pokonać ubiegającego się o reelekcję obecnego prezydenta Baracka Obamy. Uważa się, że największym problemem multimilionera była nieumiejętność dotarcia do zwykłych wyborców, robotników i mniejszości. Pogrążyła go zwłaszcza niefortunna wypowiedź, że 47 proc. Amerykanów nie płaci podatków, licząc tylko na zasiłki od państwa.
Od czasu porażki w 2012 roku Romney wielokrotnie zapewniał, że "jego czas minął" i że nie stanie już do wyborów. W jednym z wywiadów po ubiegłorocznej premierze filmu dokumentalnego "Mitt", pytany o możliwy start w wyborach Romney powtórzył słowo "nie" aż 11 razy. "Ludzie są mili i mówią mi, że powinienem. To było wspaniałe doświadczenie, ale (...) myślę, że Chris Christie, Paul Ryan (b. kandydat na wiceprezydenta USA), Jeb Bush, Scott Walker (gubernator Wisconsin) - i mógłbym dalej wymieniać - mają dużo większe szanse, więc poprę jednego z nich" - powiedział.
Ale zmienił zdanie. Podczas kolacji na nowojorskim Manhattanie z grupą 30 sponsorów Partii Republikańskiej Romney ogłosił w ubiegłym tygodniu, że jednak chciałby zostać prezydentem USA i rozważa start w wyborach. Niektórzy komentatorzy polityczni przyznali, że początkowo nie dowierzali tym słowom, dopóki nie potwierdzili, że Romney od kilku dni wydzwania do ważnych osób w partii zapewniając, że jego ambicje prezydenckie są bardzo poważne.
"Nie mogę uwierzyć, że znowu muszę pisać o Romneyu. Tak jak inni myślałem, że jego kariera kandydata zakończyła się w 2012 roku, biorąc pod uwagę fakt, że nie ma absolutnie żadnego dobrego powodu, by startował" - zauważył komentator "Washington Examiner". Jego zdaniem Romney nie ma szans, skoro nawet przy sprzyjającej mu kiepskiej sytuacji gospodarczej USA w 2012 roku, gdy bezrobocie przekraczało 8 procent, nie był w stanie pokonać osłabionego już wtedy Obamy.
Deklaracja Romneya wprawiła też w zdumienie wielu Republikanów, zwłaszcza, że niespełna miesiąc wcześniej zamiar startu w wyborach zasygnalizował Jeb Bush. Syn byłego prezydenta George'a Busha i brat kolejnego szefa państwa George'a W. Busha rozpoczął aktywne zabiegi wśród tych samych donatorów partii, którzy w 2012 roku wsparli kampanię Romneya. Słowa Romneya o "zamiarze" startu zostały więc zinterpretowane jako sygnał do republikańskiej finansjery, by nie spieszyć się z decyzjami o wsparciu Busha.
Na razie jednak - nie licząc najbardziej lojalnych współpracowników - trudno znaleźć osoby, które z euforią przyjęłyby deklarację Romneya. Jak zauważył "New York Times", żaden z obecnych senatorów republikańskich nie wyraził publicznie poparcia dla Romneya. Nastroje w partii podsumował były gubernator Oklahomy Frank Keating: "Ludzie uważają, że (Romney) jest w porządku, ale już miał swoją szansę".
Najbardziej bolesny dla Romneya musiał być komentarz konserwatywnego "Wall Street Journal", dziennika środowiska finansowego, którego reprezentantem jest on sam. W artykule redakcyjnym pt. "Romney z odzysku" dziennik ocenił, że trudno dostrzec korzyści, jakie przyniósłby Romney na tle innych potencjalnych kandydatów, którzy będą startować w wyborach po raz pierwszy. Zdaniem "WSJ" w 2012 r. Romney pokonał najsłabszą w historii konkurencję w republikańskich prawyborach głównie dzięki zdolnościom do pozyskiwania funduszy na kampanię, które następnie wydano na spoty prezentujące w negatywnym świetle jego rywali. Nie przedstawił natomiast wizji skierowanej do konserwatystów i ośmieszył się stanowiskiem w sprawie imigracji (Romney mówił, że najlepiej będzie, jeśli nielegalni imigranci sami wyjadą).
Szukając uzasadnienia dla startu Romneya portal informacyjny "Vox" zasugerował nawet, że Republikanin został namówiony przez swych byłych współpracowników, pamiętających o niezwykłej hojności Romneya jako szefa. "Siedmiu najlepiej opłacanych członków kampanii Romneya zarabiało więcej niż ktokolwiek w kampanii Obamy - przypomniał Vox. - To fajna praca, jeśli można ją dostać".
Współpracownicy Romneya zapewniają w mediach, że tym razem jego kampania byłaby "inna", ale nie wyjaśnili, co to znaczy. Przypominają też, że Ronald Reagan dopiero za trzecim podejściem został wybrany na prezydenta USA.
Na korzyść Romneya przemawiają sondaże wyborcze, w których prowadzi on wśród Republikanów. Ale specjaliści zastrzegają, że na tym etapie liczy się głównie rozpoznawalność nazwiska i że nie należy do tych sondaży przywiązywać zbyt wielkiej wagi. Zwłaszcza, że jak dotąd żaden z potencjalnych kandydatów Republikanów nie ogłosił formalnie decyzji o starcie. Zwleka także Hillary Clinton.
Jednak komentatorzy nie mają wątpliwości, że będą to zupełnie inne wybory niż te w 2012 roku. Wtedy wśród Republikanów dominowali kandydaci silnie zaangażowani ideologicznie, związani z ultrakonserwatywną Tea Party. Teraz szykuje się boom kandydatów centroprawicowych.
Z Waszyngtonu Inga Czerny (PAP)
Na zdjęciu: Mitt Romney fot.Ewa Malcher
Zamieszczone na stronach internetowych portalu www.DziennikZwiazkowy.com materiały sygnowane skrótem „PAP” stanowią element Codziennego Serwisu Informacyjnego PAP, będącego bazą danych, którego producentem i wydawcą jest Polska Agencja Prasowa S.A. z siedzibą w Warszawie. Chronione są one przepisami ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych oraz ustawy z dnia 27 lipca 2001 r. o ochronie baz danych. Powyższe materiały wykorzystywane są przez Alliance Printers and Publishers na podstawie stosownej umowy licencyjnej. Jakiekolwiek ich wykorzystywanie przez użytkowników portalu, poza przewidzianymi przez przepisy prawa wyjątkami, w szczególności dozwolonym użytkiem osobistym, jest zabronione.