Po ataku na redakcję satyrycznego pisma „Charlie Hebdo” Francja ogłosiła wojnę z islamskim terroryzmem. Ciekawe, czy i kiedy zrobią to sami muzułmanie.
Trudno odmówić Francuzom determinacji i skuteczności w wybiciu terrorystów, którzy dopuścili się haniebnego ataku na bezbronnych rysowników. Rzucili do akcji wszystkie siły i pokazali światu, że Francja nie pęka przed rosnącym w siłę islamskim radykalizmem. Po sprawnym zabiciu napastników, francuski rząd ogłosił plan działania obejmujący inwigilację środowisk muzułmańskich, wojnę cybernetyczną i zajęcie się sprawą więzień, które są wylęgarnią muzułmańskich dżihadystów. Premier Manuel Valls zapowiedział, że osoby związane z organizacjami terrorystycznymi będą musiały zgłaszać miejsce swojego pobytu i regularnie poddawać się kontroli. Wolne żarty. Teraz Ahmed z Muhammadem będą musieli po powrocie z obozu szkoleniowego w Syrii czy Jemenie zgłosić się do kuratora raz na miesiąc, może nawet odbyć z nim nieprzyjemną rozmowę. Wiem, że przesiąkłem Ameryką, ale powiem: „Wow!”.
Terroryści przygotowywali zamach na „Charlie Hebdo” przez trzy lata. To informacja ważna z przynajmniej dwóch powodów: pokazuje wciąż obecną politykę tolerowania zjawisk nietolerowalnych oraz ogólny poziom rozgarnięcia bojowników Allaha. Zacznę od kwestii drugiej. Jak długo trzeba przygotowywać się do zabicia kilkunastu nieuzbrojonych osób? Sprawę skonsultowałem z moim przyjacielem Konradem, na którego za młodu wołaliśmy Ubot, a który gdyby miał córkę – dałby jej na drugie Rewolucja. Wspólnie stwierdziliśmy, że logistyka i trening zajęłyby nam ze dwa tygodnie. Mówimy przecież o akcji, po której sprawca nie ma szans na przeżycie, szczególnie taki, który na miejscu zdarzenia zostawia swój dowód tożsamości. Wystarczy kupić karabin, nauczyć się go odbezpieczać i naciskać spust, założyć kamizelki i Allah Akbar! Nie mamy więc do czynienia z geniuszami strategii i poszukiwaczami sposobu na zbrodnię doskonałą. Ci, którzy zabijają ludzi w imię opacznie zrozumianej religijnej ideologii, to tępe karki o niskim poczuciu własnej wartości i wypranych przez imama mózgach.
Zdjęcia z obozów szkoleniowych, na jakie jeździli zamachowcy, klasyczne selfies z kałachem na tle czarnej flagi w białe robaczki – obiegły światowe media już po ataku. Za późno monsieurs, póki co 17 trupów. Radykałowie z Państwa Islamskiego rekrutują bojowników przez Facebook; na obóz szkoleniowy można pojechać równie łatwo jak do sanatorium w Busku-Zdroju. Może jestem zbyt stanowczy, ale po mojemu nikt, kto na taki obóz jedzie, nie powinien zostać wpuszczony z powrotem w granice Unii Europejskiej, USA i reszty tzw. cywilizowanego świata. Treści, jakimi posługuje się arabski dżihad, podobnie jak faszystowskie czy komunistyczne, powinno się zdelegalizować. Zamiast akcji „Przytul Araba” wprowadźmy akcję „Jeden Like = Jedna Deportacja”. Burmistrz Rotterdamu, muzułmanin potępiający religijny radykalizm, Ahmed Aboutaleb w telewizyjnym wywiadzie postawił sprawę jasno i wszystkim holenderskim muzułmanom, których razi zachodni styl życia i wolność słowa, zalecił spakować walizki i wyp...ć.
Francja dopiero uczy się, jak reagować na islamski terror. Dobrze, że nie powiela niektórych metod „szkoły amerykańskiej” i nie wysyła w pustynno-skaliste rejony wojska, samolotów i czołgów. Strategią „na wczoraj” jest sprawność wywiadowcza, międzynarodowa wymiana informacji i nowoczesne metody walki: cybernetyczna i gospodarcza. Wojnę w sieci już ogłosiła międzynarodowa cybergrupa Anonymous, która zapowiada, że będzie tropić i niszczyć wszelką internetową aktywność Al-Kaidy, Państwa Islamskiego i innych fundamentalistycznych grup. Chłopaki w hakerskim fachu siedzą nie od dziś i mają na koncie niejeden sukces: cyberataki na Sony, na Ku Klux Klan i międzynarodową siatkę pedofilską. Trzymam kciuki.
Cieszę się, że w pourazowym amoku Europa nie wypowiada wojny islamowi jako religii i nie nawołuje do etnicznej i rasowej nagonki. Taka zresztą istnieje już od dawna, a ostatnie ataki w Paryżu tylko ją wzmocniły. Jestem zwolennikiem dawania ludziom wyboru. W moim systemie wartości każdy człowiek ma prawo wybrać cokolwiek uzna za słuszne. Za każdym wyborem idą konsekwencje. Nikt nie powstrzyma prącego do radykalizmu idealisty. Dajmy mu wybór. Niech wyjedzie, zapuści brodę, ubierze turban czy burkę i hasa z karabinem do woli w specjalnie do tego celu stworzonym islamskim kalifacie. Zadaniem świata Zachodu jest za żadne skarby nie pozwolić mu wrócić ani nawracać użytkowników mediów społecznościowych. Jeśli wspierasz radykałów, wysyłasz im pieniądze, odwiedzasz ich strony internetowe i lajkujesz na Facebooku – stanie u twoich drzwi załoga Dżi i wyślą cię do Syrii czy Iraku tak jak stoisz.
Po paryskim ataku do świata zaczyna docierać truizm, że akcje są głośniejsze niż słowa. Twierdzenia, że terror to nie islam i vice versa zostawmy studentom socjologii. Porządek na swoim podwórku powinni zrobić sami muzułmanie. Nikt nie posprząta tego bałaganu za nich. W przypadku braku stanowiska lub biernego potępiania religijnego radykalizmu sami skazują się na wykluczenie z cywilizowanego świata, a w najlepszym razie na ostracyzm. Dopóki rządy i monarchie państw islamskich nie podejmą realnych zbrojnych akcji przeciwko terrorystom, nie ma sensu z nimi gadać. Terroryzm jest dewiacją i łamaniem społecznego tabu, i podobnie jak na pedofilię nie może być na niego jakiegokolwiek przyzwolenia.
Grzegorz Dziedzic
Na zdjęciu: Protest w Pakistanie przeciwko karykaturom publikowanym w “Charlie Hebdo” fot.Rahat Dar/EPA
Reklama