Koncern Sony wycofał się z zamiaru wprowadzenia do dystrybucji w dniu 25 grudnia filmu pt. „The Interview”. Jak wszyscy zapewne wiedzą, jest to komediowa opowieść o tym, jak dwójka dość dziwnych „przeciętnych obywateli” zostaje przez CIA zaangażowana do przeprowadzenia zamachu na przywódcę Korei Północnej Kim Dzong Una.
Filmu oczywiście nie widziałem, bo nie widział go nikt poza garstką wtajemniczonych. Nie wiadomo zatem, czy jest to dzieło dobre, takie sobie lub zupełnie do kitu. Nie ma to jednak żadnego znaczenia. Szefowie Sony zdecydowali film wycofać, ponieważ zaczęły pojawiać się pogróżki pod adresem potencjalnych widzów, chętnych do obejrzenia filmu w kinie. Autorem tych pogróżek była jakaś anonimowa czereda „aktywistów”, działająca niemal na pewno na zlecenie rządu Korei Północnej. Zresztą wcześniej doszło do hakerskiego zamachu na komputery koncernu Sony, w wyniku którego wykradziono wiele danych, w tym również kilka filmów nieznajdujących się jeszcze w powszechnej dystrybucji, między innymi „The Interview”. Ustalono potem, że atak ten to również dzieło mocno nabrzmiałego – zarówno w sensie fizycznym, jak i pod względem własnego ego – koreańskiego wodza, wspieranego przez licznych potakiwaczy.
W tym kontekście doszło do wydarzenia dość szokującego. Mały kraj totalitarny, jedno z nielicznych już na szczęście skupisk cierpienia, prześladowań, obozów koncentracyjnych i nędzy, skutecznie zaszantażował jedną z największych firm medialnych Zachodu, zmuszając ją do ocenzurowania własnego dzieła przez wycofanie go z rynku. Korporacja stwierdziła w wydanym później oświadczeniu, że nie miała innego wyjścia. Czyżby? Działająca na zupełnie otwartym, światowym rynku firma jedyne wyjście upatrywała w kapitulacji wobec szantażu i gróźb pośledniego kacyka? Oczywistym wyjściem byłoby totalne zignorowanie tych gróźb, przy jednoczesnym podjęciu prostych kroków zapewniających kinomanom bezpieczeństwo. Zamiast tego pojawił się niezwykle niebezpieczny precedens. Jeśli Amerykę da się zastraszyć na tyle, by zmusić ją do zawieszenia podstawowych zasad wolności słowa, to licznym innym przywódcom krajów autokratycznych zaczną się zapewne marzyć podobne „sukcesy” w walce z Waszyngtonem. Putin być może już zaciera ręce.
Niemal pewne jest to, że film „The Interview” w taki czy inny sposób dotrze do widzów. Być może Sony zdecyduje się na rozpowszechnienie go drogą elektroniczną, ale nawet jeśli tak się nie stanie, zadziałają skutecznie liczne środowiska pirackie. Skoro film został już wykradziony, jego pojawienie się w Internecie jest praktycznie przesądzone. Może też nawet stać się tak, że „The Interview” mimo wszystko trafi do kin, tyle że nieco później i na bardziej kameralnych zasadach – bez większego rozgłosu.
Nie zmienia to jednak faktu, że cała ta dziwna afera jest smutna. W okresie zimnej wojny Zachód nigdy nie wycofywał się z pokazywania różnych treści, które nie były w smak takim ludziom jak Stalin, Pol-Pot czy Mao. Nikt na przykład nie rozważał możliwości wycofania filmu pt. „Jeden dzień w życiu Iwana Denisowicza”, będącego wymownym oskarżeniem pod adresem gułagów i stalinowskich prześladowań. Trudno zatem zrozumieć, dlaczego akurat teraz ktoś w Sony postanowił, że lepiej jest nie zaczynać z człowiekiem, którego wpływ na cokolwiek jest mocno ograniczony i który byłby postacią totalnie komiczną, gdyby nie to, że trzyma palec na zardzewiałym cynglu nuklearnym w kraju, który jest „czarną dziurą” na mapie świata.
Decyzję koncernu skrytykowało wiele osób, w tym również prezydent Obama. Nie można się temu dziwić. Natomiast przywódcy Korei Północnej można się dziwić, że albo nie rozumie, albo też nie przyjmuje do wiadomości prostej zasady – im więcej wokół czegoś kontrowersji, tym większe zainteresowanie ze strony opinii publicznej. Normalna premiera filmu przeszłaby zapewne bez większego echa, jako że „The Interview” nie jest raczej jakimś zniewalającym arcydziełem. Teraz jednak, gdy nagle jest to owoc zakazany, zainteresowanie komedią zdaje się być znacznie większe niż ktokolwiek mógł się tego spodziewać. I bardzo dobrze.
Andrzej Heyduk
fot.Justin Lane/EPA
Reklama