Napoleon Bonaparte mawiał, że w polityce głupota nie stanowi przeszkody. Stwierdzenie jest aktualne do dziś, ponieważ świat polityczny rzadko korzysta z rady Abrahama Lincolna: „Lepiej milczeć, narażając się na podejrzenie o głupotę, niż odezwać się i rozwiać wszelkie wątpliwości”.
Głupota przyciąga uwagę mediów, a tym samym rozsławia nazwisko. Polityk, który ma niewiele do powiedzenia, w trosce o to, by nie pójść w zapomnienie, często mówi dużo i bez sensu. Oddzielne zagadnienie to społeczeństwo, które tym ludziom wszystko wybacza, wybiera do Kongresu lub traktuje jak godnego szacunku lidera.
Mądrość mierzona pieniędzmi
Była gubernator Alaski i kandydatka na wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych Sarah Palin nieustannie daje o sobie znać wypowiedziami z księżyca, a ostatnio również udziałem w burdzie. Mimo to w pewnych kręgach nadal uchodzi za lidera „amerykańskich patriotów”. Nie wiadomo, dlaczego fakt, że „widzi Rosję z okien swego domu” w jej własnych oczach podniósł ją do rangi eksperta w dziedzinie polityki zagranicznej. I jako „ekspert” przedstawia swoje poglądy, najczęściej w programie równie jak ona błyskotliwego Seana Hannity z FoxNews. Intencje Palin są zawsze jednoznaczne: zmieszać z błotem prezydenta i dać do zrozumienia, że naród popełnił tragiczną pomyłkę, wybierając Baracka Obamę zamiast Johna McCaina i, w domyśle, ją oczywiście. Nie ma w tym nigdy grama skromności. Przeciwnie, przekonuje, że zwycięstwo McCaina (i jej) przyniosłoby Amerykanom dobrobyt, a przede wszystkim bezpieczeństwo.
Po przedstawieniu przez Obamę planu likwidacji terrorystycznych oddziałów ISIS Palin wyznała Hannity’emu: „Gdy słuchałam tego przemówienia, do głowy przyszła mi myśl, że winna jestem Ameryce globalne przeprosiny, ponieważ przez to wszystko John McCain powinien być naszym prezydentem”. Co te słowa miały znaczyć, trudno pojąć. Pewne jest tylko, że zwycięstwo pary McCain–Palin zapewniłoby nam nieustanną wojnę. Do tej pory uczylibyśmy demokracji nie tylko Afgańczyków i Irakijczyków, lecz również Syryjczyków i Irańczyków, na których McCain od dawna ostrzy zęby. A może przepraszając Amerykanów „globalnie”, zrozumiała wreszcie, że biorąc ją na wyborczego partnera, McCain na dobre pogrążył swoją kandydaturę? E tam, to niemożliwe.
Gdyby doszło do ich zwycięstwa w rezydencji wiceprezydenta zasiadłaby rodzina podobna do klanu z telewizyjnego serialu „The Beverly Hillbillies” – niedouczona, nieświadoma swoich pomyłek, skora do wypitki i wybitki. No właśnie. W ubiegłą sobotę, jak przystało na byłą pierwszą rodzinę Alaski, Palinowie z fasonem zajechali potężną limuzyną na przyjęcie w Anchorage. Było miło i zabawnie. Wypito morze alkoholu. Jak w takich chwilach często bywa, od śmiechu do gniewu droga niedaleka. Najpierw były chłopak Willow Palin powiedział coś, co oburzyło jej brata Tracka. Ten bez namysłu wymierzył mu cios. Za chwilę doszło do ostrej bójki. W obronie syna stanął Todd Palin. Z niewyjaśnionej jeszcze przyczyny Bristol kilkakrotnie uderzyła gospodarza przyjęcia Chrisa Oldsa, a oburzona Sarah wrzeszcząc, przypominała, kim jest. Ostatecznie rodzinę niedoszłej wiceprezydent wyproszono z domu. Todda zalanego krwią, Tracka z połamanymi żebrami.
Niedoszła wiceprezydent z rodziną pojawiła się na przyjęciu u znajomych; syn wyszedł z połamanymi żebrami, mąż zalany krwią"
Zajście to daje pewne wyobrażenie o przypuszczalnej reakcji rodziny Palinów na tak zjadliwe krytyki, jakimi Sarah obrzuca swych przeciwników politycznych. Dzięki wyborcom i opatrzności hillibillies z Alaski nie musieli przenosić się do Waszyngtonu. W przeciwnym razie, by uniknąć zażenowania zachowaniem drugiej damy Ameryki, do udziału w oficjalnych wystąpieniach administracja McCaina musiałaby poszukać jej sobowtóra.
Sarę Palin uwielbiają prawicowe i lewicowe media. Jest o kim pisać i z kogo się śmiać. Była gubernator zupełnie się tym nie przejmuje. Dzięki McCainowi zarabia krocie i jest na ustach całej Ameryki. Nigdy nie zrezygnuje z mikrofonu i kamer, nawet w najbardziej kłopotliwych sytuacjach. Wie, jak robić pieniądze i właśnie tę umiejętność jej zwolennicy uważają za prawdziwą mądrość. W rzeczywistości w Sarze Palin jest tyle samo prawdy, co w jej urodzie bez makijażu (zainteresowanych tym wizerunkiem odsyłamy do "US Weekly" z 17 września i artykułu pt.: Sarah Palin Goes Without Makeup ilustrowanego zdjęciem bohaterki bez makijażu)
Nie tylko głupio, lecz również tchórzliwie
O gubernatorze Karoliny Południowej zrobiło się głośno, gdy w czerwcu 2009 roku przepadł bez wieści. Doradcy Marka Sanforda twierdzili, że by odpocząć i uporządkować myśli błąka się po Appalachach. Po powrocie do kraju okazało się, że górskie drogi zaprowadziły go do Argentyny, gdzie mieszka jego kochanka Maria Belen Chapur. Ten wypad wzruszył nawet niektóre kobiety, kiedy ze łzami w oczach publicznie opowiadał o miłości do Argentynki, w której odnalazł drugą połową swej duszy. Czytelniczki nowelek Harlequina dostrzegły w nim romantycznego, uwikłanego w martwe małżeństwo mężczyznę, gotowego poświęcić stanowisko i wredną rodzinę dla miłości. Do wzruszeń daleko było jednak jego żonie, Jenny, matce ich czterech synów. Jedyne uczucia, jakie miotały Jane Sanford, to wściekłość.
Kobieta, o której mówiono, że utorowała mężowi drogę do politycznej kariery, nigdy nie wybaczyła mu poniżenia. Karze go teraz za zniewagę, nie dopuszczając do widzeń z synami. Żąda, by wcześniej poddał się terapii psychicznej. W świetle wydarzeń, które nastąpiły w ostatnich dniach, chyba ma rację. Otóż Mark Sanford, obecnie kongresman (tak, tak, Sanford nie tylko dokończył kadencję na stanowisku gubernatora, lecz również wygrał wybory do Kongresu), po latach płomiennej miłości do Marii Belen Chapur i wspólnym tygodniu w Paryżu, niespodziewanie dla narzeczonej zerwał znajomość. Chyba dlatego, że znudzona rolą kochanki poprosiła o wyznaczenie daty ślubu. Sanford dał sobie na odpowiedź 24 miesiące, lecz już następnego dnia na swoim koncie na Facebooku zawiadomił Chapur i resztę świata, że obydwoje postanowili zerwać zaręczyny. Tłumaczył, że nie wytrzymuje napięcia wynikającego z konieczności dokonania wyboru między kobietą, którą kocha, a własnymi dziećmi. W długim, chaotycznym wyznaniu z pretensją pisze o złośliwościach byłej żony i zapowiada zaangażowanie adwokata do obrony w związku z jej ostatnim oskarżeniem o niedotrzymywanie warunków rozwodu.
To, co dzieje się ze Stanfordami teraz, to małe piwo w porównaniu z tym, do czego dopuszczali, będąc małżeństwem. Z dokumentów sądowych wynika, że Jenny zażądała zakończenia zabaw z dziećmi w tchórza, odebrania chłopcom broni i prawa do jeżdżenia samochodem (w tym czasie żaden nie ukończył 16 lat) oraz ubezpieczenia od wypadków na plantacji Coosaw, gdzie wspólnie spędzili 20 lat. Zabawa w tchórza polegała na niskim przelatywaniu małym pasażerskim samolotem nad głowami chłopców. Wygrywał ten, który najdłużej wytrzymał „nalot” i w ostatniej chwili unikał zderzenia z maszyną. Mark Stanford zapewniał, że synowie uwielbiali te zabawy. Bezmyślność czy jeszcze gorzej?
Autor literatury grozy Stephen King wyznał, że nie może uwierzyć, jak tępi bywają ludzie. Żartuje, że przydałaby się ustawa zakazująca otwierania ust przed zdaniem egzaminu z rozsądku, a przynajmniej zasłużeniem na tymczasowe zezwolenie na gadanie. Powiada, że bez zezwolenia powinno się być niemową, co rozwiązałoby wiele problemów. I ma w tym dużo racji, zwłaszcza w odniesieniu do polityków typu Palin i Sanford. A są to tylko dwa przykłady z całej galerii żałosnych postaci, które nadal zajmują niepoślednie miejsce w polityce USA.
Elżbieta Glinka
Na zdjęciu: Sarah Palin (z lewej) i Mark Sanford fot.Gage Skidmore/Flickr/Gary Williams/EPA