Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
wtorek, 5 listopada 2024 17:22
Reklama KD Market

Z piekła do nieba



Chicago Bears wyjazdowym zwycięstwie 28:20 z San Francisco 49ers, pierwszym od 1985 roku, uciszyli publiczność na nowiutkim Levi’s Stadium i zszokowali miliony Amerykanów oglądających bezpośrednią transmisję na kanale NBC.

W piątkowym komentarzu wyrażałem nadzieję na dobre wieści znad zatoki i przekonanie, że będzie lepiej niż tydzień temu w inauguracyjnym pojedynku z Buffalo Bills. I było. Dużo, dużo lepiej.

Początek meczu jednak absolutnie nie wskazywał na sukces zespołu Marca Trestmana. Nie udawało się dosłownie nic. Pierwszy kopnięcie zostało zablokowane, konsekwencją czego było przyłożeniem Michaela Crabtree, który tym sposobem nie tylko wyprowadził 49ers na prowadzenie, zrobił sobie też urodzinowy prezent.

Pierwsza ćwiartka zakończyła się prowadzeniem San Francisco 10:0. Na początku drugiej Frank Gore dorzucił kolejne przyłożenie, powiększając przewagę 49ers do siedemnastu punktów.Jay Cutler nie mógł znależć współnego języka z tymi, do których kierował podania. Matt Forte nie dość, że nie biegał, to jeszcze upuszczał piłki. Szwankowało dosłownie wszystko. Był na szczęście jeden błysk w tej potwornej niemocy. Obrona stanęła na wysokości zadania. W końcu, bo gdyby grała tak, jak w poprzednim sezonie i w ostatnim meczu z Bills, to wynik byłby przynajmniej dwa razy wyższy.

Pod konieć pierwszej połowy Quinton Dial powalił Jaya Cutlera potężnym uderzeniem hełmem w jego piersi. Po takim ciosie rozgrywający Bears nie miał prawa podnieść się, nie mówiąc już o kontynuowaniu meczu. Ale nie dość, że podnióśł się, to kilkadziesiąt sekund później podał do Brandona Marshalla, który w ekwilibrystycznym stylu złapał piłkę, zdobył przyłożenie i dał nadzieję, że nie wszystko jeszcze stracone, że w drugiej odsłonie może nastąpić zwrot, który zszokuje. I nastąpił.

W trzeciej kwarcie 49ers wprawdzie powiększyło swój stan posiadania o kolejne trzy punkty, ale widać było, że tracą pewność siebie, że dochodzi do ich świadomości to, że mimo prowadzenie 20:7, wcale ten mecz nie musi zakończyć się po ich myśli.

Uciszone fanfary

Bears łapali odpowiedniy rytm. Grali pewniej, dokładniej, popełniali mniej błędów. Coraz więcej podań osiągało cel. Na początku finałowej ćwiartki, Brandon Marshall ponownym przyłożeniem zmniejsza deficyt do 20:14, przy okazji uciszając fanfary odtrąbione z okazji otwarcia stadionu, budowa którego kosztowała miliard dwieście milionów dolarów. Jego trybuny przypominały na początku wulkan, później już tylko słychać było pojedyncze pomruki, częściej dezaprobaty, niż zachwytu nad poczynaniami miejscowych.

Pierwszy przechwyt Kyle Fullera, który przeciął lot piłki po podaniu Colina Kaepernicka, otworzył drogę Martellusowi Bennettowi do przyłożenia, które wyprowadziło Bears na prowadzenie 21:20. Drugi przechwyt Fullera, bliźniaczo podobny do poprzedniego, utorował z kolei drogę do kolejnego przyłożenia Brandona Marshalla, które powiększało przewagę do 28:20. To był cios, po którym 49ers wprawdzie podnieśli się, nie mieli już jednak żadnego pomysłu na to, by odwrócić losy meczu, choć do jego zakończenia pozostawało jeszcze prawie 7 minut. W tym czasie mogli oni zrobić wszystko. Bears nie pozwolili im na nic.

Dariusz Cisowski
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama