Bez względu na porę roku do USA ciągną turyści z całego świata. Nie zawsze zdają sobie sprawę z tego, że zanim dotrą do celu, któregoś ze słynnych parków narodowych czy najatrakcyjniejszego miasta świata, Nowego Jorku, czeka ich najpierw amerykańska odprawa celno-wizowa, procedura, która do najprzyjemniejszych nie należy.
Pierwszą osobą, z którą po przylocie ma do czynienia obcokrajowiec, jest funkcjonariusz od wiz i cła. Do przedstawianych im dokumentów amerykańscy pogranicznicy odnoszą się sceptycznie. Tak ich szkolono. I nawet jeżeli dokumenty są w porządku to i tak mogą uznać, że odprawiany obcokrajowiec nie mówi prawdy i zatrzymać go na granicy. To znane Polakom, aż nadto dobrze, amerykańskie widzimisię w majestacie prawa.
Gdy przed dziesięcioma laty Amerykanie wprowadzili obowiązek pobierania odcisków palców od przybywających do USA obcokrajowców, wywołało to szok i nieomal kryzys międzynarodowy. Szczególnie poczuła się tym urażona Brazylia, która odpłacając pięknym za nadobne wprowadziła u siebie taki sam obowiązek w stosunku do Amerykanów. Na to piloci amerykańscy, podczas odprawy w Brazylii pokazywali wyciągnięty środkowy palec. Brazylijczycy zagrozili im aresztem.
Jest niemal regułą, że odprawa się dłuży, co wywołuje zdenerwowanie i agresję pasażerów. Dobrze, jeżeli jest to tylko agresja werbalna. Gorzej, gdy dochodzi do rękoczynów. Ostatnio prasę na Florydzie obiegła informacja o aresztowaniu na międzynarodowym lotnisku w Miami pasażerki Rosalii Matos, naturalizowanej obywatelki amerykańskiej, która nie zastosowała się do polecenia zakończenia rozmowy telefonicznej w miejscu odprawy celnej, co jest prawnie zabronione. Gdy polecenie zignorowała , a przedstawiciele władz chcieli zarekwirować jej komórkę, wywiązała się szarpanina. Panią Matos aresztowano.
Przypadek ten, choć ekstremalny, bo doszło do rękoczynów, to typowy problem na każdym dużym lotnisku w USA przyjmującym loty międzynarodowe. Po przylocie, w oczekiwaniu na odprawę, która może ciągnąć się godzinami, pasażerowie chcą skontaktować się telefonicznie z oczekującymi na nich osobami, a celnicy tego zabraniają. Przepis, do którego nie chciała zastosować się pani Rosalia, choć podyktowany względami bezpieczeństwa, jest odbierany przez pasażerów jako biurokratyczny i bezsensowny. Bo oto, po wielu godzinach lotu, są u celu podróży, ale muszą czekać bez możliwości kontaktu z bliskimi.
Gdyby sporządzić ranking krajów, w których odprawa przybywających pasażerów jest wyjątkowo długa i najeżona biurokratycznymi problemami, to Stany uplasowałyby się niechybnie w ścisłej czołówce. Jednak amerykański system celno-wizowy nie jest zły do cna. Premię Amerykanie zachowali na koniec. Jest nią, niespotykany w innych krajach, brak odprawy i związanych z nią formalności przy wyjeździe. Nie ma już archaicznej metody identyfikacji wyjeżdżających w oparciu o zwrot otrzymanych przy wjeździe karteczek. Amerykanie, rzecz jasna, odnotowują osoby wyjeżdżające z USA, ale czynią to dyskretnie, w oparciu o elektroniczne listy pasażerów szykujących się do odlotu.
Wojciech Minicz
fot.Erik S. Lesser/EPA