Mecz Chicago Bears z Seattle Seahawks był wprawdzie meczem kontrolnym, ale z drugiej strony, meczem ze zdobywcą Super Bowl, a więc przeciwnikiem, którego niezmiernie trudno pokonać, szczególnie na jego boisku. Jeżeli tej sztuki Bears by dokonali, to by oznaczało, że nie jest źle, że do sezonu regularnego można przystąpić z określonymi nadziejami.
Mecz z Seattle był meczem, w którym wiadomo było, że „starterzy” będą grać znacznie dłużej, niż w dwóch poprzednich meczach. Miał być to mecz, w którym niezłą ofensywę Bears miała sprawdzić najlepsza w NFL defensywa Seahawks.
Mecz w Seattle miał być testem dla defensywy i special team Bears. Obie formacje były najbardziej krytykowane po meczach z Filadelfią i Jacksonville. Jeżeli historia miałaby się ponownie powtórzyć, to oznaczałoby, że coś nie działa i brak tego działania będzie w sezonie regularnym spędzać sen z oczu.
Mecz w Seattle miał być debiutem Santonio Holmesa, którego Bears zakontraktowali w minionym tygodniu. Miał on w przeszłości zatargi z prawem, był kilka razy aresztowany, w dwóch ostatnich sezonach grał tylko 15 razy, niczym specjalnym się nie wyróżniając. Każdy jednak ma w pamięci jego występ w Super Bowl, kiedy to Pittsburgh Steelers ograli Arizonę Cardinals, a Holmes nie dość, że w ostatniej akcji przechylił szalę zwycięstwa, to złapał jeszcze 9 podań na odległość 132 yd, dzięki czemu został MVP Super Bowl. Lepszej rekomendacji nikt w NFL nie wymyślił, stąd nadzieje, że skoro kiedyś tak było, to czemu ma się to nie powtórzyć teraz.
Mecz w Seattle miał być również debiutem Chrisa Conte. Kontuzja wyeliminowała go z dwóch pierwszych spotkań, w trzecim chciał on potwierdzić swoje walory, dzięki którym zapewniłby sobie miejsce w 53 osobowym składzie.
Tak miało być, a tak było
Mecz w Seattle zakończył się zwycięstwem Seahawks 34:6. Po dwóch kwartach było 31:0. Po trzech przewaga wzrosła o kolejne trzy punkty, dopiero w czwartej, kiedy było już „pozamiatane” Bears, za sprawą Robbiego Goulda zdobyli 6 pkt.
W meczu w Seattle gospodarze w pierwszej połowie byli znakomici. Potrafili znaleźć odpowiedni rytm, bezbłędni byli w trzecich próbach. Mieli ich siedem i tyle samo wykorzystali. Ich rozgrywający Russell Wilson robił co chciał. Dwa razy podasł na przyłożenie, raz sam wbiegł do strefu sześciu punktów, rządzi dzielił. 15 celnych podań na 20, 140 pkt. w paser rating.Defensywa Seahawks potwierdziła, że należy do elity NFL, skutecznie powstrzymując zapędy chicagowskich receivers. Special team też wiedział co do niego należy, kicker Steven Hauszka ustanowił swój rekord, kopiąc do celu z odległości 59 yardów.
W meczu w Seattle Jay Cutler grał pierwszą połowę i zakończył ją bez punktów. Miał wprawdzie kilka niezłych akcji, ale też i kilka wpadek. Parę jego dobrych podań „upuścili” Brandon Marshall i Alshon Jeffrey, ale też i przydarzyło mu się interception w czerwonej strefie. W sumie 12 celnych podań na 20 oddanych, 157 yardów i zaledwie 60 punktów w ratingu podań. W zestawieniu z tym co dokonał jego kolega po fachu z Seahawks, to naprawde mierne osiągnięcie. Russell Wilson, bo o nim mowa, dwa razy rzucił na przyłożenie, raz sam wbiegł do strefy sześciu punktów, miał 15 celnych rzutów na 20 oddanych, a jego rating podań był na poziomie 140 pkt.
W meczu w Seattle defensywa Bears spisała się podobnie, jak w dwóch poprzednich meczach, czyli słabo. I nie jest żadnym usprawiedliwieniem, że nie grali Jared Allen i Kyle Fuller. Ci, którzy byli na boisku pozwalali przeciwnikowi stanowczo za dużo, razili brakiem szybkości i zdecydowania. To już nie jest przypadek, to powoli zaczyna przypominać tendencję. Musi w takiej sytuacji powrócić pytanie, czy pozostawienie na stanowisku defensywnego koordynatora Mela Tuckera, udzielenie mu kredyt na kolejny sezon nie było błędem.
W meczu z Seattle special team również powielał błędy z dwóch poprzednich spotkań. Ponownie nie był formacją, na którą można było liczyć i która dałaby wymierne efekty. Po raz kolejny byli niewidoczni także runningbacks, a Robbie Gould jakby zaczął pracować na miano kickera, który traci pewność. Tym razem nie trafił z odległości 47 yd.
Mecz w Seattle pokazał, że debiuty Chrisa Conte (po kontuzji) i Santonio Holmesa (w nowym otoczeniu) były czysto statystyczne. Pierwszy próbował walczyć, niekiedy nawet skutecznie, ale po jednym ze starć opuścił boisko w objawami wstrząśnienia mózgu. Drugi złapał jedno podanie, pokazując, że ta sztuka nie jest mu obca. Ile takich podań złapie w sezonie regularnym, Bóg jeden raczy wiedzieć.
Mecz w Seattle udowodnił, że Seahawks należą do absolutnie ścisłej elity NFL. Pokazał również, że ci, którym marzył się w tym roku Super Bowl dla Bears, mogą te marzenia schować do głębokiego kufra. To, co miało być perfekcyjnym przedsezonowym testem, okazało się perfekcyjnym koszmarem
I tylko należy pocieszać się tym, że mecze w sezonie przygotowawczym mają określoną specyfikę, że tak naprawdę są najważniejsze dla tych, którzy szukają swojej szansy by „załapać" się do podstawowego 53- osobowego składu. Ale i dla nich wypadł on słabo. Pocieszenie więc żadne.
Dariusz Cisowski
Reklama