Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
czwartek, 14 listopada 2024 15:39
Reklama KD Market

Jeszcze jeden Bush?

Coraz częściej słychać głosy, że Jeb Bush, były gubernator Florydy i syn prezydenta George'a H. Busha, nosi się z zamiarem ubiegania się o prezydenturę w roku 2016. On sam na razie o tym nie mówi, ale pokazuje się ostatnio dość często na różnych wiecach wyborczych i spotkaniach liczących się polityków.



Jeśli Jeb rzeczywiście stanie do walki o Biały Dom, będzie od samego początku miał duży problem - nazwisko. Zresztą podobny problem stanie również przed jego potencjalną rywalką, Hillary Clinton. Amerykanie mają serdecznie dość politycznych dynastii. Jednak Hillary jest w znacznie lepszej sytuacji, gdyż rodzina Clintonów nie jest jakimś wielkim organizmem politycznym, który może zdominować Amerykę na długie lata. Bushowie są aktywni politycznie od dawna, a do rozbudowanego klanu co jakiś czas przystępują nowi, młodzi członkowie rodziny. Nie tak dawno temu George P. Bush, syn Jeba, został w Teksasie wybrany na stanowisko komisarza ds. gospodarowania gruntami publicznymi. Niby stanowisko poślednie, ale to doskonała "trampolina" do przyszłych poczynań.

Na szczeblu federalnym nazwisko Bush straciło wiele ze swego dawnego blasku, głównie za sprawą George'a W. Busha, którego rządy - jakby na to nie patrzeć - były niezwykle kontrowersyjne i przyniosły Ameryce dwie kosztowne wojny. Jeb Bush musiałby przełamać wiele negatywnych wspomnień dotyczących jego brata. Nie jest dla nikogo tajemnicą to, że w rodzinie Bushów wielką karierę polityczną miał robić właśnie Jeb, a nie George. Temu ostatniemu walkę o prezydenturę odradzała własna matka, Barbara, która uważała, iż "W" do tak poważnego stanowiska się nie nadaje. Osiem lat George'a w Białym Domu to w pewnym sensie osiem straconych lat dla Jeba.

Całkiem możliwe jest zatem, iż na skuteczną prezydenturę Jeba jest po prostu za późno. Zresztą ma on również inny problem, nie mający nic wspólnego z jego nazwiskiem. Jeb Bush ma nieszczęście być politykiem umiarkowanym i stroniącym od obrzucania przeciwników błotem, co przy obecnej sytuacji panującej w Partii Republikańskiej nie wróży mu niczego dobrego. Dziś króluje niepodzielnie ekstremizm, który skutecznie wyeliminował z amerykańskiego życia politycznego sztukę szukania sensownych kompromisów.

Jeb powiedział w niedawnym wywiadzie, że jego zdaniem "republikanie pogubili się" i że muszą "wyjść jakoś z tego wariatkowa". W innych wypowiedziach często wspomina o konieczności przywrócenia działalności politycznej opierającej się na pozytywnych przesłaniach przynoszących wyborcom nadzieję. Wyraził też pogląd, że republikanie winni wystawiać do wyborów kandydatów obdarzonych "szeroką wizją przyszłości kraju, a nie tylko chęcią odniesienia wyborczego zwycięstwa". Wreszcie wielokrotnie wspominał, iż nielegalnych imigrantów w USA nie należy traktować jak przestępców;  złamali oni wprawdzie prawo, ale nie dopuścili się czynu kryminalnego.

Z tych fragmentarycznych wypowiedzi wyłania się obraz polityka, dla którego w obecnych warunkach może w jego własnej partii nie być miejsca. Faktem jest to, że każdy kandydat republikański przystępujący do kampanii politycznej najpierw wykonuje "ostry zakręt w prawo", by zjednać sobie poparcie wszystkich tych, którzy z natury rzecz by go nie popierali. Zakręt taki z pewnością wykonałby również Jeb. Jednak co innego konkretne poglądy polityczne, które zawsze można modyfikować, a co innego osobowość i temperament. Jeb Bush wydaje się być człowiekiem nie tylko inteligentnym i rozsądnym, szanującym swoich przeciwników, ale także stroniącym od jałowej bezkompromisowości, która niestety dominuje ostatnio w amerykańskim życiu politycznym.

Pytanie jest zatem dwojakie - czy Jeb będzie w stanie udźwignąć bagaż ciążący na jego nazwisku i czy jego partia będzie go w stanie "strawić" w roli prezydenckiego kandydata?

Andrzej Heyduk
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama