W miarę oczywiste jest to, że pieniądze odgrywają w amerykańskiej polityce zbyt dużą rolę. Najbardziej jaskrawym tego przykładem jest działalność dwóch potentatów przemysłowych, braci Davida i Charlesa Koch. Wydają oni ogromne sumy na polityczne reklamy, atakujące „dywanowo” różnych kandydatów Partii Demokratycznej. Są to często ataki dość ostre i rozmijające się z prawdą, ale – jak powszechnie wiadomo – negatywizm w kampaniach politycznych zwykle odnosi pożądany skutek.
Dość niepokojące jest to, że coraz częściej wynik wyborów w USA można w znacznej mierze kupić, co nie ma absolutnie nic wspólnego z demokracją. Jednak przypadek braci Koch jest dość unikalny, gdyż siłą sprawczą ich działania w gruncie rzeczy nie jest polityka. W roku 2012 bracia zainwestowali ponad 400 milionów dolarów w przeróżnych kandydatów, którzy z takich czy innych względów im odpowiadali. Nie musieli jednak legitymować się spójnym z Kochami światopoglądem. Liczyło się coś zupełnie innego.
Choć panowie Koch mają dość jasno sprecyzowane prawicowe poglądy polityczne, ich realizacja w życiu publicznym nie jest i nigdy nie była celem wielomilionowych wydatków. Chodzi raczej o to, by tak ustawić amerykańską gospodarkę, by sprzyjała w najlepszy możliwy sposób przemysłowemu imperium Kochów. Obecnie ich wielkim marzeniem jest to, by w wyniku listopadowych wyborów na czele Senatu stanął republikanin Mitch McConnell, który już od dawna zapowiada, że jeśli przejmie kontrolę nad wyższą izbą parlamentu, rozpocznie walkę z wszelkimi próbami ograniczania zanieczyszczeń wydzielanych do atmosfery przez placówki przetwarzające węgiel kamienny. Tego rodzaju zapowiedzi to dla Kochów anielski śpiew, jako że jedna część ich biznesu, Koch Coal, to największy truciciel przemysłowy we współczesnej Ameryce, a obecna administracja coraz częściej domaga się ostrych ograniczeń szkodliwych substancji, co czyni z Obamy wroga numer jeden braci Koch.
W sumie Charles i David wydają fortunę na politykę, ale tylko po to, by Ameryka sprzyjała oligarchom i przemysłowym miliarderom. Jest to długoterminowa taktyka, mająca zapewnić kontrolę nad rządem federalnym ludziom, którzy do spraw ochrony środowiska naturalnego mają stosunek – mówiąc delikatnie – niechętny. I wielu polityków, nęconych finansowanymi przez miliarderów reklamami, bardzo szybko za(koch)uje się w wielkich pieniądzach szczodrobliwych braci.
Nie jest to bynajmniej zjawisko, które występuje wyłącznie w prawicowych kręgach amerykańskiej polityki. Z łatwością można znaleźć miliarderów lewicowych, takich np. jak George Soros, którzy finansują swoich ulubieńców i starają się wpływać na poglądy wyborców. Niestety wszelkie próby zreformowania tego systemu, czyli zmniejszenia roli pieniędzy w procesie wybierania ludzi do urzędów publicznych, zwykle kończą się niepowodzeniem, a decyzje w większości konserwatywnego Sądu Najwyższego dodatkowo zachęcają „działaczy” do hojności.
Bracia Koch to jednak zupełnie inna sprawa. Ludzie ci próbują konstruować kształt ekonomiczny kraju przez siłę pieniądza i słabość polityków korzystających z tych pieniędzy. Sytuacja taka niczego dobrego nie zwiastuje. Żadna grupa, a tym bardziej żaden konkretny człowiek, nie powinni mieć tak przemożnego wpływu na to, jak działa Ameryka w sferze gospodarczej. Podobnie żaden polityk nie powinien beztrosko siedzieć w czyjejś kieszeni i zajmować się wyłącznie bezwolnym potakiwaniem. A tak niestety coraz częściej jest.
Andrzej Heyduk
Reklama