Już kilka razy w tym miejscu ubolewałem nad faktem, że amerykańska polityka zagraniczna wobec Rosji oparta jest od lat na założeniu, iż mamy do czynienia z krajem demokratycznym i potencjalnie sprzymierzonym, nawet jeśli niechętnie. Dziś, w obliczu tego, co się dzieje na Ukrainie, fałszywość tego założenia stała się aż nadto jaskrawa.
George W. Bush po sesji rozmów z Władimirem Putinem powiedział kiedyś, że zajrzał rosyjskiemu przywódcy głęboko w oczy i doszedł do wniosku, iż jest to człowiek, z którym można się dogadać. Możliwości są dwie: albo były prezydent jest krótkowidzem, albo też Putin miał szkła kontaktowe, zasłaniające starannie jego prawdziwą, sowiecką duszę.
Rosja Putina nie jest krajem demokratycznym – za każdy sprzeciw wobec władzy można tam trafić do więzienia, niezależne media praktycznie nie istnieją, a dziennikarze piszący krytycznie o rządzie często giną w tajemniczych okolicznościach na ulicach Moskwy. Ponadto parlament kraju, Duma, od lat jest tylko bierną pieczęcią, stemplującą bezwolnie wszystkie pomysły cara Władimira. W związku z tym rozmawianie z Kremlem tak, jak by była to ostoja wschodniej demokracji – było i jest bezsensowne.
Prezydent Obama, choć Putinowi w oczy nie zaglądał, również od samego początku swoich rządów popełniał ten sam błąd – chciał nowych, przyjacielskich stosunków z człowiekiem, który demokracji by nie poznał nawet wtedy, gdyby się o nią potknął na ulicy. Oczywiście chęć utrzymywania dobrych kontaktów z największym krajem świata, w dodatku atomowym, jest zrozumiała, ale nie może się odbywać na zasadzie „partnerstwa”, którego nigdy tak naprawdę nie było i nadal nie będzie, aż do czasu, gdy Rosjanie wreszcie się obudzą i obecną klikę po prostu z Kremla wygonią.
Władimir Putin, były agent KGB w Berlinie Wschodnim, zdaje się mieć zupełnie inne aspiracje od tych, którym wierne są Stany Zjednoczone oraz kraje UE. Prawie pewne jest to, iż rozpad ZSRR uważa on za największy tragiczny błąd schyłku XX wieku. Wymyślił sobie zatem, iż odbuduje rosyjskie imperium, z wolna zmuszając kraje ościenne, dawne wasalskie republiki sowieckie, do posłuszeństwa i „wszechstronnej współpracy” z Moskwą. Innymi słowy, śni o potędze i wskrzeszonej supermocarstwowości, i zachowuje się tak, jakby przez ostatnie 25 lat prawie nic się w sytuacji globalnej nie zmieniło.
Gdy obserwowałem niedawno wystąpienie na forum Rady Bezpieczeństwa ONZ przedstawiciela Rosji, Witalija Czurkina, zdałem sobie sprawę z tego, że mówi on i zachowuje się dokładnie tak, jak jego zimnowojenni poprzednicy sprzed pół wieku. To właśnie w tego rodzaju anachronicznej mentalności zdaje się tkwić Putin, dla którego strata Ukrainy w roli posłusznego sąsiada jest zapewne druzgocącą tragedią, kompletnie niweczącą wspomniane sny o potędze. I to ta sama mentalność każe Rosji zawsze stawać po stronie przeróżnych neototalitarnych kacyków, których potępia reszta świata.
Jak zauważył komentator ukraińskiej niezależnej telewizji Espreso TV: „jak tak dalej pójdzie, Rosjanie na wakacje będą mogli jeździć tylko do Syrii, Korei Północnej, Wenezueli oraz na Kubę i Krym”. Nic dodać, nic ująć; proputinowski świat zdaje się być coraz mniejszy, a sam Putin byłby postacią wręcz groteskową, gdyby nie to, że siedzi na ogromnych zasobach surowców mineralnych i może się bawić nuklearnymi zapałkami.
Andrzej Heyduk
Reklama